Nowy amerykański prezydent jest być może najbardziej pasywnym mieszkańcem Białego Domu w dotychczasowej historii.
Jak zwracają uwagę krytycy prezydenta Bidena, niedługo miną już ponad dwa miesiące od czasu inauguracji jego prezydentury, a wciąż nie był obecny na żadnej konferencji prasowej. Jego poprzednicy decydowali się na nią z reguły po upływie miesiąca, a rzadko kiedy kazali na nią czekać ponad 40 dni. Pojawienie się przed prasą nie stanowi oczywiście żadnego konstytucyjnego obowiązku, za niespełnienie którego groziłoby stanięcie przed Trybunałem Stanu. Rzecz jednak w tym, że Biden coraz bardziej staje się głową państwa pełniącą funkcję jedynie sporadycznie, w starannie zaplanowanych okolicznościach.
Imponujący początek, a potem…
W tym momencie mogłoby się oczywiście pojawić zastrzeżenie, że mówienie o pasywności prezydenta, który już w pierwszych dniach urzędowania podpisał aż 34 rozporządzenia wykonawcze, jest wielkim nieporozumieniem. Mocne wejście Bidena nie powinno jednak przesłaniać faktu, że później nowy rezydent Białego Domu stał się dużo mniej energiczny i zapadł w rodzaj letargu.
W czasie kampanii prezydenckiej jego konkurent określał go mianem „śpiącego Jasia”. W tym żartobliwym stwierdzeniu zawierało się sporo prawdy, ponieważ Biden jeszcze podczas prawyborów przyciągał na wiecach politycznych zdecydowanie mniejszą publiczność niż choćby owacyjnie witani Bernie Sanders czy też Elizabeth Warren. Uzyskał nominację jako osoba zdecydowanie bardziej umiarkowana niż jego koledzy partyjni i właśnie tym tłumaczono fakt, że Demokraci zdecydowali się wystawić w prezydenckim wyścigu polityka, który zdecydowanie nie potrafi pociągać za sobą tłumów. Uwagi, że Biden prowadzi wyjątkowo anemiczną kampanię, padały zresztą nie tylko z ust jego przeciwników. Spora część sprzyjających mu osób była przez długie miesiące zwyczajnie przerażona tym, jak bardzo niewyrazisty jest w kontakcie z mediami. Ostatecznie Biden wybronił się nieco publiczną debatą z Trumpem, w czasie której korzystał jednak intensywnie z promptera.
Ukrywanie się przed publiką tłumaczone jest w ostatnim czasie ograniczeniami związanymi z pandemią koronawirusa. Joe Biden jest już jednak zaszczepiony, więc nie powinien obawiać się kontaktu z Amerykanami. Mało tego, swoje urzędowanie w trudnych dla całych Stanów Zjednoczonych czasach powinien był zacząć od intensywnego odwiedzania różnych miejsc kraju, aby zademonstrować swoje wsparcie.
Wpadki i milczenie mediów
Zamiast tego do mediów przed ponad miesiącem trafiło nagranie, na którym Biden razem ze swoją wnuczką gra w komputerową grę Mario w Camp David. Temu zajęciu miał ponoć poświęcić cały weekend. Jeszcze bardziej dziwaczny był jego niespodziewany występ w programie telewizyjnym stacji CNN. Biden nie miał najwidoczniej dostępu do promptera, co poskutkowało całą serią niemądrych wypowiedzi, m.in. kwestionujących inteligencję czarnoskórej i latynoskiej mniejszości. Rozluźniony prezydent zachowywał się w sposób, który stawia jego pełną poczytalność pod naprawdę wielkim znakiem zapytania.
Wszystkie te incydenty nie wzbudziły, ze zrozumiałych względów, zainteresowania wiodących mediów, które od samego początku budują pozytywny wizerunek amerykańskiego polityka. Ewidentny i postępujący regres sprawności umysłowej Joe Bidena nie jest przedstawiany jako wiadomość dnia, ponieważ od samego początku kampanii kandydat demokratów stał się ulubieńcem lewicowo-liberalnych stacji, portali i gazet. W efekcie dziś niewiele dziennikarzy zadaje w ogóle pytanie, co przez większość czasu dzieje się z nowym prezydentem? W przypadku Donalda Trumpa wysoka częstotliwość wpisów na Twitterze mogła wręcz razić; wpisy Bidena są dużo rzadsze i ewidentnie redagowane przez zespół specjalistów.
