Francja i Niemcy toczą w zaciszu gabinetów zawzięty spór o kształt polityki klimatycznej, a stawką w grze jest uprzywilejowana pozycja w gospodarczej rywalizacji na najbliższe lata.
Jakub Wozinski
Jako dumny właściciel 56 elektrowni atomowych Francja może się dziś poszczycić cenami energii elektrycznej niższymi o 40 proc. niż te, które obowiązują w Niemczech. Nie jest przy tym prawdą, że tak świetny wynik Francuzi osiągają głównie w oparciu o „brudną” energię, gdyż całkowita moc pozyskiwana w ich kraju z odnawialnych źródeł energii jest znacząco wyższa niż nad Renem (według niektórych szacunków nawet dwukrotnie).
Atom kłuje w oczy
Tania energia produkowana przez Francję najbardziej kłuje w oczy Niemców, którzy po rosyjskiej agresji na Ukrainę znaleźli się w krańcowo odmiennym położeniu i byli nawet zmuszeni importować prąd od swojego zachodniego sąsiada. Kwestia importu energii stała się nawet przedmiotem sporu, gdyż Niemcy zastrzegali się, że nie musieli wcale importować i uczynili to jedynie ze względu na cenę oferowaną przez sąsiada, natomiast Francuzi konsekwentnie przekonują, że przesył był wymuszony nagłą potrzebą. Berlin wskazuje także, że Francja sama musi importować energię z innych państw, gdyż w następstwie przeciągających się prac konserwacyjnych przy kilkunastu reaktorach nie była w stanie sprostać własnemu zapotrzebowaniu.
Tego rodzaju spory dowodzą, że kwestie związane z energetyką stają się coraz bardziej drażliwym tematem w relacjach międzynarodowych. W reakcji na kryzys energetyczny Francja postanowiła jeszcze bardziej postawić na energetykę nuklearną i jak dotąd, pomimo znacznej presji ze strony Niemców i ich sojuszników, nie zmieniła swojego kursu. O tym, że sektor energetyki nuklearnej jest dla Paryża szczególnie ważny, świadczy chociażby niedawne zablokowanie przejęcia dwóch firm przez francuski skarb państwa. Mający swoją siedzibę w Teksasie Flowserve Corporation planował nabyć udziały w niewielkich, lecz strategicznie ważnych firmach Sagault i Velan SAS, zajmujących się produkcją komponentów oraz serwisem urządzeń wykorzystywanych w elektrowniach jądrowych.
Reforma, czyli centralizacja
Tego rodzaju decyzja pokazuje wyraźnie, że Francja wiąże ze swoją energetyką jądrową wielkie plany, a najlepszym tego potwierdzeniem jest trwająca od wielu miesięcy na forum unijnym zawzięta dyskusja na temat reformy rynku elektryczności. Tak jak w zdecydowanej większości przypadków „reforma” w Unii Europejskiej oznacza w zasadzie centralizację i podporządkowanie organom centralnym. Mimo iż w wielu innych obszarach wizja europejskiego superpaństwa zdaje się Francji nie przeszkadzać, w zakresie polityki energetycznej stawia wyraźnie na narodową niezależność.
Reforma rynku energii zakłada wprowadzenie tzw. kontraktów różnicowych (tzw. CFD), mających skłaniać podmioty do jeszcze większych inwestycji w zrównoważoną energię. W ramach tego rodzaju kontraktów państwo gwarantowałoby inwestorom daną cenę elektryczności, po której przekroczeniu zwracałoby różnicę, a w przypadku ceny niższej to inwestor płaciłby państwu. Francja naciska na to, aby system kontraktów różnicowych obejmował także inwestycje w jednostki nuklearne, na co pod żadnym pozorem nie chcą się zgodzić Niemcy, które z atomu właśnie zrezygnowały.
Po stronie Francji stoją m.in. Węgry, Czechy i (na razie) Polska, lecz na nieszczęście dla Paryża energia atomowa nie ma na kontynencie zbyt wielu wpływowych obrońców. Wynika to wprost z faktu, że Francja posiada więcej reaktorów niż cała reszta krajów członkowskich razem wzięta, a i tak większość z nich zamierza się z nimi rozstać. Belgia, która wciąż generuje 4 GW z atomu planuje wyłączyć swoje bloki do 2035 roku, choć pierwotne plany zakładały uczynienie tego nawet w 2025 roku. Polska to rzadki wyjątek kraju, który teoretycznie zamierza zbudować własne elektrownie atomowe, choć po zmianie władzy projekt ten wydaje się bardzo niepewny.
