Doświadczenia wojenne z Ukrainy pokazują, że musimy posiadać liczną i dobrze wyposażoną armię, co rządzący zrozumieli. Musimy także mieć jeszcze liczniejszą, może wielomilionową armię rezerwistów. Stąd potrzebne jest przywrócenie obowiązkowego poboru do wojska, co znajduje coraz większe poparcie w społeczeństwie.
Andrzej Derlatka twórca Agencji Wywiadu i ambasador RP w Seulu
W czasie mojej pracy w Kwaterze Głównej NATO zetknąłem się po raz pierwszy ze specjalną procedurą oceny i wnioskowania po każdym ważnym przedsięwzięciu sojuszu – Lessons Learned (wyciągnięte lekcje, wnioski). To pojęcie pochodzące z zarządzania projektami oznaczające proces identyfikowania, dokumentowania i implementowania wniosków i doświadczeń wyniesionych z przeprowadzanych przedsięwzięć. W znanych mi warunkach polskiego wywiadu istniała też zasada opracowywania tzw. raportu końcowego. Nigdy jednak nie była ona tak sformalizowana i wymagająca szczegółowego odniesienia do precyzyjnie sformułowanych wymogów. Jak ogromna większość zasad rządzących tworzeniem organizacji wewnętrznej NATO, w tym Lessons Learned wywodzi się z corporate governence (kultury korporacyjnej) amerykańskich koncernów i korporacji. Później zetknąłem się z tym samym w międzynarodowych koncernach, w których pracowałem, gdzie Lessons Lerned było proceduralną świętością.
NATO w 75-lecie istnienia jest konfrontowane z największym wyzwaniem w swojej historii. Musi stawić czoła wojnie na terytorium sojusznika i partnera, ale w taki sposób, by nie stać się stroną tej wojny. Wejście NATO do tej w istocie wojny lokalnej nie jest wykluczone, ale rodzi poważne ryzyko przerodzenia się w światowy konflikt nuklearny. Rosja ustawicznie grozi użyciem broni nuklearnej, a to taktycznej, a to strategicznej. Grozi, że użyje jej, jeśli zagrożone utratą będzie jej terytorium. Profilaktycznie formalnie anektowała okupowane ukraińskie terytoria. Formalnie więc, gdyby Ukraina ich odbijała, może użyć broni nuklearnej. Nadaje rozgłos wodowaniom kolejnych atomowych okrętów podwodnych z rakietowymi pociskami nuklearnymi. Świętuje udane próby nowego wielogłowicowego międzykontynentalnego pocisku rakietowego o wdzięcznej nazwie „Szatan”. Przechwala się nowymi pociskami hipersonicznymi zdolnymi do przenoszenia broni nuklearnej i testuje je w czasie ataków na Ukrainę, na razie nie z głowicami nuklearnymi.
1. Zasada MAD
NATO dokonuje ekwilibrystyki polityczno-prawnej, by udzielać coraz większej i skuteczniejszej pomocy napadniętemu sojusznikowi, ale nie prowokować agresora do ataku na swoje terytorium. Z całą pewnością każdy kolejny krok jest poprzedzony procedurą Lessons Learned. Wypracowano taktykę „gotowania żaby” (obrazowo: stopniowe podnoszenie temperatury w kotle). NATO dostarczało Ukrainie etapami coraz bardziej śmiercionośną broń, której początkowo odmawiało z uwagi na ryzyko uwikłania w konflikt nuklearny.
Toczy się nuklearna gra „na krawędzi”. Obie strony mają świadomość swojej potęgi nuklearnej, ale też i świadomość zagwarantowanego całkowitego unicestwienia, jeśliby użyli broni atomowej. Rządzi zasada MAD – Mutual Assured Destruction (Zagwarantowanego Wzajemnego Zniszczenia) znana z czasów zimnej wojny. Jej skuteczność wielokroć sprawdzono. Najgroźniej było w czasie tzw. kryzysu kubańskiego, gdy Rosja Sowiecka chciała umieścić rakiety nuklearne na Kubie w pobliżu granic USA.
