Z jednej strony entuzjazm, z drugiej niepokój
Za nami druga tura wyborów prezydenckich. Ponad 20 mln 800 tys. Polaków zdecydowało, kto będzie pełnił funkcję głowy państwa w latach 2025–2030.

Wieczór wyborczy dostarczył niemałych emocji. Sytuacja dla jednych była zabawna, dla drugich mniej. Początkowe sondaże exit poll wskazywały na zwycięstwo Rafała Trzaskowskiego – przewaga miała wynosić zaledwie 6 punktów procentowych: 53 do 47. Trzaskowski i jego otoczenie zbyt pospiesznie postanowili wyrazić swoją radość i określić się mianem zwycięzców tej potyczki prezydenckiej. Już dwie godziny później bowiem, gdy pojawiły się precyzyjniejsze dane z sondażu late poll, sytuacja się odwróciła – wygrał Karol Nawrocki. Oficjalne wyniki potwierdziły jego zwycięstwo w stosunku 51 do 49 procent.
W liczbach bezwzględnych różnica między kandydatami wyniosła około 400 tys. głosów – podobnie jak pięć lat temu między Andrzejem Dudą a Rafałem Trzaskowskim. To ważne, bo wcześniej pojawiały się obawy, że jeśli różnica będzie minimalna – liczona w dziesiątkach tysięcy głosów – część środowisk politycznych może podważać wynik. Tak się jednak nie stało. Koalicja Obywatelska i szerzej – obecnie rządząca centrolewica – jednoznacznie uznała wynik wyborów, co zostało potwierdzone publicznie przez wielu jej przedstawicieli.
Nic zatem nie stoi na przeszkodzie, by po decyzji Sądu Najwyższego i ogłoszeniu przez PKW oficjalnych wyników, Karol Nawrocki został zaprzysiężony na urząd prezydenta. Oficjalnie funkcję prezydenta Nawrocki obejmie w sierpniu, z chwilą wygaśnięcia kadencji Andrzeja Dudy.
Jeśli chodzi o elektorat i przepływy głosów, nie było większych niespodzianek. Już po pierwszej turze było wiadomo, że to właśnie Karol Nawrocki ma większy potencjał do przyciągnięcia wyborców prawicy – głosujących wcześniej na Sławomira Mentzena czy Grzegorza Brauna – niż Rafał Trzaskowski na wyborców Szymona Hołowni, Magdaleny Biejat czy Adriana Zandberga, który formalnie od miesięcy jest już poza koalicją rządzącą.
Były natomiast dwa znaki zapytania. Jak będzie wyglądał przekrój głosów z zagranicy? Oczekiwania sztabu Trzaskowskiego były wysokie – liczono na ponad 200 tys. głosów przewagi. Ostatecznie różnica wyniosła około 160 tys. Po drugie: jak zachowają się wyborcy pojawiający się wyłącznie w drugiej turze? Okazało się, że nowi wyborcy rozłożyli swoje głosy niemal równo, z lekką przewagą dla Trzaskowskiego – ale to nie wystarczyło.
Geografia poparcia nie zaskakuje. Karol Nawrocki wygrał w sześciu województwach: łódzkim, małopolskim, podkarpackim, świętokrzyskim, lubelskim i podlaskim. Ale przewaga, jaką osiągnął w wielu gminach tych regionów, była miażdżąca – często 7:3, 8:2, a nawet 9:1. Dla porównania – w województwach, gdzie przeważał Trzaskowski (np. zachodniopomorskie, lubuskie), jego przewaga była znacznie skromniejsza.
Struktura wiekowa również pokazuje ciekawe zjawisko. Karol Nawrocki wygrał w grupie najmłodszych wyborców (18–30) oraz wśród seniorów (60+). Trzaskowski zdobył przewagę w grupie średniowiecznej (40–60). To szczególnie zaskakujące, jeśli przypomnimy sobie, że to właśnie młodzi wyborcy przyczynili się do odsunięcia PiS-u od władzy w październiku 2023 roku. Dziś część z nich wróciła na prawo.
Pod względem płci i miejsca zamieszkania wynik również był przewidywalny: Trzaskowski wygrywał w dużych miastach i wśród kobiet, Nawrocki dominował na wsiach, w małych i średnich miejscowościach oraz wśród mężczyzn.
Osobiście jestem zadowolony, bo moje prognozy – prezentowane również na antenie – niemal w pełni się potwierdziły. To były jedne z najtrudniejszych wyborów do przewidzenia: trzeba było trafić zarówno frekwencję, jak i zwycięzcę – a różnice były minimalne.
Co dalej? Wygrana Karola Nawrockiego znacząco komplikuje sytuację centrolewicy. Już w poniedziałek Jarosław Kaczyński zaproponował powołanie rządu technicznego, interpretując wynik jako żółtą kartkę dla obecnej władzy. Donald Tusk odpowiedział krótko, ale stanowczo: „Ani kroku wstecz”. Zapowiedział kontynuację reform i realizację obietnic wyborczych.
Szykuje się więc ostry konflikt na linii prezydent–rząd. Karol Nawrocki ma świeży mandat, Tusk – mandat sprzed półtora roku, właśnie zweryfikowany przez wyborców. W tych warunkach żadna ze stron nie może się cofnąć. Centrolewica nie może złożyć broni, bo to oznaczałoby polityczny koniec. Dlatego prawdopodobnie czeka nas długi okres napięć, a być może nawet przedterminowe wybory.
Pytanie, czy obecna większość parlamentarna zachowa spójność. Jak wiemy, powstała głównie po to, by odsunąć PiS od władzy. W ostatnich miesiącach zamiast reform widzieliśmy jednak głównie walkę z opozycją – również z wykorzystaniem instytucji państwowych. Ten przekaz nie przemówił do wyborców.
Nie oznacza to, że centrolewica zniknie ze sceny. Będzie próbować utrzymać jedność – mimo ogromnych rozbieżności programowych i personalnych. Ale w obecnej sytuacji trudno oczekiwać, by notowania rządu nagle się poprawiły. Czeka nas albo powolna erozja tej koalicji, albo próba sił już wcześniej – przed wyborami w 2027 r.
Po stronie prawicy panuje dziś optymizm. Po stronie centrolewicy – wyraźny niepokój.