Zetknąłem się gdzieś z opinią, że Tesla to taki „ajfon na kółkach”: przereklamowany, drogi gadżet ze sztucznie dorobioną ideologią – i chyba coś w tym jest.
Jednym z wakacyjnych hitów rubryk ekonomicznych były, delikatnie mówiąc, oryginalne posunięcia Elona Muska, prowokujące wręcz pytanie o poczytalność kontrowersyjnego biznesmena. A to zażądał od dostawców zwrotu części zapłaconych im pieniędzy (tzw. rabat wsteczny), to znów ogłosił wycofanie Tesli z giełdy przy pomocy saudyjskiego funduszu inwestycyjnego (dzięki temu nie musiałby np. publikować kwartalnych raportów finansowych notorycznie wykazujących, że Tesla jedzie na stratach). W międzyczasie atakował analityków finansowych za zadawanie niewygodnych pytań, a także nazwał jednego z brytyjskich nurków jaskiniowych ratującego dzieci w zalanej tajlandzkiej jaskini „pedofilem” – bo ten podał w wątpliwość przydatność przygotowanej przez Space X specjalnej kapsuły ratunkowej.
Jakby tego było mało, okazało się, że w celu zbicia kosztów i przyspieszenia produkcji, Musk nakazał swoim technikom pomijanie testów hamulcowych Tesli, a eksperci z firmy inżynieryjnej Munro & Associates po rozebraniu Modelu 3 na czynniki pierwsze wystawili miażdżące świadectwo jakości wykonania („przypomina Kię z lat 90”.) wytykając np. stosowanie tanich elementów. Hm, zetknąłem się gdzieś z opinią, że Tesla to taki „ajfon na kółkach”: przereklamowany, drogi gadżet ze sztucznie dorobioną ideologią – i chyba coś w tym jest.
Tymczasem Tesla po staremu przepalała pieniądze, nie zbliżając się nawet do progu rentowności, klienci zniechęceni wysoką ceną, kończącymi się rządowymi dopłatami i długim okresem oczekiwania zaczęli wycofywać zamówienia, amerykańska Komisja Papierów Wartościowych i Giełd wszczęła zaś postępowanie mające zbadać zarzuty jednego z udziałowców o manipulowaniu cenami akcji. Wskutek powyższego, Musk postanowił ratować sytuację i udzielił dziennikowi „The New York Times” tzw. szczerego wywiadu (standardowa zagrywka z zakresu PR-owskiego „zarządzania kryzysowego”), mającego pokazać jego „ludzką twarz”. Jak przekazali reporterzy gazety, Musk podczas rozmowy miał kilkukrotnie niemal się popłakać, wyznał, że jest wycieńczony, pracuje po 120 godzin tygodniowo, prawie nie wychodzi z firmy, od lat nie był na urlopie, cierpi na bezsenność i musi szprycować się środkami nasennymi.
I właśnie w tej „szczerości” szef Tesli przedobrzył – zamiast ocieplenia wizerunku i zaprezentowania publiczności ciężko pracującego wizjonera, świat otrzymał obraz rozedrganego histeryka na skraju wycieńczenia nerwowego. Narzuca się automatycznie pytanie, czy ktoś taki jest w stanie podołać dalszemu prowadzeniu wielkiego przedsiębiorstwa? Toteż nic dziwnego, że reakcją na wywiad nie było bynajmniej uspokojenie nastrojów, lecz tąpnięcie akcji Tesli na giełdzie.
Cóż, będę szczery. Moim zdaniem Musk nie jest żadnym przepracowanym nadwrażliwcem, tylko psychopatą. Powszechny wizerunek psychopaty to znany z popkulturowych klisz krwawy zabójca. Tymczasem większość osób z tego typu anomalią znakomicie się maskuje: potrafią być ujmujący, są na ogół świetnymi manipulatorami, zjednują sobie otoczenie – słowem, to znakomici bajeranci, często autentycznie utalentowani w jakiejś dziedzinie. Jednocześnie są idealnie impregnowani na uczucia wyższe, co w połączeniu ze skrajnym egocentryzmem sprawia, że nie są zdolni do empatii i gwałtownie reagują na wszelki sprzeciw wobec swoich poczynań. Wtedy potrafią być naprawdę nieobliczalni i dosłownie idą „po trupach do celu”. Przypomina nam to kogoś?
Jakoś tego zapłakanego Muska nie wzruszały karetki odwożące padających z przemęczenia pracowników fabryki Tesli. Do poluzowania norm zmusiła go dopiero medialna wrzawa. Jednocześnie ten sam Musk okazał się niebywale skuteczny w napędzaniu „wyznawców” (i pieniędzy, w tym publicznych) do swoich kolejnych projektów – i to mimo wieloletnich strat – przekonując, że już-już za chwilę przyniosą niebotyczne zyski. Tacy ludzie są przydatni. Jest tajemnicą poliszynela, że wielkie korporacje przeprowadzając testy osobowościowe wśród kandydatów na wysokie kierownicze stanowiska, celowo premiują osoby o cechach psychopatycznych, są one bowiem bezwzględne i pozbawione moralnych hamulców – a przez to skuteczne.
To wszystko działa jednak tylko do czasu. Wyróżnikiem firm i poszczególnych działów, na których czele stoi psychopata, każdorazowo jest niezdrowa atmosfera, a to prędzej czy później odbija się na wydajności, choćby dlatego, że psychopata eliminuje ze swojego zespołu każdego zdolnego współpracownika, który mógłby zagrozić jego pozycji. Czy fakt, że Musk „musi” siedzieć w firmie po 120 godzin tygodniowo i nie może (nie chce?) przekazać komuś części zadań, coś nam mówi? Nic więc dziwnego, że od pewnego czasu nasilają się pogłoski o dymisji Muska, bo udziałowcy Tesli mają już po dziurki w nosie jego wyskoków. Sam zainteresowany odpowiada tak: „Jeśli macie kogoś, kto może wykonać lepszą pracę, to dajcie mi znać. Może mieć tę robotę. Czy jest ktoś, kto może lepiej wykonać tę pracę? Mogę mu przekazać lejce w tym momencie”. A może by tak… Morawiecki?