Innym przykładem na jej skuteczność jest powstrzymanie się przez Hitlera przed użyciem broni chemicznej i biologicznej w czasie II wojny światowej. Niemcy dokonali przełomowych wynalazków (v gazy, psychogazy) i zgromadzili ogromne zapasy tej broni, ale wiedzieli, że wróg też użyje podobnej broni przeciwko nim.
Stosowanie zasady Lessons Learned powoduje, że wszystkie decyzje poprzedzone są wnikliwymi analizami i są głęboko przemyślane przez analityków i ekspertów. To wielkie wsparcie dla polityków. Z Lessons Learned wywiedziono teraz postulat, że skoro obecnie członkostwo Ukrainy w sojuszu nie jest możliwe, to należy wprowadzić fundusz 100 mld dolarów na pięć lat wsparcia ukraińskiego wysiłku obronnego, tworzony w proporcji do PKB państw członkowskich. Problem w tym, że ten fundusz nie zmienia sytuacji Ukrainy, która właśnie teraz jest tragiczna i do pełnej skali pomocy może nie przetrwać jako państwo. Do tego jest blokowany przez Węgry, które sprzeciwiają się jakiejkolwiek pomocy Ukrainie przez NATO, w tym nawet tranzytu broni, czy szkoleniom żołnierzy ukraińskich. Podobne stanowisko prezentuje Słowacja. NATO zna jednak instytucję „koalicji chętnych” (Coalition of the Willing). Taką koalicją jest przecież grupa ponad 50 państw wspierających militarnie Ukrainę pod kierunkiem USA – tzw. Grupa Rammstein. Wyłamywanie się Węgier i Słowacji stanowi jednak poważny problem dla spoistości sojuszu. Co prawda Węgry – zgłaszając sprzeciw – zapewniły jednak o wierności dla wykonania art. 5 traktatu waszyngtońskiego w przypadku wojny z Rosją, ale pewności co do tego nie ma, zważywszy na zdecydowanie prorosyjską politykę obu tych państw. Poza tym po sprzeciwie Węgier NATO nie może jako sojusz firmować tej pomocy.
2. Znaczenie siły w polityce
Doświadczenia kontaktów z dyplomacją rosyjską pokazują, że Rosja liczy się tylko z silnymi i silniejszymi od siebie państwami. W negocjacjach stosuje aroganckie argumenty siły, szantażu i narzucania swojej woli. W czasach PRL dyktaty Rosji Sowieckiej, nierównoprawne stosunki oraz zwyczajne okradanie były jednym z powodów wybuchu rewolucji solidarności w 1980 r.
Rosja zaatakowała Ukrainę, bo uważała, że Ukraina jest słabym, przeżartym korupcją państwem na skraju upadku, chociaż Ukraina miała siły zbrojne znacznie potężniejsze od np. polskich. Uważali, że wystarczy stosunkowo niewielki impuls militarny, a „sztuczne” państwo ukraińskie z hukiem upadnie. Zwłaszcza że niemal połowa obywateli ukraińskich to Rosjanie i rosyjskojęzyczni Ukraińcy. Srodze się zawiedli. Okazało się, że Ukrainę stanowi nowoczesny naród zbudowany na bazie obywatelskości, a nie etnosu. A jego tożsamość jest budowana w opozycji do Rosji i jej „ruskowo mira”. Ten zawód kosztował już utratę ponad 350 tys. zabitych i rannych rosyjskich żołnierzy. Rosja uważa, że jest w stanie wchłonąć okupowane ukraińskie terytorium i w pełni je zrusyfikować. Wydali już jakoby ponad 7 mln rosyjskich paszportów byłym ukraińskim obywatelom. To poważna strata Ukrainy. Ale państwo ukraińskie jest wystarczająco silne, by zapobiec prorosyjskiej irredencie, pomimo starań Moskwy.
Rosja nie zaatakowała żadnego z państw bałtyckich, chociaż na Łotwie mieszka ok. 40 proc. „prześladowanych” Rosjan, bo chroni je potężny sojusz NATO. Planuje zaatakować neutralną Mołdawię, bo nie chroni jej NATO. Atakuje więc państwa słabsze (takie jak wcześniej Gruzja), które nie mogą liczyć na wsparcie militarne z zewnątrz. Ten zwycięski marsz Rosji może teraz przerwać Ukraina przy wsparciu Zachodu. Porażka Rosji może też być początkiem jej końca i wymarzonego przez zniewolone przez nią narody rozpadu. Z pewnością będzie to koniec Putina i jego ekipy.
