Skarbowa armia superministra jedzie jak taran po polskich firmach. Prędzej czy później się jednak zatrzyma, a wtedy poleci głowa Morawieckiego.
„Jeszcze jedno takie zwycięstwo, a będę stracony” – wykrzyczał po jednej z bitew król Epiru Pyrrus. Co prawda Grecy pokonali wówczas Rzymian, ale stracili przy tym prawie połowę swojej armii. Dwa i pół tysiąca lat później podobne słowa mógłby wypowiedzieć minister Mateusz Morawiecki. Wicepremier tylko pozornie wygrywa batalię z przekrętami związanymi z podatkiem VAT. Każda nieuczciwie zatrzymana przez fiskusa złotówka powoduje, że minister może powoli zacząć liczyć straty. Po pierwsze – utracił zaufanie przedsiębiorców, wśród których zyskał miano „fiskalnego czekisty”. Po drugie – nie przewidział niekorzystnej dla kasy państwa uchwały Naczelnego Sądu Administracyjnego (NSA). Na jej mocy łatwiej będzie odzyskać niesprawiedliwie zatrzymaną nadwyżkę VAT-u. Chodzi o setki milionów złotych, których zwrot może Morawieckiego bardzo zaboleć. Pijarowo, bo odkłamuje szumną narrację o zwycięskiej kampanii z oszustami podatkowymi. Finansowo, bo w projekcie budżetu na 2017 każda złotówka jest na wagę złota.
Blitzkrieg Morawieckiego
W skrajnych przypadkach rozbicie VAT-owskiej karuzeli może trwać kilka lat. Prawdziwi oszuści ukrywają się za podstawionymi słupami i nierzadko z drugiego końca świata sterują całym procederem. Uszczelnienie systemu to dla Morawieckiego „być albo nie być” w polskiej polityce. Porażka na tym polu oznaczać będzie nie tylko osobistą klęskę jednego ministra, ale i polityczną całego rządu. W przekazanym Sejmowi projekcie ustawy budżetowej na 2017 rok ambitnie założono, że wpływy z tytułu podatku VAT wyniosą 143 mld zł, a więc o prawie 20 mld więcej niż w roku poprzednim. W razie jakiegokolwiek niepowodzenia PiS-owi zostanie tylko jedno: podniesienie podatków. O wycofaniu się z któregoś z programów socjalnych nie ma bowiem mowy. Gdyby do tego doszło, „Nowogrodzka 84” poszłaby pod młotek, zanim prezes dojechałby tam z Żoliborza.
Taki scenariusz nie wchodzi w grę. Dlatego fiskus przeszedł na tryby wojenne. A tam, gdzie wojna, tam giną cywile. Urzędy skarbowe, działając pod wpływem presji „z góry”, często uderzają na oślep. Zdarza się, że trafią do celu. Tak było, gdy udało się rozbić VAT-owską karuzelę na sprzęcie elektronicznym. Wszystko dzięki wprowadzeniu w tym segmencie mechanizmu odwróconego obciążenia VAT (koniec rządów PO). Sukces był tak duży, że aż widoczny w danych makroekonomicznych. Po trzech kwartałach 2016 roku eksport odbiorników telewizyjnych i sprzętu komputerowego spadł o kilka procent. Stało się tak nie z powodu malejącego popytu, ale właśnie z powodu mniejszej liczby „przekrętów” przy wymianie międzynarodowej. Tych sukcesów nikt nie kwestionuje.
