1.6 C
Warszawa
sobota, 23 listopada 2024

Bankowa pralnia brudnych pieniędzy

Afera legalizacji „brudnych” pieniędzy w Banku Śląskim ING leczy z iluzji, że polski system finansowy jest „zieloną wyspą” w zachodnim systemie bankowym. Rząd musi naprawić zaniedbania i błędy poprzedniej ekipy, podnosząc standardy działalności finansowej.

Reform wymagają także służby specjalne, które mają chronić polskie interesy bezpieczeństwa. Kanały prania korupcyjnych środków są dla Rosji taką samą bronią wymierzoną w demokrację, jak cyberataki i czołgi.

Polska pralnia

Informacja o „wypraniu” w polskim systemie finansowym kilkuset milionów „brudnych” dolarów ze Wschodu zelektryzowała z pewnością wszystkich klientów naszych banków. Co prawda afera dotyczy jedynie ING Banku Śląskiego, ale każdy, kto jest posiadaczem konta bądź korzysta z instrumentów finansowych, musi zadawać sobie kluczowe pytania. Czy moje oszczędności lub inwestycje są bezpieczne? Czy polski system bankowy jest stabilny? Aby w pełni zrozumieć przyczyny i skutki afery, warto przybliżyć fakty. Dziennikarskie śledztwo ujawniło, że w latach 2013–2014 ING Bank Śląski był platformą legalizacji ogromnych kwot wyprowadzonych z rosyjskiej i ukraińskiej gospodarki. Spoglądając na kompletnie nieprzejrzystą strukturę ekonomicznej kooperacji można raczej mówić, że przestępcze środki pochodzą ze wszystkich państw byłego ZSRR. Informacje, które uzyskała międzynarodowa grupa dziennikarska, są wiarygodne. Dane pochodzą z Fin-CEN, czyli ich właściwym źródłem jest wyspecjalizowana komórka wywiadu finansowego departamentu skarbu USA.

Inną, choć już mniej ważną kwestią jest to, czy chodziło o przypadkową lub celową ucieczkę informacji. Jak wiadomo, służby specjalne stosują, w znanych sobie celach, metodę zrzutów danych do mediów. W każdym razie chodzi o ponad 307 mln dolarów, które najprawdopodobniej przeszły przez ING Bank Śląski tylko po to, aby uzyskać certyfikat pochodzenia Unii Europejskiej. Zatem polski bank odegrał kluczową rolę pierwszego ogniwa w żmudnym procesie „prania”. To, czy pieniądze zamieniły się następnie w inwestycje lub nieruchomości w Niemczech, Wielkiej Brytanii, osiadły w rajach podatkowych, a nawet w legalnej już formie powróciły do byłego ZSRR, nie ma większego znaczenia.

Istotny jest natomiast wniosek, że nasz system nadzoru finansowego okazał się na tyle nieszczelny, że nie wyłapał podejrzanych transakcji. Podobnie dziurawe okazały się nasze służby specjalne, których statutowym zadaniem jest ochrona polskiego bezpieczeństwa. Tak obszerna funkcja nie ogranicza się do łapania szpiegów i terrorystów. Równie ważna jest kontrwywiadowcza ochrona gospodarki, a wiec także i banków. Co najważniejsze, służby nie mogą się koncentrować tylko na chwytaniu sprawców przestępstw. Najpoważniejszym wyzwaniem jest profilaktyka, czyli zapobieganie wyzwaniom, choć, jak się okazuje, to wyższa szkoła jazdy.

