Nowy prezydent Francji zamierza narzucić Polsce przyjęcie euro.
Swoją niechęć do Polski francuski prezydent elekt zademonstrował jeszcze w czasie kampanii wyborczej, kiedy to sprzeciwiając się przenoszeniu przez Whirlpool fabryki z Francji do Łodzi, stwierdził, iż na nasz kraj należy nałożyć sankcje za to, że „rozgrywa różnice kosztów społecznych” oraz „narusza wszystkie zasady Unii”. Pierwsza rozmowa telefoniczna między Emmanuelem Macronem a Andrzejem Dudą miała wprawdzie upłynąć w pozytywnej atmosferze, lecz inauguracja prezydentury francuskiego polityka pokazuje wyraźnie, że jego plany znajdują się na wyraźnym kursie kolizyjnym w stosunku do polskich interesów.
Teraz albo nigdy
Zaledwie kilka tygodni temu losy Unii Europejskiej wisiały na włosku. Ewentualne zwycięstwo Marine Le Pen mogło sprawić, że oprócz Wielkiej Brytanii wspólnotę opuściłaby także Francja, a to oznaczałoby praktyczny kres całego projektu. Nad Sekwaną nastąpiła jednak pełna mobilizacja wszystkich dostępnych sił, w wyniku czego władzę przejął obóz, dla którego zacieśnienie integracji europejskiej stanowi jeden z najważniejszych postulatów.
Politycy dążący do uczynienia z Unii Europejskiej jednego, centralnie zarządzanego państwa z przerażeniem obserwują, jak na całym kontynencie uznanie wyborców zdobywają tzw. partie „populistyczne”, które w większości są eurosceptyczne. Wybory we Francji oraz Holandii pokazały, że przejęcie przez nie władzy jest bardzo realnym scenariuszem, dlatego uznano, że najwyższy czas, aby integracja europejska wyraźnie przyspieszyła, gdyż wkrótce może być na nią za późno.
Szczerym i oddanym zwolennikiem pełnej integracji europejskiej jest Emmanuel Macron, który od pierwszych dni swojego urzędowania naciska na stworzenie wspólnego budżetu dla całej strefy euro oraz posady ministra finansów strefy euro. W czasie pierwszej wizyty w Berlinie namawiał Angelę Merkel do realizacji swoich pomysłów, choć Niemcy w obawie przed krajami południowoeuropejskimi nie chcą przystać na emisję wspólnych obligacji. Zarówno Macron, jak i Merkel zgadzają się natomiast co do konieczności ściślejszej integracji, co może przynieść złe skutki dla Polski.
W ramach globalnej „wojny walutowej” poszczególne ośrodki władzy starają się zwiększyć siłę własnych środków wymiany poprzez ekspansję gospodarczą i polityczną. W przypadku Unii Europejskiej przedmiotem tej ekspansji są oczywiście kraje środkowoeuropejskie, takie jak Polska, Czechy czy Węgry. W krajach tych jak na razie przystąpienie do strefy euro nie cieszy się wielkim społecznym entuzjazmem: według najnowszych badań opinii publicznej niemal dwie trzecie Polaków opowiada się za zachowaniem polskiej waluty.
Przyjęcie euro może się jednak dokonać w Polsce wbrew woli zdecydowanej większości Polaków. Jak donosi niemiecka gazeta „Frankfurter Allgemeine Zeitung”, Komisja Europejska będzie chciała wprowadzić wspólną walutę we wszystkich krajach członkowskich jeszcze przed 2025 rokiem. Taki cel mieli postawić przed sobą komisarze Valdis Dombrovskis oraz Pierre Moscovici, lecz nieoficjalnie wiadomo, że mają poparcie najważniejszych europejskich potęg. Co prawda Komisja Europejska zdementowała te plany, ale wiele wskazuje na to, że zmuszanie do przyjęcia euro to coś więcej niż tylko plotki.
Unia Europejska pokazywała, że potrafi narzucać swoje pomysły wbrew woli bezpośrednio zainteresowanych. Gdy w 2008 roku w Irlandii odbyło się powszechne referendum w sprawie przyjęcia traktatu lizbońskiego, ludność wypowiedziała się przeciwko. Bruksela naciskała jednak na zorganizowanie kolejnego referendum w 2009 roku, które zakończyło się pomyślnie dla euroentuzjastów. W przypadku Polski zorganizowanie referendum na razie nie wchodzi w rachubę, lecz Berlin i Paryż mają do dyspozycji bardzo skuteczne środki nacisku.