Czasem jednak „Blitzkrieg Morawieckiego” uderza rykoszetem w niewinnych przedsiębiorców. Tak było w przypadku giełdowej spółki Action – jednego z największych w kraju dystrybutorów sprzętu komputerowego. Już sama informacja o tym, że fiskus wykrył nieprawidłowości podatkowe na kwotę 58 mln zł, sparaliżowała działalność spółki. W lipcu 2016 roku urząd skarbowy zażądał od firmy zwrotu 90 mln zł zaległego VAT-u. W międzyczasie banki wypowiedziały wszystkie umowy kredytowe, a tuż przed Nowym Rokiem kontrakt ze spółką zerwał południowokoreański gigant – Samsung. Action odpiera zarzuty, twierdząc, że nawet jeśli brał udział w karuzeli, to robił to nieświadomie. – Nie znam tych spółek, to nie są nasi kontrahenci – bronił się prezes spółki Piotr Bieliński. I wszystko wskazuje na to, że miał rację. Takie tłumaczenie to dla fiskusa za mało. Dlaczego? Ponieważ spółka „nie zrobiła wystarczająco dużo, by w takiej karuzeli się nie znaleźć”. Cokolwiek to znaczy.
Efekty blitzkriegu najlepiej widać na przykładzie zatrzymanych zwrotów nadwyżki VAT-u. Tutaj urzędy skarbowe „jadą” jak taran i blokują każdy zwrot, co do którego pojawia się chociaż cień wątpliwości. Dochodzi do tego, że przedsiębiorstwa z coraz większą podejrzliwością traktują swoich kontrahentów, wykazując przy tym awersję do nawiązywania nowych kontaktów handlowych. Ta atmosfera strachu jest szczególnie widoczna w segmencie sprzętów elektronicznych. Przypadek Action’u urósł do miana symbolu, a przedsiębiorcy mówią o drugim Optimusie (zniszczona przez pomówienia o przestępstwa podatkowe spółka z segmentu IT, 2002 r.).
Taran w liczbach
O tym, jak w rzeczywistości pracuje urzędniczy taran, świadczą liczby. Na początku nowego roku wiceminister finansów Marian Banaś, odpowiadając na interpelację poselską z 27 grudnia 2016 roku, podał dokładne dane za okres styczeń – październik (2016), dotyczące zatrzymanych zwrotów VAT. Liczby nie pozostawiają złudzeń – fiskus działa bez skrupułów. W przytoczonym okresie urzędy skarbowe zatrzymały aż 5356 zwrotów na łączną sumę 3,23 mld zł (przy 0,56 mld w całym 2015 roku), z czego aż 2,1 mld przypada na urzędy skarbowe, 1 mld na urzędy kontroli skarbowej (dla porównania – 168 mln zł w całym 2015 roku, sic!) oraz 130 mln jest zatrzymanych na etapie czynności sprawdzających. Ten ostatni przypadek jest szczególnie wymowny. Czynności sprawdzające nie są bowiem kontrolą sensu stricto i nigdy wcześniej wartość zatrzymanych zwrotów na tym etapie nie była tak duża. Mówiąc obrazowo – już na etapie „pierwszej instancji” postępowania fiskus wali ciężką amunicją.
Również szybkość, z jaką przemieszcza się taran Morawieckiego, może robić wrażenie. Od stycznia do października 2016 roku dochody netto (uwzględnione zwroty) budżetu państwa z tytułu podatku VAT wyniosły ok. 110 mld zł, czyli o 7,6 proc. więcej niż w całym 2015 roku. W tym samym czasie wartość zwrotów wzrosła tylko o 2 proc (do 73 mld). Co to oznacza? Że dochody netto z VAT-u rosną znacznie szybciej niż jego zwroty. Przed 2016 rokiem również była przewaga po stronie dochodów kasy państwa, ale jeszcze nigdy nie było tak znaczącej różnicy w dynamice.
Nie byłoby tak dużych liczb, gdyby skarbówka nie dostała potężnego narzędzia w postaci tzw. klauzuli obejścia prawa podatkowego (od 15 lipca 2016). To główny silnik, który napędza taran ministra finansów. Klauzula wprowadza do ustawy o ordynacji podatkowej pojęcie „działania mającego charakter sztuczny”. Zadaniem kontrolerów jest wyłapanie i zinterpretowanie takiego działania oraz – w razie konieczności – zatrzymanie zwrotu VAT-u lub nałożenie sankcji. Pojęcie to jest jednak mgliste i daje skarbówce szerokie pole do nadużyć.
