W relacjach z Rosją Waszyngton powraca do strategii Ronalda Reagana
Zwycięstwo nad współczesnym „imperium zła” ma zagwarantować ekonomiczne i militarne wyczerpanie Moskwy oraz usunięcie reżimu Putina. Jednak głównym celem amerykańskich działań jest Pekin. Międzynarodowa i wewnętrzna „rekonstrukcja” zapobiegnie przekształceniu Rosji w chińskiego wasala, czyli energetycznego satelitę.
Jeden z najbardziej wpływowych think tanków USA, Korporacja RAND opublikowała raport zamówiony pierwotnie przez Pentagon. Po pierwsze, o jego wadze świadczy poufny do niedawna status. Po drugie, znamienny jest tytuł, który można przetłumaczyć jako: „Wyczerpanie i wyprowadzenie Rosji z równowagi (międzynarodowej i wewnętrznej)”.
Imperium zła 2.0
Intencją autorów było opracowanie kompleksowych posunięć oraz ocena ich efektywności w celu ekonomicznego, militarnego i politycznego osłabienia reżimu Putina za granicą i w samej Rosji. Jak podkreślono w publikacji, wszystkie z proponowanych działań mają niesiłowy charakter i są legalne z punktu widzenia prawa międzynarodowego. O jakie idee chodzi? Na przykład o zwiększenie eksportu amerykańskiego gazu i ropy naftowej, tak aby ograniczyć udział Moskwy w światowym rynku energetycznym, a tym samym zredukować dochody budżetowe, wpływające na społeczną lojalność wobec reżimu. Wysoka opłacalność, niskie koszty, bardzo duża skuteczność. Byłby to dotkliwy cios w kremlowską gospodarkę i finanse, zważywszy, że w 2014 r. surowcowy eksport zapewniał 25 proc. wpływów budżetowych Rosji, podczas gdy w ubiegłym roku już ok. 60 proc. Cios zostałby zwielokrotniony fiaskiem rosyjskiej strategii wykorzystania surowców energetycznych jako politycznej broni w relacjach z Europą.
Jeśli chodzi o aspekt militarny, jednym z pomysłów jest otoczenie Rosji systemem baz strategicznych bombowców zdolnych do uderzeń spoza zasięgu obrony powietrznej przeciwnika. Wśród innych propozycji ważne miejsca zajmują inwestycje w uderzeniowe systemy bezzałogowe oraz nowe pociski strategiczne, zdolne do przełamania rosyjskiej obrony antyrakietowej. Generalnie chodzi o skokowe zwiększenie nakładów na militarne know how i produkcję najnowocześniejszych systemów uzbrojenia. Jednak to nie wszystko, bowiem raport RAND proponuje szereg działań wypychających Rosję z państw uważanych przez Moskwę za strefy wpływów lub bufory bezpieczeństwa. Przykładem jest aktywne wsparcie syryjskiej i wenezuelskiej opozycji, a także popieranie białoruskiej suwerenności, mołdawskiej demokracji, zwiększenie dostaw broni dla Ukrainy czy finansowe i polityczne wspieranie państw Azji Środkowej. Wyczerpywanie rosyjskiego potencjału rozciąga się zatem na cały obszar byłego ZSRR oraz obecnych satelitów Kremla w innych częściach świata. Dość zaskakującą ideą jest zwiększenie drenażu mózgów, czyli zapewnienie warunków jak najszerszego strumienia emigracji młodych, dobrze wykształconych Rosjan, aby pozbawić reżim kreatywnych kadr. Pomysł gryzie się wprawdzie z punktem wsparcia rosyjskiej opozycji politycznej i społeczeństwa obywatelskiego, lecz wobec narastającej skali kremlowskich represji nie jest bez sensu.
