Zwycięstwo talibów w Afganistanie, jak bardzo pyrrusowym by nie było, jest jednak zwycięstwem wielkim. Upokorzyli supermocarstwo, „światowego żandarma”, i dali tym silny wiatr w żagle muzułmańskim fanatykom na całym świecie. Myśląc w ich kategoriach, dostali wielki znak od Boga, że ich walka, ofiary i wiara nie były daremne.
To ich niewątpliwie uskrzydli, a także wzniesie ponad bardzo przecież prawdopodobne gospodarcze niepowodzenie państw budowanych na prawie szariatu. Upadek ekonomiczny raczej będzie tu zachętą, by dążyć do raju w zaświatach, a nie budować go na ziemi.
Dotyczy to oczywiście tylko niższych warstw muzułmańskich społeczeństw, których zadaniem będzie mnożyć się i dostarczać kolejnych terrorystów-samobójców. Na inną ścieżkę kariery zawodowej dla młodych ludzi raczej tam liczyć nie należy. Edukacja oparta na samym Koranie lepszego fachu niż zamachowiec samobójca w dzisiejszym świecie dać nie może, co piszę jednocześnie z ironią i całkiem serio. Przyznać też trzeba, że wysoki przyrost naturalny w krajach islamu stanowi solidny zasób strategiczny dla taktyki zamachów samobójczych jako narzędzia geopolityki. Baza i nadbudowa są tu w zgodności doskonałej, mówiąc językiem marksistowskim. A do tego jeszcze wisienka na torcie – świeża śmierć w wypadku samochodowym Larsa Vilksa, znienawidzonego autora karykatury Mahometa w 2007 r. Dwa jakże znaczące znaki od Boga w jednym roku. Któż teraz powie, że Allach nie jest wielki i zwycięski?!
Na razie afgańscy talibowie wzięli się za łby z ISIS w ramach podziału łupów, więc zyskaliśmy jako Zachód chwilę wytchnienia, rok, może dwa, zanim tamci między sobą nie „wypracują”, mówiąc eufemistycznie, jakiegoś kompromisu. Potem terrorystów samobójców należy się spodziewać trzy razy więcej niż dotąd, lekko licząc. Przecież sam Bóg w 2021 r. pokazał im, że tędy droga!
Niby jak teraz mielibyśmy ich powstrzymać? Rysowaniem kredą smutnych słoneczek na chodnikach? Osobiście, zanim zobaczyłem wiadome sceny z Kabulu, przekonania, że to się właśnie tak skończy, nabrałem, oglądając serial „Seal team” o dzielnych amerykańskich komandosach wysyłających do Allacha dziesiątki i setki islamskich terrorystów w każdym odcinku, tak skutecznie, że talibów w Afganistanie powinno zabraknąć przed końcem pierwszego sezonu. Tymczasem w każdym kolejnym odcinku znowu było ich mnóstwo. Intensywne odstrzeliwanie najwyraźniej nie robiło na nich żadnego wrażenia. Na każdego wysłanego do raju taliba przychodziło z dziesięciu nowych. Za to kiedy raz na parę odcinków zginął któryś z bohaterskich komandosów, morale reszty grupy zauważalnie podupadało, a co więcej, trudno było im tego poległego zastąpić. Koledzy zamiast myśli o zemście i raju oddawali się poważnej refleksji, że życie jest takie krótkie i trzeba się zająć rodziną pozostawioną w USA, bo jak się straci kontakt emocjonalny z dorastającymi dziećmi, to dopiero będzie strata niepowetowana. A zatem by, by Afganistan! „Oni mają przechlapane!”, pomyślałem w którymś momencie i tak oto popularny serial przygodowy stał się solidną analizą geopolityczną godną najzacniejszego think tanku.
Wytrącono nam broń z ręki i nic już do obrony nie mamy. Należy zatem spodziewać się dalszych politycznych ustępstw państw Zachodu przed islamskimi politykami, deklarującymi się jako „umiarkowani”. Bardzo to pachnie ugłaskiwaniem Hitlera w Monachium w 1938 r., nieprawdaż? Wybieramy hańbę, żeby uniknąć wojny, ale będziemy mieli świętą wojnę.
Uniknąć tego konfliktu możemy tylko w jeden sposób przewidziany w Koranie – płacąc godziwy haracz. Zatem należy spodziewać się, że różnymi drogami duże strumienie pieniędzy popłyną w ręce władców nowych emiratów, czemu oczywiście towarzyszyć będą zapewnienia zachodnich polityków, równie marsowe co obłudne, że oni z terrorystami absolutnie nie negocjują! A cóż dopiero mieliby okupywać się im, ależ skąd!
Przypuszczam, że wielkość tych oficjalnie nieistniejących dochodów będzie porównywalna z dotychczasową eksploatacją złóż ropy naftowej. Pieniądze te trafią jednak tylko w ręce talibańskich elit i bogactwo to, wbrew ustaleniom Adama Smitha, nie przesiąknie ku dołom społecznym, ale do szwajcarskich banków.
Odnotujmy jeszcze, że takie okupywanie się barbarzyńcom, zamiast walki z nimi, stało się początkiem końca Cesarstwa Rzymskiego. Pytanie, czy ci nowi kalifowie środków z tych haraczy jednak jakoś sensownie nie zainwestują? Choćby w rozwój infrastruktury Afganistanu, w nowe technologie, startupy. Tu uśmiech ironii tworzy się już samorzutnie. Zdecydowanie nie w tej kulturze!
