6.7 C
Warszawa
poniedziałek, 25 listopada 2024

Modowy ciąg dalszy zielonego obłędu

Do 2030 roku wszyscy Europejczycy mają ubierać się zgodnie z rygorystyczną dyrektywą UE. Bruksela zakaże również twórczej swobody projektantom. Stanowcze „nie” takiemu prawu mówi przemysł tekstylny, który po sektorze energetycznym stał się kolejną ofiarą zielonych ultrasów. Czy za kilka lat będziemy chodzili w jednakowych eko-mundurkach?

Drakoński projekt

„UE chce zmusić firmy modowe, aby ubrania były trwalsze i nadawały się do recyklingu. Nowe zasady zmusiłyby również marki odzieżowe do ujawnienia, ile niesprzedanych produktów trafia na wysypiska” – tak lewicowy „The Guardian” przekazuje istotę regulacji, nad którymi pracuje Komisja Europejska.

Kontrowersje wokół projektu ujawnia także „Politico”: „KE chce narzucić rygorystyczne zasady produkcji i konsumpcji tekstyliów, w celu ograniczenia wpływu emisji na środowisko. W związku z tym Bruksela wzywa do zakończenia w 2030 roku tzw. szybkiej mody. Chodzi o coroczną wymianę modowego asortymentu zarówno w ekskluzywnych butikach, jak i w popularnych sieciówkach”. Co więcej, projekt zakłada znaczne rozszerzenie dyrektywnych zasad ekoprojektowania odzieży.

Jak wyjaśnił mediom jeden z unijnych biurokratów, pomysł, aby koncerny odzieżowe ujawniły, ile niesprzedanych zapasów trafia na wysypiska, to fragment szeroko zakrojonego planu likwidacji kultury wyrzucania. Co konkretnie przewiduje drakońskie prawo forsowane przez UE? Przede wszystkim ścisłe wyznaczenie norm efektywności energetycznej dla tekstyliów, w oparciu o przedłużoną trwałość i możliwość recyklingu. Zmusi to producentów odzieży do korzystania ze wskazanej odgórnie puli komponentów pochodzących z recyklingu lub ograniczenia stosowania materiałów, które nie nadają się do powtórnego przerobienia.

– Produkty, których używamy na co dzień, muszą być trwalsze – ogłosił w związku z tym wiceprzewodniczący Komisji Europejskiej. Zajmujący się Zielonym Ładem UE Frans Timmermans odpowiada za ekoszeleństwo OZE, które wpędziło Unię w gigantyczny kryzys paliwowy, drenujący kieszenie Europejczyków. Ekologiczna krucjata Timmermansa wywołała przecież galopującą inflację, grożącą załamaniem eurolandu. Nieprzemyślane decyzje „towarzysza eurokomisarza” podłożyły również minę pod suwerenność Ukrainy, dając Putinowi nomen omen zielone światło do agresji. Najwidoczniej po takich „sukcesach” Timmermans znalazł nowego konika: – Ubrania, które nosimy, powinny wytrzymać dłużej niż trzy prania i nadawać się do recyklingu – oświadczył dziennikarzom. Co do zasady słusznie, jednak czy zwiększenie trwałości tekstyliów wymaga „zaregulowania” branży na śmierć?

Energochłonność

Unijny komisarz ds. środowiska Virginijus Sinkevičius powiedział, że zdaniem KE w 2030 r. tekstylia wprowadzane na wspólny rynek mają być długowieczne i podlegające recyklingowi, a więc powinny zostać wyprodukowane w dużej mierze z włókien odzyskanych we wtórnej przeróbce. Wyraził optymizm co do konsumenckiego aplauzu dla pomysłu KE: – Ubrań nie będzie trzeba wyrzucać i wymieniać zbyt często. W ten sposób wszyscy zyskamy fajną alternatywę dla fast fashion.

Argumentów ekologicznych ograniczeń dla przemysłu modowego dostarczyła Europejska Agencja Środowiska (EAŚ). W 2019 r. unijny sektor odzieżowo-tekstylny odnotował obroty w wysokości 162 mld euro. Zatrudniał ponad 1,5 mln osób w 160 tys. firm. Zatem branża jest i pozostaje jedną z dźwigni europejskiego przemysłu, handlu, a więc rynku zatrudnienia. Tymczasem z danych EAŚ wynika, że konsumpcja tekstyliów w Europie stanowi czwarty pod względem szkodliwości czynnik wpływu na środowisko, po sektorach: rolno-spożywczym, budownictwie i transporcie. Jeśli chodzi o negatywne oddziaływanie na bilans wodny i stan gleby, konsumpcja odzieżowa plasuje się na trzecim miejscu. Jednak pod względem energochłonności i zużycia surowców, czyli emisji gazów cieplarnianych, dopiero na miejscu piątym.

Niemniej jednak, w celu zmniejszenia środowiskowego wpływu przemysłu odzieżowo-tekstylnego, propozycje regulacji KE narzucają firmom przejście na model biznesowy o tzw. obiegu zamkniętym. Takie same intencje kierują Brukselą w kwestii norm projektowania wyrobów. O co konkretnie chodzi?

