Do przysłowiowych kieszeni obywateli może w przyszłym roku trafić dodatkowo nawet 60 mld zł. Skąd, dobrze wiemy. Politycy największej partii w parlamencie (o „zjednoczonej prawicy” coraz trudniej mówić) przygotowują najważniejszą w Trzeciej RP zmianę w podatku dochodowym od osób fizycznych poprzez odejście (wreszcie) od tzw. paradygmatu Balcerowicza, polegającą na tym, że najwyżej opodatkowuje się niskie dochody pochodzące z pracy oraz rent i emerytur, a czym wyższe dochody, tym ciężar opodatkowania jest niższy, mimo że podatek ten formalnie posługuje się również stawką progresywną.
Ma to być zrealizowane poprzez wysokie, sięgające 30 tys. zł, minimum wolne od podatku. Zapowiedź, że utracone z tego powodu dochody budżetowe będą zrekompensowane poprzez istotną poprawę efektywności fiskalnej dwóch najważniejszych podatków, czyli VAT-u i akcyzy, co przecież oznacza usunięcie wielu luk oraz bezzasadnych przywilejów w tych podatkach, zelektryzowało wszystkich interesariuszy, którzy zarabiają ciężkie miliardy z tych tytułów. Szacuje się (ostrożnie), że gdyby tylko w podatku akcyzowym usunąć istniejące w nim od lat lub załatwione niedawno („bananowa republika”) ulgi i zwolnienia podatkowe, dochody z tego podatku mogłyby nie tylko osiągnąć poziom wyjściowy – 4 proc. PKB, czyli ponad 80 mld zł (tak było, zanim wzięli się zań liberałowie) – w zeszłym roku było tylko około 71 mld zł, lecz mogą zbliżyć się nawet do 90 mld zł w przyszłym roku. To prawda, że mamy jeden arcyważny czynnik niesprzyjający, którym są skutki pandemii i wszystkich „lockdownów” powodujące spadek sprzedaży paliw silnikowych (o około 10 proc.), co powoduje, że największe źródło dochodów budżetowych z akcyzy (ponad połowa) nieco przyschło i w roku 2022 będziemy się cieszyć, gdy wrócimy do sprzedaży z 2019 r.
Trzeba szukać pieniędzy również w innych grupach wyrobów akcyzowych, bo ich rozdawanie dostawcom niektórych używek, powodujące utratę wielu miliardów złotych, od lat jest „uzasadnieniem” wysokiego opodatkowania niskich i średnich dochodów osób fizycznych (okazuje się, że jest w Polsce to dużo łatwiejsze – czyli mamy cechy „bananowej republiki”, bo dostawcy używek są „zagranicznymi inwestorami”). To przecież jest jakimś absurdem, który w suwerennym państwie w dodatku mądrze rządzonym (to jest możliwe nawet w państwie demokratycznym, mimo że ten ustrój nie obiecuje tylko fachowych rządów – on wyłącznie legitymizuje rządzenie) powinien być dawno zlikwidowany. Dylemat, który możemy rozwiązać, jest następujący: albo uprzywilejowani są zagraniczni oligarchowie („międzynarodowe koncerny”), które nie chcą płacić podatków, albo będzie odwrotnie.
Na razie zapowiedź tych zmian zmobilizowała wszystkich interesariuszy, którzy zaczęli usilnie zabiegać o zachowanie „swoich” przywilejów podatkowych. Mają nawet powstać jakieś raporty, które – jak zapowiadano na pewnej konferencji – powinny uzasadniać, że właśnie „nowatorskie” rynki muszą być nisko opodatkowane. Ciekawe, kto jest sponsorem tych badań. Teraz trwa przeciąganie liny. Uruchomiono wszystkie możliwe formy nacisku oraz wpływu. Ba, nawet są pierwsze sygnały, że pod ich wpływem władza ma się jednak wycofać z istotnego obniżenia opodatkowania obywateli, bo interesariusze nie pozwalają odebrać sobie swoich przywilejów.
Ciekawe, czy to prawda. Probierzem intencji rządzących, a przede wszystkim siły naszego państwa, jego faktycznej suwerenności, będzie likwidacja dwóch powszechnie znanych przywilejów w akcyzie, które dotyczą jednego z nowych substytutów do wyrobów tytoniowych oraz najważniejszego i najniżej opodatkowanego napoju alkoholowego. Produkty te dostarczają w większości „międzynarodowe koncerny”, a one nie lubią płacić podatków. Skoro opodatkowanie tych oligarchii zapowiada nawet nowy prezydent naszego „stabilnego sojusznika”, to powinniśmy pójść w jego ślady. Ciekawe, czy pozwoli nam to zrobić również w Polsce.
Witold Modzelewski
profesor Uniwersytetu Warszawskiego, Instytut Studiów Podatkowych