W przeciwieństwie do ekspertów polskiego systemu bezpieczeństwa, analityków FinCEN zaniepokoiły kontakty ING Banku Śląskiego z dwoma spółkami zarejestrowanymi w Holandii. Pierwszą jest Tristane Capital z siedzibą w Amsterdamie. Druga, Schildershoven Finance, działa w liczącym 60 tys. mieszkańców Nieuwegein. Obie prezentują się w folderach reklamowych jako firmy pośrednictwa finansowego o bogatym doświadczeniu i portfelu usług inwestycyjnych. Gdy jednak wpisze się nazwy w jedną z popularnych wyszukiwarek internetowych, od razu zwracają uwagę wschodnie konotacje. Na czele Schildershoven Finance stoi niejaki Vladislavs Zaharovs. Gdy nazwę spółki wrzucimy do rosyjskiej wyszukiwarki Yandex, okaże się, że ma w tym kraju rozbudowane kontakty, a moskiewski oddział zatrudnia kilku brokerów. Autoprezentacja rosyjskich doradców klienta także podpowie ciekawy trop. Kilku było w przeszłości związanych z łotewskim system bankowym, co w przypadku pralni wschodnich pieniędzy ma akurat ogromne znaczenie.

No dobrze, tak interesujące, choć pobieżne dane może ustalić każdy użytkownik sieci. Natomiast zainteresowanie amerykańskich kontrolerów wzbudziło powiązanie obu spółek z tzw. Moscow Mirror Network. W tych ramach holenderscy pośrednicy o mocno rosyjskich korzeniach obracali akcjami dwóch kontrahentów: brytyjskiej spółki Ergoinvest i cypryjskiej Serbenty. Obu udowodniono legalizację rosyjskich rubli o wątpliwym pochodzeniu. Jak wynika z informacji amerykańskiego wywiadu finansowego, w takim właśnie procederze miał pośredniczyć ING Bank Śląski, w którym holenderskie ogniwa pralniczego łańcucha miały rachunki operacyjne.

Kiedy dziennikarze zapytali o rodzaj dokonywanych transakcji, władze banku zasłoniły się tajemnicą handlową. Równie dyplomatycznie wypowiedział się o współpracy Zaharovs, który potwierdził, że takowa była. Jednak z pewnością nie ograniczyła się do lat 2013–2014, ponieważ ślady transferów na linii Wschód–Holandia via Polska datują się z pewnością w 2016 r., a najprawdopodobniej także w latach 2018–2019. Drugim pewnikiem jest fakt, że ING Bank Śląski nie był jedyną ani największą instytucją finansową pośredniczącą w legalizacji środków wyprowadzonych z Rosji i Ukrainy.

Tajemnica lustrzanej transakcji

Aby dotrzeć do sedna przestępczej legalizacji transferowanych kapitałów, musimy się cofnąć w czasie o trzy lata. W 2017 r. wybuchła globalna afera znana jako Russian Laundromat, czyli Rosyjskiej Pralni (oczywiście brudnych pieniędzy). Kluczem okazał się instrument finansowy noszący nazwę transakcji lustrzanej lub równoległej. „Przez cztery lata (2011–2015) rosyjski broker Igor Wołkow dzwonił codziennie do moskiewskiej filii renomowanego banku z Zachodniej Europy. Prosił o dokonanie dwóch jednakowych transakcji”. Tak instrukcję obsługi rosyjskiej pralki wyjaśnia „The New Yorker”. Pierwsze z zamówień Wołkowa na rzecz rosyjskiej spółki, którą reprezentował, dotyczyło zakupu akcji jednej z flagowych spółek, takich jak Łukoil czy Gazprom. Druga część transakcji zlecała ich zbycie firmie zarejestrowanej w rajach podatkowych, którą także reprezentował Wołkow, tyle że już za dolary, funty lub euro. Operacje każdorazowo dotyczyły niewielkich pakietów akcji i nigdy nie przekraczały wartości 10 mln dolarów. Tyle że zarówno rosyjski, jak i zagraniczny klient Wołkowa był tym samym beneficjentem. Transakcje były po pierwsze legalne, po drugie banalne, a po trzecie właściwie bezsensowne. Po prostu kaprys, od którego moskiewski oddział znanego banku pobierał niewielką prowizję. Wszystko razem sprawiało, że nikt nie zwracał uwagi na sens kilkuletnich zleceń brokerskich. Tymczasem wg „The New Yorkera” jedynym, „alchemicznym celem” było wyprowadzenie rubli z obszaru podatkowego Rosji, ich zamiana na zachodnią walutę oraz umieszczenie na anonimowych kontach wskazanego raju fiskalnego.