Istota reformy rynku energii sprowadza się do uwspólnienia zasobów energetycznych krajów członkowskich. Wiele krajów, które instynktownie boją się zielonej transformacji ze względu na chimeryczność OZE i ogromne koszty związane z wdrażaniem projektu zeroemisyjności, spogląda z nadzieją ku rozwiązaniom, które proponują Niemcy. Zgodnie z nimi poszczególne kraje uzyskałyby większą możliwość nabywania energii z innych miejsc w Europie i tym samym mogłyby liczyć na lepszy dostęp do tańszej energii.
Francja odmawia uczestnictwa w tym projekcie na zasadach zaproponowanych przez Niemcy, gdyż jej zdaniem oznaczałoby to, że korzyści z taniej energii zapewnionej dzięki atomowi przypadłyby w udziale innym krajom. Francji zależy także na produkcji wodoru przy użyciu swoich elektrowni atomowych oraz na zapewnieniu temu projektowi odpowiednio pozytywnej oceny w ramach oficjalnej unijnej strategii klimatycznej.
Francja odzyskuje kontrolę
W tle całej sprawy pojawia się także kwestia francuskiego giganta energetycznego EDF, który latem został przejęty przez francuskie państwo. Spółka ta była jedną z najbardziej zadłużonych na całym świecie (ok. 65 mld euro) i gdyby nie pospieszna nacjonalizacja już dawno znalazłaby się w stanie faktycznej upadłości. Francuski rząd zamierza wesprzeć EDF i zbudować nowe bloki atomowe kosztem nawet 51 mld euro, a doprowadzenie tego projektu do końca będzie wymagało wzięcia unijnych regulacji w dość spory nawias. Z perspektywy Francji wikłanie się w unijne regulacje w jeszcze większym stopniu niż dzisiaj oznaczałoby tym samym zdecydowanie węższe pole manewru w zakresie najważniejszych inwestycji.
Emmanuel Macron oznajmił na początku października, że jego rząd „odzyska kontrolę” nad cenami energii elektrycznej do końca roku, nie precyzując jednak w jaki sposób zamierza to uczynić. W najbardziej radykalnym wariancie Francja najzwyczajniej w świecie wyłączyłaby się z ogólnych zasad obowiązujących w Unii lub zablokowała reformę unijnego rynku energii. Francja pokazuje tym samym, że potrafi grać bardzo ostro i targować się o swoje własne interesy pomimo zasadniczej zgodności co do rzekomej potrzeby budowy europejskiego superpaństwa.
Na razie spór francusko-niemiecki toczy się głównie przy zielonym stoliku, lecz potencjalnie może się stać przyczyną dużo większych napięć, niż się powszechnie przypuszcza. Ceny energii będą miały w nadchodzących latach jeszcze bardziej fundamentalne znaczenie dla całej gospodarki, a w sytuacji, gdy Niemcy zaczęły się de facto deindustrializować konkurencja ze strony Francji będzie się dawała Berlinowi wyjątkowo we znaki. Francuzi mają wyjątkowy jak na europejskie warunki atut i będą starali się go w pełni wykorzystać, wzmacniając własną konkurencyjność. Sytuacja ta jest zaś dla Niemiec wyjątkowo problematyczna, ponieważ popełnionych przez nich błędów zwyczajnie nie da się wymazać i naprawić w bliskiej perspektywie czasowej.
Francusko-niemiecki spór jest niezwykle korzystny dla Polski, gdyż brak jedności wśród najbogatszych i największych państw będzie stwarzał pewne możliwości uchylania się od coraz bardziej restrykcyjnej polityki klimatycznej. Na dodatek utrwalenie się atomu w unijnej sieci energetycznej stworzy odpowiednie szanse na powstanie kolejnych polskich bloków jądrowych. Francuskie elektrownie atomowe stoją tym samym na straży nie tylko francuskiego systemu energetycznego, ale i wszystkich systemów krajów członkowskich.