-1.7 C
Warszawa
sobota, 23 listopada 2024

Berliński blamaż

Niemiecki projekt doczekał się już nawet poważnych analiz – i to bynajmniej nie pochwalnych, a pokazujących na tym przykładzie, jak nie należy przeprowadzać wielkich inwestycji infrastrukturalnych.

 Kandydat PO na prezydenta Warszawy, Rafał Trzaskowski, skrytykował plany budowy Centralnego Portu Komunikacyjnego w Baranowie, nazywając je „gigantomanią premiera Morawieckiego”. Natychmiast w sukurs przyszła politykowi część mediów, również pisząc o „politycznej gigantomanii” i „lotnisku PiS”, w czym osobliwą gorliwość wykazywał springerowski „Newsweek”. Ponadto kandydat Trzaskowski raczył się wyrazić, iż CPK nie jest potrzebny, gdyż „będziemy mieli” w 2020 r. wielkie lotnisko w Berlinie. Nie wiem wprawdzie, kogo miał na myśli, mówiąc „my” (i jak owo „będziemy mieli” ma się do inwestycji w innym państwie) – niemniej na jego miejscu aż tak bardzo bym się nie cieszył, bo patrząc na historię berlińskiej budowy, może się okazać, iż jest to radość mocno na wyrost.

Przypomnijmy może kilka wstydliwych zakamarków z pasjonujących dziejów lotniska Berlin-Brandenburg im. Willy’ego Brandta (BER), jest bowiem o czym mówić, a niemiecki projekt doczekał się już nawet poważnych analiz – i to bynajmniej nie pochwalnych, a pokazujących na tym przykładzie jak nie należy przeprowadzać wielkich inwestycji infrastrukturalnych.

Prace nad portem lotniczym ruszyły w 2006 r., pierwotny termin oddania do użytku przewidziany był zaś na rok 2011. Szybko jednak skorygowano tę datę na czerwiec 2012 – i to wieczne przesuwanie zakończenia prac szybko stało się jedną z cech rozpoznawczych przedsięwzięcia. Do tej pory oficjalnie przekładano terminy już bodaj cztero- czy pięciokrotnie (proszę mi wybaczyć, ale gdy próbowałem to zrekonstruować, po prostu się pogubiłem), pierwszy kosztorys opiewający na 2,5 mld euro w ciągu kolejnych lat konsekwentnie szybował pod niebo, by zatrzymać się (na razie) na kwocie 6,5 mld euro. Za te pieniądze ma ostatecznie powstać supernowoczesny obiekt zaspokajający potrzeby komunikacyjne nie tylko Berlina, ale i całego regionu – w co święcie wierzy Rafał Trzaskowski (oraz „Newsweek”) twierdząc, że nasz CPK zwyczajnie nie wytrzyma konkurencji z niemieckim gigantem. Na razie jednak…

No właśnie, na razie jednak już dziś wiadomo, że lotnisko będzie „moralnie przestarzałe” na samym starcie, a na dodatek z miejsca trzeba będzie je rozbudować, bo przepustowość „bazowa” przewidziana została na 27 mln pasażerów rocznie, obecnie zaś działające berlińskie lotniska Tegel i Schonefeld (mają zostać zamknięte po otwarciu BER) już teraz odprawiają grubo ponad 33 mln podróżnych. Na dodatek Niemcy w 2008 r. optymistycznie zamknęli rzekomo „niepotrzebne” Tempelhof. Rozbudowa ma zapewnić obsługę nawet 50 mln osób rocznie, tylko… kiedy to będzie? Zresztą, te wieczne modernizacje i zmiany są znakiem firmowym Berlin-Brandenburg.

Przykładowo, w pewnym momencie postanowiono przystosować terminal do przyjmowania ogromnych Airbusów A380, to zaś wiązało się z kompleksową przebudową dosłownie wszystkiego – od „rękawów” poprzez ciągi komunikacyjne, aż po instalację przeciwpożarową i system sterowania lotniskiem, które trzeba było w całości wymienić. Nawiasem mówiąc, zabezpieczenia przeciwpożarowe okazały się bublem, a odpowiedzialna firma dyplomatycznie splajtowała… Prace ślimaczyły się tak długo, że w tym roku z kolei wymieniono wszystkie obsługujące terminal monitory, którym w międzyczasie zdezaktualizowało się pochodzące z 2012 r. oprogramowanie. Monitorów było 750, a że zostały wyprodukowane specjalnie do obsługi tego konkretnego lotniska, to nie sposób było znaleźć na nie kupca – w efekcie poszły do utylizacji. Koszt operacji – 500 mln euro.

Dodajmy, że każdy miesiąc samego utrzymania placu budowy generuje nakłady rzędu 25 mln euro. Podkreślam – te absurdy nie dzieją się w „bałaganiarskiej” Polsce, tylko w „uporządkowanych” Niemczech. I pomyśleć, że wzmiankowana już tu gazeta ma czelność pisać o „CPK im. Stanisława Barei”…

Jak się wydaje, jedną z przyczyn opisanej tu fatalnej organizacji, chaosu kompetencyjnego i braku koordynacji działań jest trójka publicznych inwestorów – rząd federalny, Brandenburgia i Berlin. To zaś oznacza różne polityczne pomysły od szczebla centralnego po władze landów i marnotrawstwo, nie mówiąc już o uwikłaniach korupcyjnych (o czym też bywało głośno). Obecnie oficjalną i „ostateczną” datą oddania lotniska do użytku jest jesień 2020 r. Jednak wg medialnych doniesień sprzed kilku miesięcy brakuje ok. miliarda euro na dokończenie robót, a banki nie bardzo kwapią się do kredytowania (gotowe są sfinansować ok. połowy wymaganej sumy). Na dodatek władze Berlina nie chcą słyszeć o dopuszczeniu inwestorów prywatnych. W związku z tym już teraz przebąkuje się, że otwarcie nastąpi dopiero w 2021 r. – a zaraz potem trzeba będzie przystąpić do kolejnych prac modernizacyjnych – i tak bez końca.

A zatem, biorąc pod uwagę ten festiwal nieudolności, mam dla naszych niemieckich sąsiadów propozycję: dajcie już spokój, nie marnujcie sobie nerwów, czasu i środków – po prostu poczekajcie cierpliwie na nasz Baranów. Zawsze możecie otworzyć z powrotem to wasze Tempelhof, prawda?

FMC27news