W ten sposób przez kilka lat z Rosji wyprowadzono ok. 80 mld dolarów, do czego potrzebne były europejskie, a ściśle unijne instytucje finansowe, takie jak ING Bank Śląski. Międzynarodowe śledztwo, nie dziennikarskie, tylko amerykańskich i brytyjskich organów nadzoru finansowego wykazało, że pierwsze skrzypce w aferze odegrał Deutsche Bank. To w jego moskiewskiej filii zamówienia składał Wołkow. Z tego tytułu bank należący do top 10 największych operatorów finansowych świata musiał zapłacić fiskusowi USA i Wielkiej Brytanii ponad 14 mld dolarów. Na tyle opiewały sądowe ugody za brak nadzoru nad transakcjami najwyższego ryzyka, czyli z udziałem klientów o reputacji zszarganej korupcją i złodziejstwem na skalę państwowego kapitalizmu Putina. Kto transferował środki skradzione z rosyjskiego budżetu? To tzw. ludzie Kremla, czyli oligarchowie uwłaszczeni na surowcowych spółkach, wysocy funkcjonariusze służb specjalnych oraz mafia obsługująca obie grupy.

Oczywiście rosyjska pralnia, choć największa, nie była jedyna. Znalazła godnych naśladowców w wariacji azerskiej i ukraińskiej. Miała także odmiany, choć co do zasady były to wciąż te same transakcje równoległe. Na przykład schemat mołdawskiej wirówki, dzięki której z Rosji i obszaru WNP wytransferowano nielegalnie ponad 100 mld dolarów. Dwie firmy, posowiecka i jej partner zarejestrowany w zachodniej jurysdykcji, pożyczały sobie spore kwoty. WNP-wski kontrahent zapominał o długu, co „zmuszało” partnera do oddania sprawy pod sądowy arbitraż. A że poszkodowany wybierał mołdawski wymiar sprawiedliwości, wynikało z tego, że zobowiązanie realizowały skorumpowane mołdawskie banki. Sąd każdorazowo nakazywał zwrot długów, dlatego biliony rubli w ramach procesu odszkodowawczego już legalnie płynęły do zachodnich, najczęściej niemieckich lub brytyjskich banków.

Oczywiście, tak jak w przypadku transakcji dokonywanych via ING Bank Śląski czy Deutsche Bank, właścicielami podmiotów udzielających wzajemnych zobowiązań były te same osoby. Aby do końca zagmatwać tropy, lustrzane transakcje nie przechodziły nigdy przez bankowe centrale. Pole do popisu dawały szczególnie łotewskie i estońskie filie zachodnioeuropejskich banków, często i gęsto powiązanych kapitałowo z Deutsche Bankiem. Na skutek dochodzeń amerykańskiego fiskusa poległy na nich m.in. Svenska Bank i Danske Bank, a systemy finansowe republik bałtyckich pogrzebały reputację. Były także ogromne straty. Okazało się, że w przypadku Estonii i Łotwy transakcje rosyjskiej pralni generowały do 2–3 proc. PKB państw o niewielkich przecież gospodarkach. Nie obeszło się bez aresztowań i tajemniczych samobójstw. Tak skończył dyrektor tallińskiej filii Danske Banku, którego znaleziono martwego w jego własnym ogrodzie. O ironio, po tygodniu intensywnych poszukiwań.

