W pierwszej turze wyborów prezydenckich Rafał Trzaskowski okazał się bezapelacyjnym zwycięzcą w elektoracie przedsiębiorców, notując wynik 43,3 proc. i zostawiając daleko w tyle Andrzeja Dudę, na którego zagłosowało 25,1 proc. tej grupy wyborców.
Muszę się Państwu w tym miejscu przyznać do pewnej bezradności. Zwyczajnie nie potrafię sobie racjonalnie wytłumaczyć, skąd u przedsiębiorców bierze się to zauroczenie Platformą (bo to jest długofalowa prawidłowość), które teraz znalazło odzwierciedlenie w tak szerokim poparciu dla jej kandydata. Już prędzej zrozumiałbym gremialne głosowanie na Konfederację i Krzysztofa Bosaka, również podnoszących wolnościowe postulaty gospodarcze. Tymczasem nie – ma być PO i basta. Czyżby wciąż działał mit rzekomych liberałów? Po tym, jak pamiętane sprzed lat hasło 3×15 (przypomnę – 15 proc. PIT, CIT i VAT) z dnia na dzień po wyborach powędrowało do kosza? O efektach picownej komisji Przyjazne Państwo Palikota nie wspominając? Po tym, jak wielkie inwestycje związane z Euro 2012 zakończyły się bezprecedensową falą bankructw w sektorze budowlanym, których ofiarami padli podwykonawcy nie mogący doczekać się pieniędzy za wykonane prace na stadionach i autostradach? Po podwyżce VAT do 23 proc.? Naprawdę przedsiębiorcy wspominają lata 2007–2015 z aż takim rozrzewnieniem niczym tzw. prosty lud epokę Gierka?
Patrząc zdroworozsądkowo, sentyment do PO i ośmiu lat jej rządów mogą czuć co najwyżej dwie bardzo specyficzne grupy. Pierwsza to wielkie, międzynarodowe korporacje, które w tamtym okresie wyprowadzały „prawem i lewem” z Polski co roku grube miliardy, traktując nasz kraj niczym kolonialny bantustan (polecam tu raporty watchdoga „Global Financial Integrity”). Druga to specyficzny typ biznesmenów pokroju różnych „Rychów, Mirów i Zbychów” – specjalistów od negocjacji na cmentarzach i kupowania ustaw tudzież mistrzów karuzel vatowskich i ustawianych przetargów, odwdzięczających się politykom usługami prostytutek oraz generalnie fachowców od kręcenia lodów na styku biznes–polityka. Tak, tych jestem w stanie zrozumieć, ale reszta? W jednym PO jest faktycznie dobra: w operowaniu wolnorynkową retoryką, mając zawsze na podorędziu Balcerowicza tudzież innych ekonomistów ukształtowanych w kulcie naszej sławetnej transformacji wg planu podyktowanego przez Jeffreya Sachsa. Tyle że świat nie stoi w miejscu, a i sam Sachs zdążył w międzyczasie radykalnie zmienić poglądy – do tego stopnia, że dziś jego artykuły są przedrukowywane przez skrajnie lewicową „Krytykę Polityczną”. Tymczasem u nas jego uczniowie zatrzymali się w latach 90., czyli w epoce tzw. Balcerowicza łupanego i ani myślą przyjąć do wiadomości, że głoszone przez nich dogmaty coraz bardziej trącą myszką. Dowodem mogą być zgłaszane przez balcerowiczowskich ekonomistów i organizacje przedsiębiorców kolejne propozycje walki z koronakryzysem, utrzymane w duchu pamiętnej terapii szokowej.
Skoro już przy tym jesteśmy, czy głosujący na Trzaskowskiego przedsiębiorcy poważnie sądzą, że doczekaliby się od PO większej pomocy niż ta, która popłynęła w ramach kolejnych tarcz antykryzysowych za rządów PiS? Platforma od „piniendzy ni ma i nie będzie” wysupłałaby więcej socjalu dla biznesu niż ponad 300 mld w gotówce, gwarancjach kredytowych, umorzeniach ZUS i ulgach podatkowych? Nawiasem, rządzona przez Trzaskowskiego Warszawa wlokła się w ogonie miast wypłacających firmom należne im środki. Jest to tym bardziej szokujące, że przez minione pięć lat PiS wręcz nadskakiwało przedsiębiorcom, obniżając różne daniny: mały ZUS dla drobnego biznesu, zerowy PIT dla młodych, obniżka PIT do 17 proc., obniżka CIT dla sektora MŚP do 9 proc., obniżka VAT na szereg artykułów, a już za rogiem czeka estoński CIT. Do tego rząd zaniechał propracowniczych reform Kodeksu pracy, nie zrobił niczego w kwestii plagi śmieciówek, a na dodatek dogodził biznesowi tabunami gastarbeiterów z Ukrainy i Azji, mrożąc tym samym presję płacową ze strony polskich pracowników.
Tak naprawdę to widzę dwa czynniki mogące wpłynąć na podejście przedsiębiorców do obecnego rządu – wyklinane 500+ dla nierobów i zapowiadane na najbliższe lata podwyżki płacy minimalnej do cywilizowanego poziomu. Tyle, że 500+ napędziło wewnętrzny popyt z korzyścią również dla polskich firm, czego przedsiębiorcy nie raczą dostrzegać, a podwyżki płac zostały na skutek koronakryzysu odłożone ad calendas Graecas. Z kolei jedyny realny powód nostalgii za rządami PO, jaki potrafię znaleźć, to totalne uśmieciowienie rynku pracy, co w połączeniu z nędznymi płacami było jednym z czynników wypychających Polaków na emigrację, i to w takiej skali, że gdy wróciła koniunktura, przed naszymi Januszami biznesu stanęło widmo braku rąk do pracy.
Przywykło się mniemać, że ludzie biznesu to osoby chłodno kalkulujące i myślące perspektywicznie. Kiedy próbuję jednak zrekonstruować sobie ich motywacje, nabieram co do tego coraz głębszych wątpliwości.