Może pamiętają Państwo mój felieton pt. „Złoto Big Pharmy” z sierpnia ubiegłego roku, opisujący szczepionkowe zyski koncernów farmaceutycznych? Dziś nastąpi ciąg dalszy: śpieszę mianowicie donieść, iż operacja dojenia frajerów przez farmaceutyczny kartel weszła w drugą fazę – nowych, „rewelacyjnych” leków.
Najpierw taka koincydencja. 9 lutego Ministerstwo Zdrowia poinformowało, że dopuszcza do użytku w Polsce lek przeciw Covid-19 o nawie molnupirawir (lokalna, europejska nazwa lagevrio). Dwa dni później ogłoszono, że badania nad amantadyną wykazały jej „nieskuteczność”. Wg referującego wyniki prof. Adama Barczyka nie zaobserwowano różnicy pomiędzy grupą biorącą amantadynę, a grupą przyjmującą placebo. Wynikałoby z tego, że tysiące ludzi, którzy dotąd wyszli z COVID-19, biorąc amantadynę, zareagowało na efekt placebo. Niech mnie ktoś poprawi, ale byłby to chyba najszerzej zakrojony „efekt placebo” w historii.
A teraz tak: amantadyna, zanim odkryto, że łagodzi objawy alzheimera i parkinsona, pierwotnie była pomyślana jako antywirusowy lek przeciwko grypie. Funkcjonuje na rynku od kilkudziesięciu lat i jest powszechnie stosowana. Molnupirawir – pierwotnie opracowany jako lek przeciw wirusowi wenezuelskiego końskiego zapalenia mózgu – od 2019 r. badano również pod kątem grypy i dopiero po wybuchu „pandemii” zaczęto sprawdzać, czy działa także na koronawirusa. I działa – jeżeli zastosuje się go w ciągu 5 dni od wystąpienia objawów, lecz – uwaga – jedynie zmniejsza o 50 proc. ryzyko ciężkiego przebiegu choroby, hospitalizacji i śmierci oraz nie nadaje się do stosowania u osób, których stan wymaga leczenia szpitalnego. Czyli jest to lek działający wyłącznie w pierwszej fazie choroby i przy stosunkowo łagodnych objawach. Przypomina to amantadynę? No przecież. Tyle że amantadynę „badano” na 149 hospitalizowanych pacjentach – a więc w bardziej rozwiniętym stadium choroby. I stąd ta różnica – amantadyna „nie działa”, a molnupirawir „działa” (w 50 proc., ale zawsze). Warto dodać, że dr Bodnar nigdy nie twierdził, że amantadyna jest cudownym panaceum na Covid-19 – po prostu z jego praktyki lekarskiej wynikało, że w wielu przypadkach pomaga. Czy w większym odsetku niż 50 proc? Tego pytania dziś już nawet nie wolno zadawać, bo człowiek zostanie okrzyknięty „foliarzem” i ogólnie „to niedobra jest”.
Oczywiście, prawdziwa różnica jest inna: amantadyna jest tania i wyszła już z ochrony patentowej, natomiast molnupirawir jest chroniony licencją i w związku z tym odpowiednio droższy. Na amantadynie koncerny farmaceutyczne już nie zarobią, a na molnupirawirze oraz innych wynalazkach, które teraz posypią się jak z rękawa – zbiją kolejne miliardy. Najpierw więc badania nad amantadyną należało sabotować na wszelkie możliwe sposoby, bo do opchnięcia były setki milionów szczepionek, a do zarobienia dziesiątki miliardów dolarów. Teraz gdy dla każdego stało się jasne, że czwarte i piąte „dawki przypominające” są gonieniem w piętkę, operacja weszła w nowy etap: mamy wreszcie lekarstwo na Covid! Zatem tanią amantadynę należało ostatecznie „uśmiercić”, ogłaszając jej „nieskuteczność”, by zrobić miejsce na rynku dla nowych i drogich specyfi ków o porównywalnej skuteczności.
Wyjątkowo ponurą kartę zapisują tu autorytety środowiska medycznego, od blisko dwóch lat prowadzące regularną nagonkę na dr. Włodzimierza Bodnara, dr. Pawła Basiukiewicza i innych lekarzy kontestujących oficjalną linię walki z „pandemią”, do której ostatnio dołączył – o zgrozo – rzecznik praw pacjenta. Otóż pan Bartłomiej Chmielowiec ogłosił, iż klinika „Optima” z Przemyśla, w której pracuje dr Bodnar przez stosowanie amantadyny „narusza zbiorowe prawo pacjentów do leczenia zgodnego aktualną wiedzą medyczną” i zakazał podawania jej pacjentom chorym na Covid-19. Jest to zapewne wstęp do kolejnych szykan. Warto odnotować jeszcze jedną ciekawostkę: otóż wzmiankowane na wstępie badania prof. Barczyka wykazały nieskuteczność amantadyny – co ważne – w leczeniu szpitalnym. Dowcip w tym, że molnupirawir – jak nadmieniłem powyżej na podstawie ofi cjalnego komunikatu Ministerstwa Zdrowia – również nie nadaje się do leczenia szpitalnego! Dlaczego więc jeden lek został zakazany, a drugi dopuszczony, jeżeli oba są przeznaczone do stosowania w pierwszej fazie zakażenia? Jak to mówią – follow the money…
Czyli po staremu – klika medyczna i Ministerstwo Zdrowia wciąż chodzą na pasku lobbystów irobią za akwizytorów Big Pharmy. Natomiast rzecznik praw pacjenta i samorząd lekarski wcielą się w rolę inkwizytorów i przykładnie ukarzą dr. Bodnara – człowieka, który osobiście przyjmował pacjentów, kiedy jego koledzy kryli się za „teleporadami”, unikając kontaktu z pacjentami, bo ci… mogą być chorzy. Ma to rzecz jasna jeden cel: zastraszyć resztę niepokornych, tak by nikomu do głowy nie przyszło przepisywać leku, na którym nie zarobią wiadome koncerny. Za nami dwa najgłupsze lata w historii ludzkości. Przed nami kolejne, równie głupie. Kurtyna.