Istnieje jakiś powód, dla którego żaden z krajów islamskich nie stał się dotąd „tygrysem gospodarczym”. Kapitału im przecież nie zabrakło. Arabia Saudyjska bez problemu mogłaby być drugim Tajwanem czy choćby innowacyjną Koreą Południową, Dubaj zaś drugim Singapurem. Tymczasem bogate kraje arabskie uczestniczą w światowej gospodarce głównie jako najwięksi odbiorcy towarów luksusowych. Zapewne jest to duży rynek, ale mało rozwojowy. Popyt na dobra konsumpcyjne z najwyższej półki, owszem, tworzy miejsca pracy, ale nie napędza rozwoju cywilizacji ani światowej gospodarki opartej na nowych technologiach. Ot, rosną tylko góry biżuterii w buduarach żon arabskich szejków i książąt, które ktoś kiedyś z dużą radością będzie rabował, powodując kolejną inflacją kruszcową.
Raczej trudno wyobrazić sobie w krajach arabskich przodujące uniwersytety, instytuty badawcze, fundamentalne odkrycia naukowe, a zwłaszcza genialnych młodych ludzi, którzy w garażach i piwnicach tworzą przyszłość ziemskiej cywilizacji. (W Chinach zresztą też, ale to temat na inny felieton). Policja religijna, Allachu broń!, nie pozwoli, by niezamężni chłopcy i dziewczęta ślęczeli razem po nocach nad jakimś oprogramowaniem, a potem może jeszcze spali razem, dyskutowali przy piwie, bez hidżabów, ani w ogóle funkcjonowali, inspirując się nawzajem i zgrywając w twórcze zespoły inżynierów i uczonych. Takie moralne perwersje tylko na gnijącym Zachodzie!
Saudyjska rodzina królewska nie inwestuje więc nawet we własne zasoby ludzkie. Oni się tylko mnożą i konsumują na potęgę. Tworzą gigantyczny klan darmozjadów i „matołków, którzy nie przepracowali w życiu ani jednego dnia, ale niezmiernie wszystkimi gardzą”, jak podsumowała ich ostatnio amerykańska pisarka Jayne Amelia Larson, która zarabiała kilka tygodni jako szofer limuzyny wożącej kuzynki i pociotków króla al-Aziza. A przecież mogła to być elita nie tylko finansowa, ale też kulturalno-artystyczna, techniczna, polityczna i cywilizacyjna, kwiat globalnego creme de la creme, na wzór elit społecznych galaktycznego cesarstwa, opisanych w powieści „Diuna” Franka Herberta. Wystarczyłoby tylko uczyć się i rozwijać, ale to nie w tej kulturze i religii. Oni mogą tylko żyć w nieustającym średniowieczu, na dodatek w pierwszej jego połowie. Wszak Prorok w Koranie powiedział wyraźnie: „opisaliśmy tu wszystko”. Jak wszystko, to wszystko! Dodawanie czegokolwiek nowego jest herezją. Owszem, Koran mówi też „szukajcie wiedzy od kołyski po grób”, ale tę wiedzę można tylko mieć we własnej głowie. Opisywanie jej w książkach albo, co gorsza, praktyczne jej stosowanie, jest absolutnie niedopuszczalne i kończy się w islamie „zniszczeniem filozofów” (XII w.), więc druga połowa średniowiecza to szczyt możliwości rozwojowych tej kultury. Potem tylko kolejna zapaść cywilizacyjna i reaktywacja fundamentalizmu.
Zatem świat islamu w świecie współczesnym może mieć tylko status czarnej dziury, która teraz pochłania bezpowrotnie dochody z ropy naftowej i gazu ziemnego (budując np. sztucznie naśnieżane stoki i skocznie narciarskie na pustyniach Półwyspu Arabskiego), a w bliskiej przyszłości pochłaniać będzie drugie tyle haraczy płaconych skrycie przez pokonane państwa Zachodu. Jesteśmy jak ten gazda, co spadł w przepaść i wciąż żyje, tylko jeszcze leci. W czarną dziurę spadamy właśnie, ponieważ zabrakło nam energii ideowej, żeby się wyrwać z jej studni grawitacyjnej.
Geopolityczny los Zachodu wygląda marnie, a jednak nie wydaje się, aby jakakolwiek inna kultura była w stanie zastąpić tę atlantycką w roli twórcy nowych technologii. Jeżeli Chińczycy już nie będą mieli skąd ich kraść, a Arabowie wyłudzać w postaci haraczów za powstrzymywanie terrorystów samobójców, to przyszłość naszego globu jawi się powtórką upadku systemu państw hellenistycznych, które wszak stworzyły pierwszą w dziejach cywilizację globalną, a w jej ramach racjonalną naukę z wciąż aktualnymi dokonaniami Archimedesa i Euklidesa.
Pozostanie nam wtedy tylko akademicka dyskusja na temat tego, czy geopolityczna czarna dziura islamu, która powstała miesiąc temu z kolapsu gasnącej gwiazdy Stanów Zjednoczonych, z czasem wyparuje, jak to Stephen Hawking przewidywał, czy jednak już nigdy nie?