11.3 C
Warszawa
czwartek, 25 kwietnia 2024

Paszporty behawioralne

Biję się w piersi za swoją łatwowierność (łup, łup, łup). Gdy trzy i pół roku temu, przy okazji tzw. ekonomicznego Nobla dla Richarda H. Thalera, opisywałem na tych łamach założenia ekonomii behawioralnej („GF” nr 41/2017), sądziłem, że relacjonuję nieszkodliwą ciekawostkę. Wówczas wydawało mi się, iż ekonomia behawioralna nadaje spojrzeniu na gospodarkę humanistyczny rys. O święta naiwności!

Na pozór może się wydawać, że jest właśnie tak, jak niefrasobliwie sądziłem. W przeciwieństwie bowiem do ekonomii neoklasycznej, zakładającej istnienie fikcyjnego bytu zwanego „homo oeconomicus” (czyli „człowieka-kalkulatora”, racjonalnie ważącego opłacalność różnych posunięć i dokonującego nieustannego bilansu zysków i strat), ekonomia behawioralna powiada, że nic z tych rzeczy. Ludzie co do zasady są w swych decyzjach uwarunkowani szeregiem ograniczeń: mają niepełną wiedzę, są podatni na manipulacje, uwarunkowani normami społecznymi, wychowaniem, ukształtowanymi nawykami, nie panują nad impulsami – słowem, często podejmują decyzje irracjonalne, obiektywnie szkodząc samym sobie. Prawidłowość tę można zaobserwować na różnych poziomach – począwszy od codziennych zakupów (niech ten, który nigdy nie wyciągnął ręki po batonik, pierwszy rzuci kamieniem), poprzez decyzje kredytowe (sprawa łże-kredytów frankowych), a skończywszy na świecie wielkiej finansjery, która, zaślepiona chciwością, zafundowała nam wszystkim wielki kryzys z 2008 r. Behawioryści, badając psychologiczne aspekty decyzji gospodarczych, powiadają nam zatem, że ekonomia nie jest nauką ścisłą, gdyż zbyt wiele zależy w niej od tak nieprzewidywalnego czynnika, jakim jest człowiek ze wszystkimi swymi ułomnościami.

I do tego momentu zgoda. Problem zaczyna się, gdy przychodzi do recept. Otóż Richard Thaler proponuje coś, co określa mianem „libertariańskiego patriarchalizmu”. Ki diabeł? Otóż termin ten oznacza tworzenie systemu bodźców („nudge”), mających człowieka skłonić do dokonywania „właściwych” wyborów (element patriarchalny) – lecz przy formalnym zachowaniu finalnej swobody wyboru (element liberalny). Przykładowo, wiedząc, że ludzie relatywnie częściej podczas zakupów sięgają po produkty umieszczone na poziomie oczu, można umieszczać na tej wysokości zdrową żywność. Albo ograniczać dostępność alkoholu, wyprowadzając sklepy monopolowe na obrzeża miast.

Dopóki zdobycze ekonomii behawioralnej koncentrują się na tego typu „podprogowych” ograniczeniach wolności, to jeszcze pół biedy, choć trzeba nazwać rzeczy po imieniu – jest to „paternalistyczna” manipulacja, „społeczna pedagogika” traktująca nas jak dzieci, które należy zniechęcać do pewnych zachowań dla ich własnego dobra. Gorzej, gdy powyższe „wychowawcze” zapędy przekształcają się w inżynierię społeczną na wielką skalę. A właśnie z czymś takim mamy do czynienia przy okazji wprowadzenia przez Unię Europejską „zielonych certyfikatów cyfrowych”, zwanych „paszportami covidowymi”. Wydawane mają być osobom zaszczepionym, ozdrowieńcom i tym, u których stwierdzono negatywny wynik testu na koronawirusa. Od posiadania takiej „covidowej kenkarty” ma być uzależniona swoboda podróżowania (np. liniami lotniczymi) i szereg innych „przywilejów”, które uznają za stosowne wprowadzić władze poszczególnych krajów – wynajęcie pokoju hotelowego, pójście do restauracji, kina, uczestniczenie w imprezach masowych itp. Intencja jest oczywista – utrudnienia i reglamentowanie tego, co wcześniej było dostępne dla każdego, ma skłonić ludzi do szczepienia się, choćby dla „świętego spokoju”. Jest to pomysł rodem właśnie z ekonomii behawioralnej – szereg „zachęt” do określonego działania przy zachowaniu formalnej „dobrowolności” szczepień (tyle, że utrudnienia mogą potencjalnie być na tyle dolegliwe, że wręcz uniemożliwią niezaszczepionym normalne funkcjonowanie).

To już nie jest „paternalistyczny liberalizm”, lecz forma „miękkiego” czy też „paternalistycznego” autorytaryzmu (z zadatkami na pełzający totalitaryzm), mogąca doprowadzić do swoistego sanitarnego apartheidu i społeczeństwa quasi-kastowego, z uprzywilejowaną warstwą zaszczepionych obywateli, nagradzanych za swą lojalność i dyskryminowanymi „szczepionkowymi dysydentami”. Jednak działania ustawodawcze to tylko wierzchołek góry lodowej, ów „behawioralny patriarchalizm” bowiem zostanie najpewniej szybko sprywatyzowany, przy cichej akceptacji rządów. Dotyczy to chociażby wymuszania na pracownikach szczepienia się przez pracodawców. Jestem też w stanie wyobrazić sobie, że na „paszporty covidowe” rzucą się masowo firmy ubezpieczeniowe, uzależniając od szczepienia możliwość zawarcia polisy czy wysokość składek. O możliwościach dyscyplinująco-inwigilacyjnych, przypominających chiński system „kredytu społecznego” nawet nie wspomnę.

I to jest ta ciemna, antyludzka strona ekonomicznego behawioryzmu: społeczna tresura, mająca na celu przekształcenie nas w stado psów Pawłowa, śliniących się na dzwonek. „Nowa normalność” zbliża się wielkimi krokami.

Najnowsze