Wojna całkowicie i pozytywnie odmieniła relacje pomiędzy Ukrainą a Polską. Premier Tusk niedawno uznał to nawet „za cud”, a jest historykiem z wykształcenia. Polska niespodziewanie stała się dla Ukrainy ważna. Nie chodzi tu tylko o serdeczne przyjęcie przez Polaków milionów uchodźców i udzielenie im praw prawie równych uprawnieniom obywateli polskich. Ukraina w rewanżu uczyniła podobnie, ale jest to gest wybitnie symboliczny, bo na Ukrainie prawie nie ma obywateli polskich. Nie chodzi też o gigantyczną i bezwarunkową pomoc militarną już w pierwszych dniach inwazji rosyjskiej, która była decydująca dla skutecznej obrony Kijowa. Jak to określił były doradca prezydenta Zełenskiego Oleksij Arestowycz: „bez pomocy Polski już byśmy nie żyli”. Skala polskiej pomocy humanitarnej i militarnej zaskoczyła pozytywnie Ukraińców. Polska awansowała na pierwsze miejsca sympatii, podobnie jak polski prezydent Duda. Wcale się tego nie spodziewali, tym bardziej że relacje polsko-ukraińskie – głównie na tle kontrowersji historycznych – były złe (premier Kaczyński wręcz oświadczył, że „Ukraina z Banderą do Unii europejskiej nie wejdzie”). Kontrowersje do dnia dzisiejszego pozostały, ale ważniejsze dla Polski było obronienie istnienia Ukrainy jako niepodległego państwa. Do tego posiadającego analogiczne obawy wobec agresywnej polityki Rosji. Zaskoczeniem był też niedoceniany potencjał Polski, która była w stanie samodzielnie udzielać tak ogromnej pomocy, praktycznie bez wsparcia Unii Europejskiej i NATO. Środki unijne, które miały zrekompensować w części te wydatki, zostały zablokowane wetem przez Węgry.
Na fali entuzjazmu pojawiły się na Ukrainie pomysły unii polsko-ukraińskiej, zdaniem prezydenta Zełenskiego, państwa 90-milionowego o wielkim potencjale gospodarczym i militarnym. Rychło upadły, bo Polska, jako członek NATO wkręciłaby tym samym sojusz w wojnę z Rosją, a to sojusz i społeczeństwo polskie konsekwentnie wyklucza. Przede wszystkim Polski nie stać na poniesienie kosztów takiej unii. Unia Ukrainy z Polską nie przybliżyłaby akcesji Ukrainy do Unii Europejskiej, a wręcz przeciwnie, a to jest cel strategiczny dla Ukrainy.
Ukraina ma świadomość, że jest niewiele państw europejskich, na które może liczyć, dzielących wspólnotę losu w razie agresji Rosji. Poza państwami bałtyckimi jest to Polska. Czynnikiem jednoczącym jest świadomość wspólnego wroga – Rosji. Polska jest jedynym państwem spośród sąsiadów Ukrainy, które może samodzielnie stawić skuteczny opór pierwszej nawale rosyjskiej, ale też i udzielić wsparcia sąsiadom. Ten potencjał i możliwości są źródłem rosnącej asertywności Polski w regionie, również wewnątrz Unii Europejskiej i NATO. Do tego wzmacnia pozycję Polski rola głównego państwa tranzytu do i z Ukrainy.
Na Ukrainie potężny wpływ ma polska „miękka siła”. Nawet w gorszych latach czynnikiem wzmacniającym relacje był napływ milionów ukraińskich gastarbeiterów. Przyjmuje się, że przed 2022 rokiem przebywało w Polsce do 2 mln robotników ukraińskich rocznie. Poza wsparciem dla rynku pracy byli oni też orężem „miękkiej siły” (soft power). To oni animowali w Ukrainie domagania się podobnych zmian, jakie zaszły w Polsce, wstąpienia Ukrainy do Unii Europejskiej i zwrotu „na Zachód”.
