19 C
Warszawa
wtorek, 30 kwietnia 2024

TSUE mówi: BIT do kosza!

Jakie intencje by nie przyświecały luksemburskiemu trybunałowi, po tym wyroku jesteśmy mu winni naprawdę duże piwo.

Okazuje się, że kiedy TSUE przestaje bawić się w politykę i zaczyna robić to, co do niego należy, to stać go na wydawanie sensownych wyroków. Tak właśnie stało się w przypadku orzeczenia w sporze pomiędzy Polską a funduszem inwestycyjnym Abris. Przypomnijmy (m.in. za „Dziennikiem Gazetą Prawną”), że Abris, za pośrednictwem zarejestrowanej w Luksemburgu spółki PL Holdings, nabył w latach 2010-2013 akcje dwóch polskich banków, które następnie połączył w jeden pod nazwą FM Banku. Jednak Komisja Nadzoru Finansowego w 2014 r. zarzuciła PL Holdings łamanie zobowiązań inwestorskich (poszło m.in. o nieuzgodnione z KNF zmiany na stanowisku prezesa i w zarządzie banku) w związku z czym odebrała spółce prawo wykonywania głosu i nakazała zbycie akcji FM Banku do końca 2014 r. I tutaj zaczęły dziać się dziwne rzeczy:

najpierw KNF swą decyzję uchyliła, by powrócić do niej w listopadzie 2014 r., ponownie nakazując zbycie akcji – tym razem do końca kwietnia 2015. Abris sprzedał akcje brytyjskiemu funduszowi AnaCap – i wtedy KNF… ponownie uchyliła decyzję o sprzedaży akcji. W reakcji na powyższe Abris uznał, że został poszkodowany, bo wskutek przymusowego pozbycia się akcji poniósł straty szacowane na 2,1 mld zł – i zgodnie z klauzulą widniejącą w umowie inwestycyjnej zawartej pomiędzy PL Holdings a polskim państwem, wniósł przeciw Polsce sprawę do Trybunału Arbitrażowego w Sztokholmie. Szwedzki Trybunał uznał, że Polska naruszyła prawa inwestora i zasądził na rzecz Abris 654 mln zł (plus koszta sądowe i odsetki). Polska odwołała się do Sądu Apelacyjnego w Sztokholmie – lecz i tam przegraliśmy. W efekcie sprawa oparła się aż o szwedzki Sąd Najwyższy.

I tu do gry wkroczył TSUE. Tak się bowiem złożyło, że już wcześniej wydał on wyrok stwierdzający, iż międzypaństwowe umowy dwustronne zawierające zapisy dotyczące rozstrzygania sporów przed polubownym arbitrażem są niezgodne z prawem UE, gdyż wykluczają sprawy, w których wchodzi w grę stosowanie i wykładnia unijnego prawa z systemu środków odwoławczych, jeżeli trybunały arbitrażowe nie są uprawnione do występowania z wnioskami prejudycjalnymi. Sęk w tym, że w omawianym przypadku nie chodzi o umowę międzypaństwową, lecz umowę między państwem a inwestorem, do której ad hoc wpisano klauzulę o rozwiązywaniu sporów w trybie arbitrażowym – co, nawiasem mówiąc, zakrawa na próbę obejścia zasygnalizowanego powyżej orzeczenia TSUE. Dlatego też na wniosek Polski szwedzki Sąd Najwyższy skierował do TSUE pytanie prejudycjalne dotyczące ważności klauzuli arbitrażowej. W odpowiedzi na pytanie TSUE orzekł, iż zasada dotycząca nieważności klauzul arbitrażowych w umowach pomiędzy państwami dotyczy również analogicznych umów zawieranych bezpośrednio pomiędzy państwem a inwestorem. Mamy tutaj bowiem do czynienia z takim samym mechanizmem, prowadzącym do podważania zaufania między państwami UE, wskutek niemożności zadawania pytań prejudycjalnych, co jest gwarantowane w Traktacie

o funkcjonowaniu UE. W efekcie sąd arbitrażowy mógłby wydawać orzeczenia z pominięciem unijnego prawa. Natomiast wpisywanie klauzul arbitrażowych ad hoc do umów państwo-inwestor stanowiłoby obejście poprzedniego wyroku TSUE dotyczącego dwustronnych umów międzypaństwowych. Tym samym, TSUE załatał istotną prawną lukę.

Brzmi to nieco zawile, więc ujmijmy rzecz prościej: TSUE nie tylko unieważnił pozew Abris-u, stwierdzając niewłaściwość szwedzkiego trybunału arbitrażowego, lecz również ostatecznie posłał do kosza patologiczne umowy BIT’s (Bilateral Investment Treaties – umowy o wzajemnym popieraniu i ochronie inwestycji) wraz z toksycznym mechanizmem ISDS (Investor-to-State Dispute Settlement), pozwalającym na pozywanie państwa przez zagranicznego inwestora przed międzynarodowy arbitraż. Umowy te bowiem mają to do siebie, że zazwyczaj są narzucane przez państwa silniejsze krajom słabszym, zabiegającym o zagraniczne inwestycje i uprzywilejowują obcych inwestorów nie tylko w relacjach z państwem-gospodarzem, lecz również względem miejscowych podmiotów gospodarczych, wyjmując de facto takiego inwestora spod lokalnej jurysdykcji. W skrajnych przypadkach może to prowadzić do tzw. chilling effect („efektu mrożącego”), kiedy to państwo w obawie przed kosztownym procesem rezygnuje z egzekwowania prawa, bądź wprowadzania przepisów mogących potencjalnie uderzyć w interesy danego inwestora. Polska od przełomu lat 80/90 zawarła ok. 60 takich umów, z których bardzo trudno było jej się wywikłać. Teraz, dzięki dwóm orzeczeniom TSUE zostaliśmy w praktyce uwolnieni od ich ciężaru – przynajmniej w odniesieniu do państw unijnych, tudzież podmiotów zarejestrowanych w UE oraz sytuacji, gdy w grę wchodzi stosowanie oraz interpretacja unijnego prawa. W tym przypadku więc TSUE (dbając też, nie oszukujmy się, o zakres własnych kompetencji) zagrał na rzecz naszej gospodarczej podmiotowości. Jakie intencje jednak by nie przyświecały luksemburskiemu trybunałowi, po tym wyroku jesteśmy mu winni naprawdę duże piwo.

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

Najnowsze