“Zielony przemysł”
Protesty „żółtokamizelkowego” plebsu są z gruntu niesłuszne ideologicznie i idą w poprzek wielkich interesów możnych tego świata.
“Niech młodzi ludzie protestujący w Europie pojadą manifestować do Polski i pomogą mi przekonać tych, których ja nie mogę” – powiedział dziennikarzom Emmanuel Macron, odpytywany na okoliczność opóźnień w realizacji unijnej polityki klimatycznej. Wszystko w kontekście ONZ-owskiego szczytu klimatycznego, którego główną gwiazdą stała się młodociana ekocelebrytka Greta Thunberg oraz zainspirowanego przez nią Młodzieżowego Strajku Klimatycznego, jaki miał miejsce 20 września w 150 krajach świata, w tym 37 państwach europejskich. Cóż, my raczej nie będziemy podsyłać Macronowi protestujących, bo ma ich aż w nadmiarze. Niedługo stuknie okrągła rocznica protestów „żółtych kamizelek” z kilkunastoma ofiarami śmiertelnymi, setkami rannych demonstrantów i policjantów, i tysiącami zatrzymanych. Protestów, dodajmy, podczas których francuskie siły porządkowe wykazały się niespotykaną brutalnością: bestialskie pacyfikacje umożliwiło przeniesienie do „zwyczajnego” prawodawstwa przepisów zarezerwowanych wcześniej dla stanu wyjątkowego, wprowadzonego po zamachach terrorystycznych. W ten sposób formalnie „stan wojenny” zniesiono tylko po to, by trwał on nadal, tym razem już jako element „cywilnej” codzienności. Ostatni weekend to znów starcia z demonstrantami i ponad sto aresztowanych osób. Jednak nad tym żaden Timmermans się nie pochyli, bo protesty „żółtokamizelkowego” plebsu są z gruntu niesłuszne ideologicznie i idą w poprzek wielkich interesów możnych tego świata.
Przypomnijmy, że ruch „żółtych kamizelek” jest osobistym dziełem Macrona i jego projektu „transformacji energetycznej”, zakładającej odejście od paliw kopalnych na rzecz „zielonych technologii”, którego koszta przerzucono na najuboższe warstwy społeczne i dogorywającą pod brzemieniem kolejnych obciążeń fiskalnych klasę średnią, głównie z chronicznie niedoinwestowanej francuskiej prowincji. Zapalnikiem było radykalne podniesienie akcyzy na paliwo, zwłaszcza dieslowskie, co było o tyle perfidnym zagraniem, że wcześniej francuski rząd przez dziesięciolecia promował samochody dieslowskie za pomocą całego systemu zachęt, wskutek czego dziś we Francji jeździ najwięcej diesli w Europie. W zamian ledwo wiążącym koniec z końcem ludziom zaproponowano dopłaty do aut elektrycznych, co, zważywszy na ich cenę, zakrawa na drwinę. Jednak czego się nie robi, by dogodzić „zielonemu przemysłowi”, który w histerii na tle globalnego ocieplenia wyczuł wielką kasę i w związku z tym zmontował gigantyczny, ogólnoświatowy lobbying złożony z „ekologicznych” NGO’sów, agencji piarowskich, mediów i profesjonalnych grup nacisku antyszambrujących w gabinetach decydentów? Nie wspominając już o globalnej finansjerze, żywotnie zainteresowanej nowym polem do spekulacji? Ten cały konglomerat, który pozwalam sobie określać jako „Global Warming Industry”, zbyt wiele już zainwestował, by się wycofać, a warunkiem opłacalności „zielonych technologii” jest wydębienie od rządów odpowiednich preferencji finansowych oraz sztuczne zawyżenie cen tradycyjnych źródeł energii poprzez opodatkowanie, by zdławić ich konkurencyjność. Efektem będzie skokowy wzrost wszelkich kosztów życia: od cen towarów po obciążenia podatkowe, bo ktoś tę „zieloną transformację” musi przecież sfinansować i na pewno nie będą to globalne korporacje.
Jednak w warunkach funkcjonowania państw nominalnie demokratycznych nawet potężna oligarchia władzy i pieniądza musi liczyć się do pewnego stopnia z nastrojami tłumu. Toteż rzucono wielkie siły i środki na odcinek medialnej propagandy oraz badań naukowych mających uzasadniać konieczność odejścia od dotychczasowego modelu surowcowo-energetycznego, przy jednoczesnym zamilczaniu i piętnowaniu sceptyków, zwanych oskarżycielsko „negacjonistami klimatycznymi”. Modelowym przykładem jest tu kariera wspomnianej Grety Thunberg, za którą, jak wykrył brytyjski „Sunday Times”, stoją zawodowi lobbyści na usługach „zielonego sektora”, ostrzącego sobie zęby na największe w historii zamówienia publiczne. Jednak sama Greta, gromiąca na światowych salonach przywódców za opieszałość w redukowaniu emisji gazów cieplarnianych, to za mało. Potrzebuje zaplecza w postaci zindoktrynowanych mas na ulicach. I tu właśnie kłania się niedawny „Globalny Strajk dla Klimatu”, którego kluczowym komponentem były protesty młodzieżowe. Macherom stojącym za plecami tego „oddolnego” ruchu marzy się najwyraźniej powtórka z rewolty roku 1968 – tym razem jednak nie pod czerwonym, a pod „zielonym” sztandarem. Mnie zaś przychodzi na myśl znana z wojen krzyżowych krucjata dziecięca z 1212 r. Tłumy rozmodlonych dzieci miały wyzwolić „czystością serc” Ziemię Świętą z rąk muzułmanów. Załadowano je na kupieckie statki, po czym te, które przeżyły podróż, wylądowały jako żywy towar na saraceńskich targach niewolników. Dzisiejsi pożyteczni idioci ideologii „klimatyzmu” gotują sobie i nam podobny los – ku uciesze „Global Warming Industry”, którego bonzowie już podliczają spodziewane zyski.