Oczywiście nie sposób wymienić wszystkich propozycji, szczególnie wojskowych i zbrojeniowych, jednak wniosek nasuwa się sam. RAND przygotował dla federalnej administracji plan kilkuletniej konfrontacji amerykańsko–rosyjskiej w szerokim spektrum. Znamienny jest fakt, że analitycy korporacji zasłynęli z opracowania podobnego projektu dla prezydenta Ronalda Reagana. Stał się on fi larem strategii znanej hasłowo jako zniszczenie „radzieckiego imperium zła”. Wówczas doskonale sprawdziła się idea „gwiezdnych wojen”. Chodziło o fikcyjne zbrojenia w kosmosie, które poprzez innowacyjne technologie czyniły bezużyteczną jądrową triadę ZSRR. Nie trzeba wspominać, że narzucone przez USA tempo wyścigu konwencjonalnego i atomowego, połączone z aktywnym powstrzymywaniem sowieckich wpływów w świecie, doprowadziło do upadku radziecką gospodarkę i finanse imperium. Obecnie mamy do czynienia z antysowieckim projektem 2.0, dostosowanym do metod i skali rosyjskiej agresji międzynarodowej. Oficjalnie RAND zastrzega, że nie ma pojęcia, w jaki sposób, kiedy i przez kogo zostanie wykorzystana strategia. Amerykański komentatorzy koncentrują się na wąskim spojrzeniu. Antyrosyjskie działania według receptury think tanku mają uświadomić Kremlowi konsekwencje jego wrogich poczynań na arenie międzynarodowej. Z kolei „Russia Today” krzyczy na cały świat o podstępnym planie zniszczenia mocarstwa, które z kolan podniósł Putin. Co zatem naprawdę oznacza amerykańska koncepcja i jaki jest jej cel?
Rosją w Chiny
Nie można się oprzeć wrażeniu, że plan powstrzymywania Rosji jest nieadekwatny do jej realnego potencjału, szczególnie ekonomicznego. Brak wyraźnie osadzenia w szerszej, na przykład globalnej, konstrukcji amerykańskiej polityki zagranicznej. Publikacja raportu RAND zbiegła się z obchodami rocznicy alianckiego lądowania w Normandii, na które Putin nie otrzymał zaproszenia. „Obejdę się, tym bardziej że mam wiele pilniejszych spraw w domu” – tak brzmiała publiczna riposta rosyjskiego prezydenta. Do pilnych spraw należał bez wątpienia szczyt rosyjsko–chiński podczas corocznego Petersburskiego Forum Ekonomicznego. Tym razem zabrakło na nim zachodnich polityków, lecz do północnej stolicy Rosji przybył Xi Jinping. We wspólnej z Putinem deklaracji chiński przywódca krytycznie ocenił „politykę protekcjonizmu niektórych państw”. Obaj prezydenci „sprzeciwili się próbom niektórych państw narzucania jednostronnych reguł ekonomicznych i wojskowych”. Oczywiście chodzi o USA, co „The New York Timesowi” dało asumpt do twierdzenia, że prezydent Donald Trump „wpycha Rosję w objęcia Chin”. Takie są bowiem koszty wojny handlowej z Pekinem, a szczególnie jest to konsekwencja licznych prób flirtu z Kremlem, co rozzuchwala Putina, dyskredytując Biały Dom.
