8.8 C
Warszawa
wtorek, 26 listopada 2024

Polska podróbka estońskiego CIT-u

Miało być prosto, łatwo i przejrzyście.

Niestety rząd znów zamierza skomplikować sprawę.

Premier Mateusz Morawiecki rozczarował wielu przedsiębiorców i ekspertów po tym, jak zaprezentował szczegóły tzw. estońskiego podatku CIT, który ma obowiązywać od przyszłego roku. Okazuje się bowiem, że polska wersja tej daniny nie będzie tak powszechna i atrakcyjna, jak jej estoński prototyp. Po pierwsze, z nowego rozwiązania nie będą mogły skorzystać spółki start-upowe, w których udziały posiadają fundusze venture capital (czyli takie, które finansują niszowe i perspektywiczne przedsięwzięcia). Po drugie, z estońskiego CIT-u zostaną wykluczone firmy, które stworzyły strukturę spółek córek (np. spółek celowych SPV, założonych do realizacji ściśle określonych zadań). W końcu po trzecie, na reformę nie załapią się nowe firmy, których nie stać w początkowej fazie działalności na zatrudnienie pracowników.

To wszystko nie oznacza jednak, że wprowadzenie estońskiego podatku CIT jest krokiem w złą stronę. Przeciwnie, jest to jedna z tych reform, na które polscy przedsiębiorcy czekali od dawna. Problem jednak w tym, że to na pozór proste rozwiązanie zostanie skomplikowane poprzez szereg ograniczeń i „wyjątków od wyjątków”. Podobnie było przy okazji wprowadzenia niższej stawki w podatku CIT (najpierw 15 proc., a obecnie 9 proc.), kiedy resort finansów tak pogmatwał przepisy, że później urzędnicy musieli tłumaczyć przedsiębiorcom, kto może, a kto nie, może płacić niższego podatku.

Estoński fenomen
System prawno-podatkowy w Estonii od dawna uchodzi za najbardziej przyjazny dla przedsiębiorców z Unii Europejskiej. Jest prosty, nienaszpikowany biurokracją oraz zachęcający do inwestycji. Innymi słowy, jest przeciwieństwem topornego, represyjnego i niesprawiedliwego systemu, z jakim codziennie borykają się setki tysięcy polskich przedsiębiorców. Estonia jest przykładem zdrowego kompromisu pomiędzy rajem podatkowym a krajem, który prowadzi mądre ustawodawstwo, dba o państwowe firmy, a także jest atrakcyjny dla zagranicznego kapitału.

Nieprzypadkowo to właśnie w Tallinie powstało wiele znanych marek, które dzisiaj podbijają świat. Przykłady? W 2003 r. grupa młodych informatyków ze stolicy Estonii stworzyła komunikator znany dzisiaj jako Skype. Popularność oraz zasięgi tego programu były tak wielkie, że w 2011 r. amerykański gigant Microsoft odkupił oprogramowanie od Estończyków za ponad 8 mld dolarów (sic!). Nad Zatoką Tallińską powstała również platforma TransferWise, służąca do przelewów internetowych, z której korzystają użytkownicy z całego świata. Skype oraz TransferWise nie powstałyby nigdy, gdyby nie polityka kolejnych estońskich rządów, która – niezależnie od barw politycznych – jest nastawiona na rozwój innowacji oraz inwestycje w niszowe technologie. Nie bez powodu Tallin co roku plasuje się w czołówce najbardziej inteligentnych miast pod względem technologicznym. Rząd Estonii nie spoczywa na laurach i w najbliższej przyszłości planuje wprowadzić do obiegu narodową kryptowalutę. Póki co na przeszkodzie stoi zbiurokratyzowana Unia Europejska, która postraszyła Estończyków sankcjami.

To tylko nieliczne przykłady spektakularnych osiągnięć estońskich firm oraz rządów w Tallinie. Nie byłoby jednak tych sukcesów, gdyby nie przyjazne otoczenie prawno-podatkowe. Na szczególną uwagę zasługuje tutaj specyficzne rozwiązanie w podatku CIT (od spółek kapitałowych), polegające na braku opodatkowania dochodów, które pozostały w spółce lub są reinwestowane. Innymi słowy, dopóki akcjonariusze nie wypłacą sobie dywidendy, dopóty spółka nie musi odprowadzić podatku w wysokości 20 proc.

