Trwające wciąż w Stanach Zjednoczonych zamieszki mają bardzo wpływowych zwolenników
Jeszcze chyba nigdy wielki biznes nie zaangażował się tak bardzo po stronie rewolucji, która teoretycznie zwraca się przeciwko niemu samemu.
W bojkocie najsłynniejszego serwisu społecznościowego na świecie Facebook wzięło już udział ponad 500 firm, w tym m.in. Ford, Adidas i Coca-Cola. Potentaci mają za złe firmie Zuckerberga, że nie blokuje w wystarczającym stopniu m.in. wypowiedzi amerykańskiego prezydenta Donalda Trumpa, który nie przebierając w słowach ostro komentował ostatnie wydarzenia w wielu amerykańskich miastach i miasteczkach. Wcześniej Trump został zablokowany przez Twittera i właśnie podjęcia analogicznych kroków plejada giełdowych gwiazd oczekiwała od Facebooka.
Straty potentata
Póki co serwis założony przez Marka Zuckerberga nie zamierza uginać się pod presją, choć jednoczesne wstrzymanie publikacji reklam przez tak sporą liczbę potentatów niewątpliwie daje mu się we znaki. W dzisiejszych realiach wszelkiego rodzaju negatywne informacje dotyczące flagowych spółek giełdowych mają natychmiastowe przełożenie na straty idące nawet w miliardy dolarów. Nie inaczej było także w tym przypadku. Choć chyba mało kto wierzy w to, że Facebook może w dłuższej perspektywie realnie ucierpieć na bojkocie, jego kierownictwo musi liczyć się z pewnymi perturbacjami. Sam bojkot reklamowy Facebooka jest wydarzeniem co najmniej groteskowym. Serwis ten od lat dał się bowiem poznać jako oddany funkcjonariusz policji myślowej strzegącej poszanowania kanonu politycznej poprawności. Treści uznawane za zbyt konserwatywne lub uderzające w dobre samopoczucie liberalnych elit znikają z niego w trybie ekspresowym pod pretekstem walki z wszechobecną mową nienawiści. Pomimo tego społeczność korporacyjna uznała, że firma Marka Zuckerberga czyni wciąż zbyt nikłe wysiłki na rzecz kształtowania ludzkich umysłów i postawiła w niekomfortowej sytuacji, w której spada na nią coraz więcej zarzutów.
Jeszcze bardziej kuriozalny jest fakt, że afera z Facebookiem dotyczy rozruchów i zamieszek, które przyjęły nie tylko niezwykle gwałtowny charakter, ale które dodatkowo wprost odwołują się do retoryki anarchistycznej czy wręcz komunistycznej, godzącej wprost w interesy wszystkich przedsiębiorców. W mainstreamowych mediach rozruchy wszczynane przez członków Antify i sympatyków Black Lives Matter przedstawiane są w jednoznacznie pozytywny sposób, jako romantyczny i spontaniczny zryw o prawa ciemiężonych. W rzeczywistości całemu wydarzeniu towarzyszy niestety narastająca fala przemocy, która pozostaje bezkarna z powodów politycznych.
Medialny zachwyt nad zaciśniętą pięścią
Media kształtujące przekaz z protestów przeciwko rasizmowi nie kryją swojego zachwytu i okraszają swoje materiały starannie dobranymi zdjęciami, które najczęściej w ogóle nie oddają wielkiego chaosu, jaki panuje na ulicach amerykańskich miast. Protestujący nader chętnie korzystają z symbolu zaciśniętej pięści, który od wielu lat stanowi symbol antykapitalistycznej rewolty. Obecna rewolta również nie oszczędziła tysięcy sklepów uznanych marek, które padły ofiarą masowego rabunku.
Przy przeglądaniu nagrań z plądrowania amerykańskich sklepów uderza przede wszystkim fakt, że przedmiotem ataków były najczęściej dokładnie te same firmy, które zorganizowały bojkot przeciwko zbyt zachowawczemu Facebookowi. Czysto teoretycznie wielki biznes powinien więc być mocno zainteresowany tym, aby tonować nastroje i nie doprowadzać do eskalacji konfliktu. Donald Trump nie jest wprawdzie politykiem znanym z delikatnego języka, ale sugerowana przez niego zdecydowana odpowiedź na gwałtowne protesty stanowi bez wątpienia ważny sygnał, że władza nie będzie tolerowała szerzenia się bezprawia i przemocy. Mimo to lewicowo-liberalny establishment uznał, że jego głos trzeba maksymalnie wyciszyć – najwidoczniej po to, aby zamieszki trwały jak najdłużej.