Specjalna rola wiceprezydent
Od dłuższego czasu z Białego Domu docierają nieoficjalne informacje, że faktyczny ster rządów już dawno przejęła wiceprezydent Kamala Harris, która wzięła się nawet za odbieranie telefonów od innych głów państw i najważniejszych polityków. Do tej pory wiceprezydenci czynili tak jedynie sporadycznie, lecz obecna administracja jest na dobrej drodze do tego, aby to zmienić. Sam Joe Biden zadeklarował, że w czasie jego rządów Kamala Harris ma pełnić ważną, nową funkcję, choć nie sprecyzował nigdy co dokładnie przez to rozumie. Ocena pełnionej przez nią roli staje się jednak dość oczywista w momencie, gdy zdamy sobie sprawę, że w czasie najważniejszych wystąpień Harris jest zawsze blisko Bidena i momentami wręcz nad nim dominuje.
Jednym z przykładów tego, w jak bardzo ograniczony sposób funkcjonuje obecnie amerykański prezydent, było niedawne spotkanie w ramach grupy Quad z premierami Indii, Japonii i Australii (grupa ta ma za zadanie przeciwdziałanie ekspansji Chin w rejonie Pacyfiku). Biden rozpoczął spotkanie od przemowy, w której nie był w stanie podać poprawnie nawet dat i nie pamiętał nazwisk swoich rozmówców. W oficjalnej części dyskusji, do której dostęp mieli dziennikarze, amerykański prezydent wypowiedział jedynie ogólnikowe kwestie, lecz nie ulega wątpliwości, że później prym wiodła już jego oficjalna zastępczyni. Uwagi pod adresem kondycji umysłowej zmagającego się najprawdopodobniej z demencją Bidena nie powinny być odczytywane jako krytyka starzejącej się osoby. Rzecz w tym, iż produkt polityczny o nazwie „Joe Biden” oparty jest na piramidalnej medialnej dezinformacji i przemilczeniu, które mają ogromne konsekwencje dla całego świata. Jeśli na fotelu prezydenta zasiada osoba niebędąca już de facto w pełni samodzielna w swoich decyzjach, to cały amerykański system władzy narażony jest na liczne nadużycia ze strony osób, które dziś świadomie przymykają oko na kondycję Bidena, mając na uwadze własne interesy.
Medialny mur
Niedługo „pasywny Joe” ma wygłosić, być może najważniejsze, przemówienie w czasie swoich rządów, w którego trakcie przedstawione zostaną szczegóły programu „Build Back Better”, mającego na celu odbudowę i przebudowę gospodarki po pandemii koronawirusa. Biden będzie zapewne po raz kolejny podłączony do systemu mikrofonów i odczyta swoje przemówienie z promptera. Jeśli zaś w końcu pojawi się na spotkaniu z mediami, to i tak nie ma co liczyć na to, aby przychylni mu dziennikarze zadawali jakiekolwiek niewygodne pytania.
Prawdziwym symbolem prezydentury Bidena, który rzekomo miał uzyskać w minionych wyborach rekordową liczbę głosów, jest zmilitaryzowany do granic absurdu stołeczny Waszyngton, który od czasu pamiętnego szturmu na Kapitol zamienił się w prawdziwy garnizon. W analogiczny sposób nowy prezydent otoczył się od czasu swojej elekcji szczelnym medialnym murem, który ma mu zapewnić całkowity komfort rządzenia. W gruncie rzeczy jest to jednak wielka medialna bańka, która któregoś dnia pęknie z wielkim hukiem. Niskiemu poziomowi aktywności wiekowego prezydenta towarzyszy niestety postępujący chaos w rządzonym przez niego kraju. Szerokie otwarcie granic przed imigrantami spowodowało, że na granicy z Meksykiem panuje niewyobrażalny bałagan. Najwięcej kłopotów sprawiają tysiące nieletnich, dla których nie ma już miejsca w żadnych ośrodkach. Nie ma co jednak liczyć na to, że Biden podejmie w tej kwestii jakiekolwiek działania zapobiegawcze, gdyż sterujące nim otoczenie podchodzi do polityki w sposób bardzo doktrynerski i nie ogląda się na koszty. Nowa administracja chce dokonać wielkiej przebudowy społeczeństwa nie tylko pod względem obyczajowym, ale także gospodarczym. Oblicze niemrawego starca, póki co, doskonale skrywa radykalny program, który jest wcielany w życie od stycznia tego roku.