Dobre relacje z Baku to klucz dla ewentualnej ekspansji biznesowej na całym Kaukazie oraz gwarancja naszej obecności na geopolitycznym skrzyżowaniu najważniejszych interesów ekonomicznych XXI w.
Azerbejdżan należy do grupy państw, których gospodarki oparte na eksporcie surowców energetycznych stanęły ostatnio przed widmem katastrofy. Z drugiej strony, niewielkie rozmiary kraju oraz autorytarna forma rządów pozwalają na relatywnie szybkie pokonanie kryzysu i ekonomiczną transformację w XXI w. Można więc powiedzieć, że kolejne lata będą kluczowe, ale z zaplanowanych reform wynika, że Azerbejdżan wyciągnął właściwe wnioski na przyszłość. To bardzo ważne dla Unii Europejskiej i Polski, bo stabilne partnerstwo w tak trudnym, a zarazem atrakcyjnym gospodarczo regionie, jakim jest Południowy Kaukaz, tworzy wzajemnie korzystną perspektywę. Także w Baku panuje zgoda, że bez modernizacji i nowego otwarcia na świat, nie uda się utrzymać azerskiej suwerenności. Szczególnie pomiędzy tak trudnymi partnerami, jak Rosja, Iran i Chiny.
Naftowy cud
Trzeba przyznać, że Azerbejdżan nie miał łatwego startu w niepodległość, nawet w porównaniu z innymi krajami, które pojawiły się na politycznej oraz gospodarczej mapie świata po rozpadzie ZSRR. Początek lat 90. XX w. był w Baku czasem tragicznym. Krajem wstrząsała wojna domowa prowadzona pomiędzy poradzieckimi elitami i zwolennikami nowych porządków. Dodatkowo ci ostatni dzielili się zarówno na demokratów, jak i ortodoksyjnych muzułmanów, pragnących budowy islamskiego państwa teokratycznego. Równolegle Azerbejdżan walczył o zachowanie suwerenności terytorialnej nad Górskim Karabachem, zamieszkanym przez społeczność ormiańską. Mieszkańcy regionu zażądali niepodległości i otrzymali wszechstronne wsparcie od Armenii. Nic dziwnego, że ani społeczeństwo, ani elity azerskie nie sprostały wyzwaniom, a czynnikiem niekorzystnego przesilenia okazała się seria militarnych klęsk w starciu z Ormianami. Utrata sporej części terytorium, tysiące zabitych i kilkusettysięczna fala uchodźców wojennych, w połączeniu z finansowymi i materialnymi kosztami wojny zachwiały miejscową gospodarką. W identyczny sposób zadziałała utrata kooperacyjnych więzi z rosyjską metropolią i innymi republikami b. ZSRR. Odzwierciedleniem kompletnego paraliżu ekonomicznego stała się galopująca inflacja narodowej waluty – manata, która osiągnęła poziom 1600 proc. rocznie. Na tle rozczarowania demokracją i rosnącego chaosu do władzy powrócił Gajdar Alijew, były szef republikańskiego KGB, a następnie I sekretarz azerskich komunistów.
Alijew był także członkiem imperialnego areopagu i miał w Moskwie wysokie notowania, do czasu, gdy władzę przejął Michaił Gorbaczow. Wtedy utracił stanowiska, ale zachował wolność. Niemniej jednak to właśnie Alijew, sam pochodzący z zajętego przez Ormian Nachiczewania, okazał się mężem opatrznościowym Azerbejdżanu i właściwym człowiekiem na trudne czasy. Twardą ręką czekisty zdusił wewnętrzną opozycję i mrzonki o demokracji. Na szczęście identycznie postąpił z zagrożeniem islamistycznym. I tak na przymusowej emigracji znaleźli się przywódcy obu nurtów politycznych. Z jednej strony, Alijew bezwzględnie dokręcił obywatelom „polityczną śrubę” i ustanowił świecką dyktaturę, opartą na tajnej policji i dyspozycyjnym wymiarze sprawiedliwości. Z drugiej strony, udało mu się ustabilizować gospodarkę i przyciągnąć zagranicznych inwestorów. Azerbejdżan miał bowiem kilka atutów, takich jak spore zasoby surowców energetycznych ukrytych pod dnem Morza Kaspijskiego. Na dodatek położenie geograficzne na skrzyżowaniu szlaków transportowych Azji i Europy, czyniło z Baku potencjalnego partnera tranzytowego we wszelkich możliwych kierunkach. Tak transportowych, jak i przesyłowych.
W drugiej połowie lat 90. XX w. Baku podpisało tzw. kontrakt stulecia, na mocy którego ponadnarodowe koncerny otrzymały wieloletnie prawo eksploatacji azerskich złóż ropy naftowej i gazu, w zamian za udział w dochodach netto. Alijew powołał w tym celu państwową spółkę naftowo-gazową SOCAR, która biorąc udział w projektach wydobywczych, akumulowała zgodnie z międzynarodowymi umowami do 80 proc. zysków. Te z kolei były transferowane w państwowy Fundusz Dobrobytu Azerbejdżanu. Oczywiście nie wszystkie. Po pierwsze, spora część środków lądowała na prywatnych kątach rodziny Alijewów i elitarnych klanów regionalnych, wspierających dzieło prezydenta. Centrum takich operacji finansowych zostało londyńskie City. Po drugie, ze względu na niewygaszony, a jedynie zamrożony konflikt karabachski i wrogie stosunki z sąsiednią Armenią, Baku konsekwentnie budowało siłę militarną. Rozrzutność w tej dziedzinie była oszałamiająca, bo ze startem naftowej hossy na początku obecnej dekady Azerbejdżan tracił na budżet obronny ok. 5 mld dolarów rocznie, czyli tyleż samo procent PKB. Jak szaleć to szaleć, tylko w Rosji i tylko w ramach jednej transzy, zamówiono od razu sprzęt dla 5 batalionów pancernych, 5 – zmechanizowanych, wraz ze wszelką niezbędną bronią wsparcia. A przecież Azerowie rozwijają własny przemysł zbrojeniowy współpracując z Turcją i Izraelem. Dopiero reszta środków była przeznaczana na potrzeby społeczne. Choć i tego wystarczało, bo od początku surowcowego szaleństwa cenowego, a więc lat 2000, PKB kraju rósł w tempie dwucyfrowym, dochodząc do 35 proc. rocznie. Udział zagranicznych inwestycji w produkcie krajowym stanowił 28 proc.