To prawda, że Trump nie ustaje w wysiłkach nawiązania dialogu z Moskwą. Politolog Dmitrij Trenin nazywa taką politykę „negatywną współpracą”. Termin oznacza, że obie strony nie mogą się porozumieć w kwestiach kluczowych dla swojego bezpieczeństwa, ciągle istnieją natomiast obszary wspólnych interesów. Trenin daje jednak do zrozumienia, że do ostatnich z pewnością nie należy amerykańsko–rosyjski dialog w sprawie Chin. Cytując: „Ważniejsze od tego, co można osiągnąć w dialogu, są kwestie niemożliwe do pogodzenia. Dla Rosji to znaczące osłabienie amerykańskich sankcji. Dla USA zdystansowanie się Moskwy od Pekinu”. A to przecież jedna z myśli przewodnich Trumpa. Podobnego zdania jest nie mniej rozpoznawalny politolog Fiodor Łukianow: „Nie ma chyba tak szalonych, którzy byliby przekonani o przystąpieniu Rosji do antychińskiego aliansu”. Z kolei „Niezawisimaja Gazieta” twierdzi: „Powiedzieć, że Moskwa sceptycznie odnosi się do próby wysondowania stanowiska (antychińskiego) to niepoważny eufemizm”. Przyczyną identycznych komentarzy były próby amerykańskiej dyplomacji podejmowane w ostatnich miesiącach. Jesienią do Moskwy przybył doradca do spraw bezpieczeństwa narodowego John Bolton. Media nazwały jego wizytę „krokiem Kissingera na odwrót”. Dla przypomnienia: na początku lat 70. XX w. ówczesny odpowiednik Boltona doprowadził do zaskakującego zwrotu o antysowieckim ostrzu komunistycznych Chin w stronę USA. No cóż, Bolton to nie Kissinger, więc jesienna wizyta spaliła na panewce. Podobno Putin w ogóle wykluczył Chiny z agendy spotkania. Podobnym wynikiem zakończyły się majowe rozmowy sekretarza stanu Mike’a Pompeo na Kremlu, co oznacza, że dla strony amerykańskiej „negatywna współpraca” z Moskwą traci sens. Z prostego powodu, jakim jest brak wspólnych interesów, do których prezydent Trump zalicza konfrontację z Pekinem.
Jak obecną sytuację komentuje Radio Swoboda: „W amerykańskich elitach politycznych panuje przekonanie o bezproduktywności jakiegolwiek dialogu z Rosją”. Pierwsze iluzje prysły dawno, gdy w 2012 r. Dmitrij Miedwiediew ustąpił Putinowi ponowną prezydenturę. Jak mówi „kremlinolog” David Satter, obecne relacje USA–Rosja bardzo przypominają początek lat 80. XX w. Waszyngton, który wcześniej stosował wobec ZSRR doktryny powstrzymywania oraz odprężenia, w osobie Ronalda Reagana doszedł do wniosku, że tylko zniszczenie imperium zła może przynieść ludzkości wolność od komunizmu. Obecnie takie myślenie powróciło i według Radia Swoboda odpowiedzią na zapotrzebowanie jest strategia RAND. „Rosji trzeba dać zgnić do końca w ramach legalnych kroków międzynarodowych”. Tyle, że jak mówią rosyjscy eksperci, Zachód nie może obecnie popełnić pomyłki, jaka wynikła z sukcesu zimnej wojny. Należy zapobiec wszelkim próbom odbudowy imperializmu oraz roszczeniowych środowisk politycznych. Na przykład takich jak KGB, z których wywodzi się Putin. Mówiąc inaczej, otoczenie Donalda Trumpa, a więc jego doradcze i dyplomatyczne zaplecze, jest przekonane, że najpierw Rosja musi pozbyć się Putina, potem radykalnie zdemontować jego system i dopiero włączać się w politykę międzynarodową według pojęć i zasad demokratycznej części świata. Jak rosyjskie wyzwanie Białego Domu ma się do Chin? Zaostrzenie antyrosyjskich nastrojów amerykańskiego establishmentu następuje w szczególnym momencie. Trenin nazywa etap stosunków amerykańsko–chińskich „przejściem od blitzkriegu do okopowej wojny pozycyjnej”. Chiny poniosły porażkę strategii „owijania Trumpa wokół palca”, licząc na jego narcyzm i potrzebę każdego sukcesu, wymuszoną podziałami na amerykańskiej scenie politycznej. Biały Dom „sparzył się” na przekonaniu, że wobec amerykańskiej siły ekonomicznej i militarnej Chiny znajdują się w defensywie i zastosują do globalnej dominacji USA.