Ogółem, jak oszacowali dziennikarze, w ramach różnego rodzaju schematów legalizacji wyprowadzanych pieniędzy do rajów podatkowych trafiło grubo ponad 200 mld dolarów. Niewielkich transakcji były dziesiątki tysięcy, co przysporzyło bólu głowy dziesiątkom kontrolerów rzuconych przez zarządy do wewnętrznych audytów naprawczych po zdemaskowaniu ogromnej skali oszustwa. Tymczasem, patrząc globalnie rosyjski patent lustrzanej transakcji, to jedynie fragment większego problemu pieniędzy pochodzących z szarej strefy lub kryminalnych źródeł. Według międzynarodowej sieci spółek audytorskich Deloitte, coroczna kwota zalegalizowanych środków sięga 1,87 bln euro! Jeszcze większy problem wynika z faktu, że co najmniej 700 mld to środki wyprane przez różnego rodzaju organizacje ekstremistyczne na czele z islamistycznymi. Nie trzeba tłumaczyć po co, śledząc wyczyny ISIS, Al-Kaidy czy afgańskich talibów. Ale także czytając o zamachach terrorystycznych irańskiego Korpusu Strażników Rewolucji lub rosyjskiego GRU.

Uszczelnić system

„Pranie brudnych pieniędzy, tworzenie fikcyjnych podmiotów, wykorzystywanie luk systemu podatkowego, fałszywych inwestycji i obrotu VAT-em, dokonywanie fałszywych przelewów za pośrednictwem legalnych instytucji, to zagrożenia dla nas wszystkich wpłacających środki do banków lub zaciągających tam pożyczki”. Tak na antenie Polskiego Radia skomentował aferę ING Banku Śląskiego dr Artur Bartoszewicz ze Szkoły Głównej Handlowej. Oczywiście rządy na całym świecie zdają sobie sprawę z gatunkowego ciężaru wyzwania. Od lat obowiązuje międzynarodowa konwencja w sprawie przeciwdziałania legalizacji środków przestępczych, stanowiąc nie tylko wykładnię prawa, ale także platformę współpracy. W oparciu o konwencję jej sygnatariusze, nawet Rosja, powołują wyspecjalizowane agendy zajmujące się zwalczaniem prania brudnych pieniędzy.

Tyle że prawo prawem, a życie życiem. Zbyt wiele osób, organizacji, na czele z samym systemem finansowym, nie jest zainteresowanych ściąganiem procederu, a wręcz odwrotnie. Choćby karuzela VAT, która wcale nie jest polskim wynalazkiem. Do niedawna przestępstwa wyłudzeń podatkowych były plagą całej Unii Europejskiej, a szczególnie eurolandu. Unijny budżet tracił z tego powodu setki miliardów euro rocznie, tymczasem kryminalne pieniądze były najpierw legalizowane, a następnie wyprowadzane do rajów podatkowych.

Nie ulega wątpliwości, że w dobie kultu mamony, czyli w epoce globalizacji, rynki finansowe są zainteresowane zwiększaniem obrotów, a wiec zysków z każdego rodzaju transakcji czy też najróżniejszych instrumentów finansowych. Dowody? Audyt przeprowadzony w Deutsche Banku i w innych instytucjach zamieszanych w legalizację dokonany na żądanie spanikowanych akcjonariuszy można podsumować wspólnym wnioskiem. Dopóki kryminalne operacje są dochodowe, dopóty menedżerowie banków i dyrektorzy oddziałów świadomie odwracają oczy, nie chcąc poznać prawdy o źródłach dochodów. Liczy się tylko dodatni bilans w rocznych sprawozdaniach. Co więcej, nie jest tajemnicą siła lobbingu rynków finansowych lub grup interesu zarabiających krocie na nieszczelności systemów podatkowych i lukach prawa bankowego. Jeśli chodzi o Polskę, w tym miejscu pora na zagadkę bez odpowiedzi. Za rządów Platformy Obywatelskiej premier Donald Tusk osobistą decyzją zlikwidował Zarząd Ochrony Interesów Ekonomicznych Państwa w Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego.