NSA uderza w budżet
Duży odsetek niezwróconego VAT-u w przytoczonym okresie (styczeń–październik) wiąże się nie tylko ze szlachetnym celem łatania luki, ale i z pewnym klimatem sielanki i braku bezkarności fiskusa. Organy kontrolne wykorzystywały fakt, że przedsiębiorcy nie mieli de facto żadnych narzędzi do zaskarżenia wstrzymania zwrotu VAT-u. Co prawda mogli złożyć zażalenie, ale tylko na postanowienie wydane w trybie czynności sprawdzających, czyli w trybie, w którym następuje najmniej zatrzymanych zwrotów (130 mln zł w stosunku do 3,2 mld w ogóle). Cała reszta postanowień wydanych w trybach: kontroli podatkowej, postępowania podatkowego i kontrolnego, była poza granicami możliwości zażalenia. Na gruncie orzecznictwa stan ten uległ zmianie z końcem października 2016 roku wraz z uchwałą NSA. Wówczas sąd administracyjny – powołując się m.in. na konstytucyjną zasadę równości obywateli wobec prawa i dwuinstancyjności – dopuścił zażalenia niezależnie od trybu, w którym fiskus zablokował zwrot.
Uchwała NSA związała sądy niższej instancji. Znane są już wyroki wojewódzkich sądów administracyjnych, w których sędziowie „postawili się” naczelnikom urzędów skarbowych. Tak było chociażby przed łódzkim WSA. Sprawa dotyczyła przedsiębiorcy, wobec którego fiskus wszczął postępowanie podatkowe, a później trzykrotnie odraczał termin zwrotu VAT-u. Równocześnie naczelnik urzędu poinformował przedsiębiorcę, że nie przysługuje mu prawo do złożenia zażalenia. Bez względu na to, podatnik wniósł stosowne zażalenie, które fiskus błyskawicznie odrzucił. Sprawa wylądowała przed wspomnianym WSA, który stanął po stronie przedsiębiorcy i uznał zażalenia za zasadne.
Co prawda uwzględnienie zażalenia nie oznacza stuprocentowego zwrotu, niemniej jednak teoretycznie taki zwrot przybliża w czasie. A jeżeli tak jest, to projekt budżetu państwa może prezentować nieco fałszywy obraz rzeczywistości, urzędnicy zaś odpowiedzialni za jego wykonanie mogą mieć problemy. Dlaczego? W najbliższym czasie powinniśmy się spodziewać wzrostu liczby uchylonych postanowień o przedłużeniu zwrotu VAT. Pojawią się zatem nieoczekiwane koszty, co przy takim budżecie może pokrzyżować plany niejednego ministra. Zatrzymany VAT jest bowiem uwzględniany jako dochód państwa. Jeżeli zatem sąd uzna za zasadny zwrot VAT-u, a urząd skarbowy odda należną kwotę wraz z odsetkami (4 proc.), to odbije się to rykoszetem na finansach publicznych.
Morawiecki może przegrać podwójnie. Raz – zrażając przedsiębiorców, dwa – narażając budżet. Okazuje się bowiem, że sukcesy na polu walki z wyłudzeniami mogą być tylko pozorne. Sprawa dotyczy setek milionów złotych. Nie ulega bowiem wątpliwości, że wśród 5 tysięcy zatrzymanych zwrotów są przypadki uczciwych firm, które – przy pomocy uchwały NSA – prędzej czy później otrzymają należny VAT. Czy realizacja takiego scenariusza rozwali budżet? Nie, ale może rozwalić niekwestionowaną pozycję Morawieckiego. Bo jak nie starczy na „500+” i obniżenie emerytur to winny będzie tylko jeden.