Lekcje z wojny
Mawia się, że wojsko przygotowuje się do wojny, która już była. Do roku 2020 polski system obronny nie przewidywał zaistnienia wojny pełnoskalowej, takiej, jaką była II wojna światowa. Poklask znajdowali teoretycy, którzy lansowali małą, kompaktową „armię nowego wzoru”.
Był to pomysł niebezpieczny, który – gdzie mogłem – zwalczałem. Bazował na doświadczeniach wojen asymetrycznych, ekspedycyjnych nieprzystających do jedynego poważnego zagrożenia militarnego dla Polski, jakie stanowią siły zbrojne Rosji.
Doświadczenia wojenne z Ukrainy pokazują, że musimy posiadać liczną i dobrze wyposażoną armię, co rządzący zrozumieli. Musimy także mieć jeszcze liczniejszą, może wielomilionową armię rezerwistów. Stąd potrzebne jest przywrócenie obowiązkowego poboru do wojska, co znajduje coraz większe poparcie w społeczeństwie (ponad 42 proc., wobec 30 proc. przeciwników). Nie chodzi o to, by – jak proponuje jeden z zacnych generałów – trzymać młodzież męską i żeńską półtora roku „w kamaszach”, ale o służbę – powiedzmy – półroczną, bo tyle wystarcza w krajach takich jak Finlandia, by z cywila zrobić żołnierza, do tego nauczonego obsługi skomplikowanego sprzętu. Służba wojskowa uczy odpowiedzialności, ale i patriotyzmu. Obecna sytuacja, gdy tylko ok. 15 proc. obywateli chce z bronią bronić ojczyzny, a reszta planuje ucieczkę z kraju, jest nie do zaakceptowania. To postulat niezwykle wymagający dla kadry zawodowej wojska, która musi się nauczyć, jak atrakcyjnie nauczać wojskowego rzemiosła. Musi być też odbudowana infrastruktura szkoleniowa wojska. Wojsko potrzebuje żołnierzy – rezerwistów, a społeczeństwo odpowiedzialnych mężczyzn, a nie zalęknionych wiecznych chłopców.
Zmienić się musi też filozofia obronna na bliską polskiej zadziornej naturze. Musimy mieć „polskie pazury”, by mieć potencjał ataku na wroga nawet w Moskwie, jeśliby odważył się nas zaatakować. Właśnie opuściliśmy traktat o ograniczeniu zbrojeń konwencjonalnych w Europie (CFE) i możemy takie „pazury” pozyskać. Oznacza to np. wyposażenie planowanych do zakupu okrętów podwodnych w rakiety balistyczne o zasięgu ponad 5 tys. km, a nie w torpedy i ew. pociski manewrujące o zasięgu 1000 km. Te okręty muszą realnie odstraszać, bo za drogo kosztują. Oznacza to też rozbudowę lotnictwa i wyposażenie go w broń ofensywną. Na szczęście już mamy kupić pociski manewrujące o nieco większym zasięgu. Przy kolejnym zakupie samolotów powinniśmy uwzględnić rady pilotów ukraińskich: samoloty muszą być przystosowane do korzystania z drogowych odcinków lotniskowych, bo lotniska-bazy raczej mogą być zniszczone oraz być bardziej niezawodne niż skomplikowane F16, czy jeszcze bardziej F35. Wojna na Ukrainie pokazuje, że tylko przewaga lotnicza daje perspektywę pokonania wroga. A tej przewagi Ukraińcom brak. Gdyby Ukraińcy mieli już samoloty F16, mogliby zniszczyć rosyjskie bombowce, które rozgromiły obronę ukraińską pod Awdijiwką bombami szybującymi o wielkiej mocy i Ukraina nie poniosłaby tam klęski. Teraz sytuacja powtarza się na innych odcinkach frontu, a F16 nadal nie mają.
Pozostaje nam tylko ufać, że planiści wojskowi przygotowują nasze wojsko do wojny, która może być, z uwzględnieniem doświadczeń ukraińskich.