Wyrazem obopólnego nieporozumienia jest ostry impas w sprawie dwustronnej umowy handlowej. Mimo zapowiedzi rychłego podpisania dokumentu, Donald Trump po raz kolejny podwyższył cła, na co Pekin odpowiedział zawieszeniem dialogu. Przyczyna usztywnienia chińskiego stanowiska leży w amerykańskich warunkach, których przyjęcie doprowadziłoby do upadku reżimu w Pekinie i końca dyktatorskiej władzy Xi Jinpinga. Takie skutki miałoby zaprowadzenie w Chinach zasad wolnego rynku, jednakowego dostępu krajowych i międzynarodowych firm oraz zaprzestanie praktyk protekcjonizmu, m.in. dotowania produkcji i kradzieży własności intelektualnej. Byłby to koniec Chin, jakie znamy i chińskiej ekspansji globalnej. Taki jest kontekst planów uderzenia w Kreml. Niedawno amerykańskie centrum analityczne „Wolna Rosja” opublikowało prognozę rozwoju sytuacji do 2030 r. Jej kluczowy fragment brzmi: „Rosja będzie popadała w coraz większą zależność od Chin. Dwustronny sojusz będzie wzmacniany eksportem rosyjskich surowców energetycznych i importem chińskiej produkcji towarowej. (…) Najbardziej wiarygodny scenariusz zakłada przekształcenie Rosji w chińskiego satelitę, co pozwoli Pekinowi opanować tamtejszy rynek wewnętrzny. (…) Mimo, że taki alians nie jest wcale w Rosji popularny”.
Z kolei ośrodek Stratfor przestrzega, aby nie lekceważyć militarnej strony relacji rosyjsko–chińskich. Moskwa już nie ma przewagi wojskowej nad Chinami, lecz posiada sowiecki spadek konstrukcji uzbrojenia. W połączeniu z chińskim finansowaniem i technologiami pozwoli to na wspólną produkcję nowych systemów. Rosyjska armia, wyposażona w sprzęt najnowszej generacji, wzmocni potencjał wymierzony w USA i NATO. Obecnym spoiwem Moskwy i Pekinu jest antyamerykanizm, wyrażony sprzeciwem wobec globalnej hegemonii USA. Putin oraz Xi Jinping czują się osobiście zagrożeni polityką Waszyngtonu, co odgrywa niebagatelną rolę cementowania relacji chińsko–rosyjskich. Oba kraje odczuwają skutki amerykańskich sankcji i działań politycznych zmierzających do izolacji w świecie. Chiny bez rosyjskich surowców nie dokonają kolejnej rewolucji technologicznej. Rosja bez chińskich technologii, a w jeszcze większym stopniu kredytów, nie zwiększy wydobycia surowców energetycznych i popadnie w infrastrukturalną ruinę. Chiński wariant strategii RAND pojawi się za kilka tygodni. Będzie zapewne korelował z rosyjskimi propozycjami, lecz już dziś nie ulega wątpliwości, że USA nie mogą dojść z Moskwą do antychińskiego porozumienia. Chcą zatem wybić spod Chin rosyjski stołek surowcowy. „Wyczerpanie i pozbawienie Rosji równowagi” jest taktycznym priorytetem Waszyngtonu, choć strategicznym przeciwnikiem i celem pozostaje Pekin. Tylko czy zakończenie epoki Putina jest możliwe?