Komu ABW nacisnęła na odcisk tak mocno, że Tusk, który dopuścił do kosmicznej dziury VAT, na wniosek ministra koordynatora służb specjalnych jednym podpisem niszczy najważniejszy instrument walki z praniem brudnych pieniędzy? „Szef rządu, który obserwuje gwałtowny odpływ pieniędzy z podatku VAT, przez co nie może spiąć budżetu, doprowadza, wydając specjalne zarządzenie, do likwidacji najistotniejszej w tym zakresie komórki, najważniejszej służby specjalnej w Polsce. Nasuwa się pytanie, po co to zrobił?”. Tak w jednym z wywiadów skomentował skandaliczną decyzję Tuska Bogdan Świeczkowski. Obecny prokurator krajowy wie, o czym mówi, ponieważ w latach 2006–2007 stał na czele ABW. Głównie z tego powodu po wygranych przez PiS wyborach prokuratura generalna zainicjowała aż 43 śledztwa. Dotyczyły szeregu przestępstw w różnych sferach gospodarki. Od bezkarnej karuzeli VAT po próby wrogiego przejęcia strategicznych aktywów państwa. Wcześniej nie mogła ich wszcząć ABW, bo została pozbawiona zarówno prawnych podstaw działania, jak i merytorycznych kompetencji.

To ważny przyczynek do poruszenia problemu dostosowania polskiego systemu bezpieczeństwa ekonomicznego do skali przestępczości finansowej i stosowanych przez nią metod. O tym, że można, świadczą sukcesy obecnej ekipy w rozprawieniu się z przestępczością VAT, która wcześniej wytransferowała za pośrednictwem banków miliardy złotych. Ma rację były szef Agencji Wywiadu, wnioskując o merytoryczny i organizacyjny przegląd kompetencji polskich służb specjalnych. Zdaniem pułkownika Grzegorza Małeckiego nasz system ochrony interesów ekonomicznych państwa nie odpowiada już realiom. Niedostosowanie wynika ze struktur i zadań postawionych dwie dekady wcześniej.

Tymczasem mamy do czynienia nie tylko z gwałtownymi zmianami modelu globalnej gospodarki, ale z kardynalnie nowymi wyzwaniami. Zagrożenia wynikają zarówno z procesów globalizacji, jak i z błyskawicznego dostosowania przestępczości zorganizowanej do nowych warunków działania. Problem wynika również z faktu, że Rosja uczyniła ze swojej korupcyjnej słabości potężny oręż wojny hybrydowej. Putin, a raczej rosyjski sztab generalny bardzo pragmatycznie, a zarazem trafnie ocenia moralne rozłożenie liberalnych elit władzy i biznesu świata zachodniego.

Karłowate przywództwo polityczne i stawka na konformizm wyrażone egoistycznym dążeniem do materialnego oraz finansowego statusu są doskonałym środowiskiem podkopywania zdolności państw narodowych i całej Unii Europejskiej do walki z rosyjskim zagrożeniem. Nie bądźmy naiwni. Bez merkantylnego zainteresowania zachodnich elit praniem korupcyjnych pieniędzy posowieckich odpowiedników taki proceder byłby niemożliwy. Tyle że głównymi wygranymi są autorytarne systemy polityczne na czele z kremlowskim.

Dlatego polskie państwo powinno zareagować szybko i stanowczo, po pierwsze wyciągnięciem wniosku z afery ING Banku Śląskiego w postaci uszczelnienia prawa bankowego i poprawą skuteczności nadzoru finansowego. System zapobiegania praniu brudnych pieniędzy nie będzie efektywny bez kompleksowej ochrony całej gospodarki. Dlatego, po drugie, konieczna jest kierunkowa reforma służb specjalnych. Sądząc po dzisiejszej strukturze, jakości działania nie poprawi powiększenie kompetencji istniejących służb o ochronę banków i sfery finansowej. Takie rozwiązanie przyniesie raczej efekt odwrotny. Zwiększy rywalizację pomiędzy typowo policyjnymi instytucjami, którymi są CBA i CBŚ, a ABW i Administracją Skarbową.

Trzeba iść za przykładem amerykańskiego FinCEN-u. Polsce również potrzebna jest niewielka agenda skoncentrowana wyłącznie na zwalczaniu, a jeszcze lepiej na zapobieganiu przestępczości finansowej, ze szczególnym uwzględnieniem sektora bankowego. Dobrze byłoby, żeby taka organizacja była maksymalnie niezależna.

FMC27news