– Projektowanie cyrkularne jest ważnym czynnikiem umożliwiającym przejście do zrównoważonej produkcji i obrotu tekstyliami. Faza projektowania odgrywa kluczową rolę na każdej z czterech ścieżek prowadzących do powstania obiegu zamkniętego. Chodzi o długowieczność, trwałość, optymalne wykorzystanie zasobów naturalnych, wreszcie o recykling – wyjaśnia broszura EAŚ.

Moda w opałach

Nie wiadomo, jak bardzo pomysły KE zmienią branżę modową, ponieważ ostateczny zapis regulacji jeszcze nie powstał. Jednak zdaniem „The Guardian”, ekolodzy jako pierwszy cel ataku wskazali zaostrzenie norm produkcji materacy i dywanów. Sama KE uznała za mało prawdopodobne, aby przepisy szybko objęły wytwarzanie skarpet oraz bielizny, uznając jednak za kluczowe objęcie nowymi zasadami produkcji gotowej odzieży i obuwia.

„EURATEX z zadowoleniem przyjmuje ambicje UE na rzecz zrównoważonej produkcji. Wiele firm już wybrało tę drogę” – głosi oświadczenie Europejskiej Organizacji Odzieży i Tekstyliów, dedykowane projektowi regulacji działalności branży. Jednak w drugim zdaniu EURATEX zwraca uwagę, że rozwiązania KE muszą być realistyczne, czyli dać przemysłowi odzieżowemu czas na reorganizację i dostosowanie.

W przypadku nieprawidłowego wdrożenia taka bezprecedensowa regulacja może spowodować całkowite załamanie europejskiego łańcucha produkcji tekstyliów, którą wywołała fala ograniczeń, wymogów, kosztów i nierównych warunków działania. W kolejnym akapicie EURATEX już nie krytykuje, tylko grozi eko-ultrasom z Brukseli. Organizacja ostrzega, że nowemu cyklowi wytwarzania, dystrybucji i warunkom sprzedaży podlegałoby rocznie 28 mld produktów. Tego nie da się zmienić z dnia na dzień. Chyba że ekologom zależy na zniszczeniu europejskiego przemysłu i zastąpieniu rodzimej produkcji importem z Azji.

Jeszcze ostrzej protestują znane marki odzieżowe, które twierdzą, że na podstawie rachunku opłacalności i w imię dobra klientów, same powinny decydować o tempie dostosowania do zrównoważonej gospodarki UE. Na przykład luksusowy producent Kering (Yves Saint Laurent, Gucci i Balenciaga) mówi wprost, że ogólnoeuropejskie dyrektywy o charakterze prawno-administracyjnym nie są rozwiązaniem problemu.

Branża modowa stoi na stanowisku, że nowe regulacje winny wskazywać jedynie ramy i strategiczny punkt widzenia, a więc punkt orientacyjny, według którego poszczególne firmy będą dążyły do osiągnięcia celów ekologicznych. W żadnym razie nie mogą określać obowiązkowych, a przede wszystkim jednakowych wymagań dla wszystkich uczestników rynku.

Dyrektor Kering ds. zrównoważonego rozwoju Marie-Claire Daveu twierdzi, że jej doświadczenia wyniesione z pracy we francuskim Ministerstwie Ekologii, wskazują na skutek odwrotny od zamierzonego.

– Dyrektywne regulacje nie są najskuteczniejszym sposobem nacisku na firmy, które zignorują środki obowiązkowe – tak w wywiadzie dla „Politico” Daveu skomentowała pomysł KE. Przypomina, że kto jak kto, ale kreatorzy mody i projektanci mają wysoką świadomość zrównoważonego rozwoju, a zwłaszcza konieczności ochrony środowiska. Wykorzystują wręcz każdą okazję do ekologizacji kolekcji bez potrzeby narzucania „kryteriów i norm technologicznych”. Nakładanie ograniczeń prawnych i biurokratycznych zablokuje „zieloną” innowacyjność biznesu modowego.

Wobec dyktatu unijnego lobby ekologicznego los branży wydaje się jednak przesądzony. Zieloni nie przyjmują do wiadomości argumentów EURATEXU i domów mody. Według „Politico” twierdzą, że przemysł odzieżowy zbyt długo był pozostawiony sam sobie!

Z kolei pozarządowa organizacja Changing Markets propaguje hasło skończenia z dobrowolnością udziału firm w ekologicznej gospodarce. Tylko odgórna unifikacja pozwoli uniknąć podszywania się pod zielone cele, czyli ukróci proceder greenwashingu.

„Dopóki postęp będzie dobrowolny, zrównoważony rozwój w sektorze tekstylnym pozostanie opcjonalny, a działania kilku postępowych marek będą stłumione przez większość kierującą się żądzą zysku” – ogłosiła Changing Markets. Jej argumentację podziela najwyraźniej postępowiec Frans Timmermans.

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

FMC27news