Wróżby szamana
Eksperci „Wolnej Rosji” prognozują, że miejscowe elity nie zbuntują się przeciwko Putinowi. Jadą na tym samym co Kreml złodziejskimi i korupcyjnym wózku, dlatego są zainteresowane przedłużaniem obecnego status quo. Nie może być inaczej, ponieważ 70 proc. gospodarki znajduje się pod kontrolą państwa. Dla przypomnienia, w 2000 r. proporcje były odwrotne. Cały kraj i wszystkie aspekty życia są kontrolowane przez służby specjalne, a na ich czele oraz w armii znajdują się ludzie wierni Kremlowi. Tym niemniej, jak zauważa ekonomista Władysław Inoziemców: „Na przestrzeni ostatnich 6–8 miesięcy w myśleniu elit nastąpiły fundamentalne zmiany. Zniknęła pewność siebie i stabilność sytuacji społecznej. Zastąpiło je oczekiwanie nieuchronnego kryzysu, a to wywołuje poważne obawy o los osobisty oraz posiadanych aktywów”. Wyrazem niepewności jest zwrot ku gwiazdom. Jak komentuje Radio Swoboda, nie ma przedstawiciela najwyższej biurokracji, generała czy szefa państwowej korporacji, który nie miałby swojego wróżbity. To nie żart, bo rosyjskie elity stać na koszty ściągnięcia i konsultacji indiańskich szamanów znad Amazonki. Tłem niepokojów są wskaźniki ekonomiczne oraz malejąca popularność społeczna Putina. Minęły czasy, gdy po aneksji Krymu sięgała ona 87 proc. Obecnie spadła do 31,7 proc., co jest najgorszym wynikiem od 2012 r. Podobnie jest z akceptacją jego polityki. Przez rok poziom spadł z ponad 60 proc. do niewiele ponad 40 proc. Jak mówi Inoziemcew, Kreml mógłby szybko poprawić sytuację materialną społeczeństwa, w końcu dochody ludności maleją już szósty rok. „Trzeba tylko ukrócić złodziejstwo zamówień państwowych warte rocznie bilion rubli oraz przesunąć środki z polityki obronnej i zagranicznych awantur”.
Jednak tak się nie dzieje, co wynika z postępującego paraliżu biurokracji. Wszyscy, od najwyższego do najniższego szczebla, są zainteresowani wyłącznie sobą, a ich dylemat coraz częściej polega na pytaniu, gdzie uciekać, gdy zacznie się rewolucja? Dotychczas naturalnym wyborem był Zachód, lecz przestał nim być od czasu wprowadzenia sankcji. Dobrze poinformowany politolog Walery Sołowiej mówi, że tym razem społeczny bunt będzie miał peryferyjny scenariusz. Dziś rosyjska prowincja jest ogarnięta lokalnymi buntami o ekonomicznym lub ekologicznym charakterze, które przeradzają się w żądania polityczne. Ich ilość stale rośnie, dlatego z czasem dojdą do wielkich metropolii na czele z Moskwą i Petersburgiem, gdzie od razu nabiorą politycznego wydźwięku. W takich warunkach maleje pewność Kremla co do lojalności aparatu represji. Sołowiej twierdzi, że „Wierna Putinowi jest generalicja czerpiąca ogromne zyski z korupcji. Jestem jednak pewien, że średni korpus oficerski służb specjalnych, policji i armii zachowa neutralność w czasie obywatelskich wystąpień”. Z punktu widzenia Waszyngtonu sytuacja w Rosji rozwija się zgodnie z oczekiwaniami. Dziś nie jest ważne, czy epoka Putina zakończy się w 2024 r., gdy upływa jego kadencja oraz co się z nim stanie. Ważniejszym jest podział amerykańskich elit na zwolenników samodzielnego gnicia Rosji i jej systemu politycznego oraz tych, którzy pragną taki proces przyspieszyć. Dla obu stron sceny politycznej kluczową jest przyszłość po Putinie. Jak uniknąć pomyłek zwycięstwa w zimnej wojnie, z jednej strony nie wpychając Rosjan w traumę kolejnej klęski, a więc w potrzebę rewanżu, z drugiej nie demontując system Putina do fundamentów, tak aby imperialne nastroje nigdy się nie odrodziły? Dopiero gdy Waszyngton zrealizuje swoje cele w Moskwie, przyjdzie czas na osamotniony Pekin.