Polskim problemem jest to, że jest zbyt dobrze, aby wprowadzić radykalne zmiany. A jednocześnie jest na tyle źle, że system ulega powolnej erozji. To klątwa małej stabilizacji.
Jeżeli rząd PiS podniesie podatki obywatelom, zamiast je obniżyć, to później się zdziwi, że gospodarka dołuje i pełźnie, zamiast rosnąć po 10 proc.
Rok 2505. Stany Zjednoczone są zamieszkane i rządzone przez idiotów. Prezydentem jest gwiazdor porno, ludzie nie potrafią dodawać lub odejmować najprostszych liczb. Drogi, mosty, budynki się rozpadają, bo nikt nie potrafi ich naprawić. Globalna korporacja doprowadziła do zastąpienia wody napojem energetycznym, co z kolei spowodowało katastrofę upraw rolnych. Bohaterami filmu są zahibernowani w naszych czasach szeregowiec Joe i prostytutka Rita. Zamiast po roku, zostali obudzeni po 500 latach i ze zdziwieniem stwierdzili, że należą do najinteligentniejszych ludzi. Dzięki zademonstrowaniu, że rośliny rosną dzięki wodzie, w co nikt nie wierzył, Joe został wiceprezydentem USA.
Ta licząca sobie kilkanaście lat satyra na współczesne rządy demokratyczne (idiokratyczne) nic nie straciła na aktualności. Kolejna ekipa polityczna u władzy w Polsce chce spowodować ożywienie gospodarcze podwyżkami podatków i obciążeń, a później zdziwi się, – podobnie jak ludzie w „Idiotokracji”, że rośliny podlewane napojami izotonicznymi nie rosną.
W 2005 r. PiS wygrał wybory pod hasłem solidaryzmu społecznego. Jak miano go wprowadzać w praktyce, nie było powiedziane. Na szczęście, bo przez blisko dwa lata PiS wówczas nie wprowadził nowych podatków, ale obniżył istniejące. Wiele wskazuje, na to że właśnie te obniżki pozwoliły rządowi Donalda Tuska chwalić się pełzającym wzrostem gospodarczym w latach europejskiego i światowego kryzysu. Mimo że obniżanie podatków pozwoliło rządowi PiS zanotować bardzo dobre wyniki gospodarcze, to dziś coraz głośniej z obozu rządzącego wypuszczane są próbne balony rozwiązań, które zamiast pomóc gospodarce, pogłębią jej marazm.
Dopóki głównym towarem eksportowym Polski będą meble i jabłka, dopóty Niemcy będą najbogatszym państwem w naszej części Europy. Jakakolwiek poprawa jakościowa polskiej gospodarki nie jest w interesie Niemiec. Rynek nie jest z gumy. Kiedy Polska dołączy do wytwórców zaawansowanych technologicznie dóbr, to będziemy z Niemcami konkurować i oni zbiednieją. Jarosławowi Kaczyńskiemu marzy się podniesienie gospodarki, jakiego dokonano w Japonii w latach 60. i 70. XX wieku, czy Korei Południowej i Chinach w ostatnim ćwierć wieku.
O ile diagnoza problemów jest słuszna (prymitywna gospodarka oparta na pracy, nie na technologii), to już recepty (podwyżka podatków) niekoniecznie. Polskim problemem jest to, że jest zbyt dobrze, aby wprowadzić radykalne zmiany. A jednocześnie jest na tyle źle, że system ulega powolnej erozji. To klątwa małej stabilizacji. Recepty na uzdrowienie dzisiejszej gospodarki serwowane przez większość polityków można porównać do problemów bohaterów „Idiokracji”, którzy podlewali rośliny napojami energetycznymi i dziwili się, że nie rosną.