Argumenty finansowe
Najważniejszą bronią pozostającą do dyspozycji w walce z Polską pozostają środki unijne, które są dla rządu Prawa i Sprawiedliwości niezwykle istotne. W czasie pamiętnego szczytu w Brukseli poświęconego wyborowi Donalda Tuska na drugą kadencję na stanowisku przewodniczącego Rady Europejskiej ówczesny prezydent Francji Francois Hollande miał powiedzieć „Wy macie zasady, my fundusze strukturalne”. Obecnie trwają już rozmowy na temat budżetu Unii Europejskiej na okres po 2020 roku, które bez wątpienia będą wykorzystywane jako środek nacisku na Polskę, aby zgodziła się zrezygnować z własnej waluty. Według niektórych szacunków fundusze unijne odpowiadają nawet za 1 proc. wzrostu polskiego PKB, a dla rządzącej ekipy wskaźnik ten jest zbyt ważny, aby go poświęcać.
Po drugie, Francja jest wciąż wściekła na Polskę za rezygnację z zakupu 50 śmigłowców typu Caracal i będzie dążyła do politycznej zemsty. Dobrą okazją do tego mogą się okazać negocjacje w sprawie przyjęcia wspólnej waluty. Kwota umowy zerwanej przez resort Antoniego Macierewicza nie była wprawdzie ogromna jak na francuskie warunki (13,5 mld zł), lecz Paryż nie kryje irytacji tym, iż rządząca Polską ekipa nie jest już tak chętna do współpracy, jak poprzednie.
Istotnym narzędziem wywierania politycznego nacisku pozostaje także nierozstrzygnięta kwestia uchodźców, których przyjęcia odmawia Polska. Choć rząd Beaty Szydło złożył wyraźną deklarację, że nie zgadza się na narzucanie przymusowych kwot, naciski nie ustają, a Komisja Europejska zapowiedziała, że wkrótce rozpocznie procedurę o naruszenie prawa Unii Europejskiej. W ostatnich dniach naciski na Polskę uległy intensyfikacji, co można odczytać jako próbę zademonstrowania Polsce, że w razie nieprzyjęcia euro będą jej groziły nieprzyjemności związane m.in. z tematem uchodźców.
Pomoże referendum?
Sankcje gospodarcze mogą także zostać zastosowane w Polsce w związku z procedurą ws. praworządności, którą wszczęto w okresie awantury wokół Trybunału Konstytucyjnego. Procedurze poświęcano najwięcej uwagi rok temu, lecz później na kilka miesięcy sprawa praktycznie ucichła wraz z normalizacją stosunków Polski z Unią Europejską. Według nieoficjalnych informacji Bruksela zamierzała nawet zamknąć cały proces i wycofać się ze wszystkich sankcji, lecz nieoczekiwanie na niedawnym spotkaniu unijnych ministrów spraw zagranicznych Komisja Europejska orzekła, iż wciąż istnieje „systemowe zagrożenie dla samorządności w Polsce”. Tę nagłą zmianę można wiązać z presją, jaka po wyborach we Francji pojawiła się w kwestii poszerzenia strefy euro.
Niemal w tym samym czasie prezydent Andrzej Duda komentując swój plan zorganizowania w przyszłym roku referendum konstytucyjnego, nieoczekiwanie zapowiedział, iż jedno z postawionych pytań mogłoby dotyczyć tego, czy Polacy są za przyjęciem strefy euro. Tę zaskakującą zapowiedź trudno jest wytłumaczyć w inny sposób niż ten, iż Polska znalazła się w ostatnich dniach pod szczególną presją w sprawie przyjęcia wspólnej waluty. Tym bardziej, iż kwestia walutowa nie pojawiła się w czasie prezydenckiego przemówienia z okazji święta Konstytucji 3 maja. Sondaże opinii publicznej od wielu lat pokazują, że Polacy zdecydowanie nie chcą euro, dlatego prezydent oraz rząd chcieliby zapewne, aby referendum pomogło im zamanifestować wobec Brukseli, że unia walutowa ze „starą Europą” jest obecnie niemożliwa. Mając za sobą „wolę narodu”, polskie władze miałyby silniejsze argumenty w rozmowach prowadzonych w zaciszu politycznych gabinetów.
Najbliższe miesiące pokażą więc, w jakim kierunku pójdzie Unia Europejska. Wobec rosnących w siłę partii eurosceptycznych obecne elity rządzące Europą zasygnalizowały już, że będą przyspieszać proces integracji europejskiej, nawet jeśli miałby się on dokonać w mniejszym gronie (scenariusz „Europy dwóch prędkości”). Zanim jednak przywódcy unijni wybiorą tę drogę, będą się starali podporządkować sobie politycznie kraje środkowoeuropejskie (w tym Polskę) i zbudować unię walutową obejmującą wszystkie 28 państw. Czy zdążą, zanim w kolejnych wyborach wyborcy opowiedzą się za partiami opowiadającymi się za wystąpieniem z Unii?