Ta niezwykle kuriozalna sytuacja wydaje się pozornie zupełnie niezrozumiała. Dlaczego bowiem wielki biznes, który sam również stał się częściowo celem ataków ruchu symbolizowanego przez zaciśnięta pięść, miałby działać na rzecz dalszego podsycania rewolucyjnych nastrojów? Trudno na to pytanie udzielić jednoznacznej odpowiedzi, niemniej jednak wielkie korporacje już od wielu lat starannie dbają o to, aby dogodzić wszelkim najnowszym modom intelektualnym panującym w krajach Zachodu. Wojna kulturowa jest dziś prowadzona w środowisku korporacyjnym jak chyba jeszcze nigdy do tej pory, a pracownicy spółek o globalnym zasięgu są wręcz indoktrynowani w zakresie ideowym. W cieszących się w Polsce niewielką popularnością marszach promujących idee równościowe jedną z najbardziej licznych grup stanowią delegacje pracownicze międzynarodowych korporacji.
Podcinanie gałęzi
Wspieranie skrajnych ruchów, a do takich należy bez wątpienia ten odwołujący się do hasła „Black lives matter”, stanowi podcinanie zajmowanej przez siebie gałęzi. Nawet jeśli problem rasizmu i braku poszanowania dla grup etnicznych jest silnie zakorzeniony w amerykańskiej kulturze, przyzwolenie na przemoc nie przynosi nigdy dobrych rezultatów. Wydarzenia z ostatnich tygodni powinny były już dawno sprawić, by w umysłach liderów biznesu zapaliła się czerwona lampka ostrzegawcza. Tak niestety się jednak nie stało, co tylko potwierdza, że amerykański system gospodarczy – choć często przedstawia się go jako wzór wolności i klarownych reguł – oparty jest na mechanizmach mających więcej do czynienia z polityką niż realną konkurencją. Bojkotujący Facebooka pokazują wyraźnie, że większe znaczenie niż zmagania o sprostanie wymogom klientów ma dla nich chęć przypodobania się liderom lewicowo-liberalnych salonów. Zazwyczaj twierdzi się, że politycy siedzą w kieszeniach wielkiego biznesu, lecz wielki biznes wciąż stara się jak może, aby odpowiednio przypodobać się skrajnym politykom.
W całej sytuacji trudno ostatecznie nie zgodzić się z Markem Zuckerbergiem, który odpowiadając na padające w jego stronę słowa krytyki odpowiedział, iż zwyczajnie nie może się poddać, gdyż długofalowo może to mieć dla jego biznesu bardzo niepożądane skutki. Nawet najbardziej spolegliwy wobec żądań lewicowo-liberalnego establishmentu przedsiębiorca dostrzega, że jeśli chce zachować kontrolę nad swoją firmą, musi postawić tamę nieustannym żądaniom. W Stanach Zjednoczonych już od kilku lat coraz głośniej mówi się o tym, że Facebook ma pozycję monopolisty i że jego potęga jest zbyt wielka. Choć Zuckerberg nieustannie ulega kolejnym naciskom, nawet w jego perspektywie sytuacja staje się coraz mniej akceptowalna. Być może dotarło do niego, że sprawy zaszły już zdecydowanie za daleko. Bojkot Facebooka stanowi w gruncie rzeczy niezwykle ważną batalię o przyszły kształt wolności słowa na całym świecie. W roli współczesnych cenzorów występują już nie urzędnicy, lecz wielki biznes, który pragnie narzucić zasady godzące w elementarne prawo do swobody wypowiedzi. W bitwie tej Facebook stał się zupełnie nieoczekiwanie jednorazowym protagonistą. Jak długo jednak uda mu się wytrwać? Nastroje w amerykańskim społeczeństwie są wciąż niezwykle bojowe, a wpływ na ich podsycanie ma niewątpliwie także to, że coraz bardziej zaostrza się przebieg kampanii wyborczej przed nadchodzącymi wyborami. Walka z mową nienawiści to tak naprawdę walka o zwycięstwo nad Donaldem Trumpem, w której wszelkie chwyty stają się dozwolone, a wielki biznes promuje antybiznesową rewoltę.