Estoński CIT po polsku
Obietnicę wprowadzenia polskiej wersji estońskiego podatku CIT premier Mateusz Morawiecki złożył w listopadzie ubiegłego roku w swoim powyborczym exposé. – Zamierzamy to wdrożyć prawdopodobnie w drugiej połowie przyszłego roku lub od 2021 r. Trzeba to dobrze dopracować – obiecywał szef rządu. Dopiero w ostatnich dwóch miesiącach temat tej reformy powrócił za sprawą ciężkiej sytuacji polskich przedsiębiorców, poturbowanych przez trwający 3 miesiące lockdown, spowodowany pandemią koronawirusa. Zapowiedź wprowadzenia estońskiego CIT-u została zawarta w tzw. Krajowym Planie Reformy (KPR), ogłoszonym pod koniec kwietnia przez Radę Ministrów. Miała ona jednak formę nieprecyzyjnych haseł, bez żadnych konkretnych rozwiązań, a jak wiadomo to właśnie w szczegółach tkwi istota tego typu reform. Z KPR wynikało jedynie, że z estońskiego CIT-u skorzystają wyłącznie mikroprzedsiębiorstwa (czyli te zatrudniające do 10 pracowników z obrotem poniżej 2 mln euro netto) oraz małe przedsiębiorstwa (do 50 pracowników z obrotem poniżej 10 mln euro netto). W Krajowym Programie Reform brakowało dodatkowych informacji o zasadach działania nowego systemu rozliczania podatku CIT. Rada Ministrów ograniczyła się do lakonicznego stwierdzenia, że spółki, które nie wypłacą dywidend swoim akcjonariuszom, nie będą płacić podatku CIT.

Szczegóły reformy poznaliśmy dopiero 18 czerwca, kiedy resort finansów podał konkretne założenia estońskiego CIT-u. Okazuje się, że od przyszłego roku po nowemu będą rozliczać się wyłącznie spółki (z o.o. oraz akcyjne), które spełnią łącznie kilka ściśle określonych warunków. Po pierwsze, roczny obrót takich firm nie może przekraczać 50 mln zł. Resort finansów podaje, że kryterium to spełnia obecnie ok. 97 proc. wszystkich spółek kapitałowych. Po drugie, firmy będą musiały zatrudniać co najmniej 3 pracowników. Po trzecie, z estońskiego CIT-u skorzystają spółki, których udziałowcami są wyłącznie osoby fizyczne. Rząd oszacował, że takich podmiotów jest w Polsce ok. 200 tys. Po czwarte, nie będzie można posiadać udziałów w innych spółkach, co wyklucza możliwość inwestowania w akcje perspektywicznych firm. Po piąte, przychody z tzw. działalności pasywnej (np. z wynajmu nieruchomości) nie będą mogły przekraczać przychodów z działalności operacyjnej (ze sprzedaży towarów i usług). Po szóste, podatku nie zapłacą firmy, które wykazują nakłady inwestycyjne. Nie wiadomo, co dokładnie oznacza to ostatnie kryterium oraz w jaki sposób fiskus będzie ustalał, kto ponosi, a kto nie, wydatki inwestycyjne.

Jako zalety estońskiego CIT-u resort finansów podaje m.in. brak obowiązku prowadzenia rachunkowości podatkowej oraz sporządzania deklaracji. Nie oznacza to jednak, że spółki zostaną zwolnione z prowadzenia ksiąg rachunkowych, sporządzania sprawozdań finansowych oraz bilansów (obowiązki te wynikają z ustawy o rachunkowości i są niezależne od reżimu podatkowego). Zastanawiająca jest również informacja, jakoby podatnicy, którzy załapią się na estoński CIT, nie będą musieli ustalać, co jest podatkowym kosztem oraz dokonywać odpisów amortyzacyjnych. A co w sytuacji, gdy w trakcie roku akcjonariusze zadecydują o nieplanowanej wypłacie dywidend? Wówczas spółka zapłaci podatek CIT, a to oznacza, że będzie musiała znać swoje przychody oraz koszty podatkowe, w tym odpisy amortyzacyjne. Nie ulega wątpliwości, że z ostrożności firmy i tak będą prowadziły rachunkowość podatkową jak dotychczas. Istnieje bowiem uzasadnione ryzyko, że fiskus nagle stwierdzi, że spółka nie miała prawa do estońskiego CIT- -u i wówczas urzędnicy będą mogli „po swojemu” oszacować podstawę opodatkowania. Żeby tego uniknąć, rozsądni przedsiębiorcy, pomimo braku obowiązku, nadal będą obliczali przychody oraz koszty podatkowe.

Kto nie skorzysta?
Zapowiedziane ograniczenia w stosowaniu estońskiego CIT-u to modelowy przykład skomplikowania rozwiązania, które w swoim założeniu ma być proste i przejrzyste. W oryginalnej, estońskiej wersji nie ma bowiem mowy o żadnych ograniczeniach. Zasady są klarowne – spółka, która nie wypłaca dywidend, nie płaci podatku. Koniec kropka. Niestety polska wersja będzie zaledwie kiepską kopią estońskiego rozwiązania. Z opublikowanych przez resort finansów informacji wynika, że z reformy nie skorzystają chociażby spółki start-upowe, które cechują się tym, że w początkowej fazie rozwoju są finansowane przez fundusze venture capital. Estońskiego CIT-u nie posmakują również firmy, które w celach dywersyfikacyjnych oraz optymalizacyjnych rejestrują spółki córki oraz takie, które obok działalności operacyjnej uzyskują przychody z tytułu posiadania udziałów w innych podmiotach. Z kolei kryterium zakładające konieczność zatrudniania minimum 3 pracowników oznacza, że z preferencji zostaną wykluczone raczkujące spółki, w których do czasu rozkręcenia biznesu jedynymi pracownikami są członkowie zarządu oraz udziałowcy.

FMC27news