Dla porównania, w tym samym czasie Ukraina, dysponująca własnymi surowcami (węgiel i rudy metali) oraz znacznie bardziej rozwiniętą i zdywersyfikowaną gospodarką zdołała osiągnąć pułap 70 proc. własnego PKB z 1991 r. Baku zaś miało tyle pieniędzy, że zorganizowało narodowy system dotacji do produkcji rolnej oraz przemysłowej, choć to nie pomogło. Choroba holenderska dotknęła także Azerbejdżanu. Tani i jakościowo lepszy import z UE powalił krajową wytwórczość, strumień petrodolarów pozbawił zaś aktualności temat reform strukturalnych. Zamiast tego rosła wielkość złych kredytów konsumenckich udzielanych przez znacjonalizowany system bankowy. Na dodatek prezydencki następca Gajdara Alijewa, którym jest jego syn Ilham, postawił na fatalny w skutkach prestiż kraju, czyli blichtr. Gdy po śmierci ojca przejął władzę, do rosnących wydatków obronnych doszły wielkie projekty infrastrukturalne. W Baku powstały wymyślne drapacze chmur, zbudowane na podobieństwo naftowego płomienia. W 2014 r. Azerbejdżan zorganizował Igrzyska Europejskie, pomyślane jako odpowiednik kontynentalnej olimpiady. Koszt to 5 mld dolarów. Nikt nie przypuszczał, że surowcowa idylla skończy się gwałtownie i nieprzyjemnie. Przecież nawet w kryzysowym 2008 r. PKB Azerbejdżanu wrósł o 11 proc. Tymczasem skumulowane uderzenie szoku cenowego 2014 r., rosyjskiego kryzysu finansowego i jego skutków w strefie WNP było powalające. Jeśli w tym samym roku wzrost azerskiego produktu krajowego utrzymał jeszcze dodatnie saldo, na poziomie 1,1 proc., to w 2015 r. gospodarka skurczyła się, i to od razu o 3,4 proc.
Naftowe fiasko
Dzisiejszy obraz azerskiej gospodarki, używając eufemizmu, nie rysuje się w jasnych barwach. Kryzys wywołany bessą światowych cen surowców energetycznych uderzył przede wszystkim w finanse państwa. Od 2014 r. narodowa waluta przeszła dwie dewaluacje, w efekcie jej kurs spadł z 0,78 manata za 1 dolar amerykański do 1,66 manata, co pociągnęło za sobą wybuchowe skutki. Zresztą są to dane oficjalne, bo w szarej strefie walutowej, kurs rzeczywisty jest wyższy i dochodzi do 1,90 manata za dolara. Przede wszystkim jednak władze stanęły przed problemem załatania dziury budżetowej. Rząd zredukował subsydia dla pozasurowcowych sektorów gospodarki. Niekonkurencyjne rolnictwo oraz przemysł natychmiast odpowiedziały obniżką produkcji, szacowaną w pierwszej połowie obecnego roku na 5,4 proc. A zgodnie z innymi źródłami nawet na 6,1 proc. Z drugiej strony, spadek kursu narodowej waluty doprowadził do ograniczenia importu i podwyżki cen podstawowych artykułów, a to rozpędziło inflację do 12 proc. rocznie. W największe tarapaty wpadł sektor bankowy zdominowany przez własność państwową. Wg danych Państwowego Komitetu Statystycznego gwałtownie wzrosła ilość niespłacalnych kredytów. Tylko w 2016 r. było ich więcej o 15 proc., a ogólna suma powstałego w ten zadłużenia wynosi już 1,53 mld manatów, czyli ok. 1 mld dolarów, stając się ogromnym brzemieniem dla całej gospodarki. Zgodnie z niepotwierdzonymi informacjami, zadłużenie odpowiada jednej trzeciej całego kapitału bankowego Azerbejdżanu, przy nominalnym PKB obliczanym na 27,2 mld manatów. Dewaluacja waluty doprowadziła nie tylko do ostrej przeceny zasobów finansowych zwykłych ciułaczy, ale wywołała zjawisko noszące nazwę dolaryzacji.
W obawie przed dalszymi niespodziankami obywatele ruszyli masowo do kantorów, aby wymienić manaty na dolary, co pociągnęło za sobą walutowy głód. Aby opanować narastający kryzys finansowy, władze podjęły drakońskie kroki zaradcze. Po pierwsze, zamknęły pozabankowe punkty wymiany oraz ograniczyły wywóz waluty za granicę. Po drugie, bank centralny podniósł stopę oprocentowania kredytów z 12 do 15 punktów procentowych. Po trzecie, ten sam bank zaprzestał sztucznej regulacji i obrony kursu manata, decydując się na jego uwolnienie. Nowa strategia obliczona na ochronę rezerw walutowych państwa polega obecnie na sporadycznych interwencjach, czyli odpieraniu szczególnie złośliwych ataków spekulantów. W sumie władzy udało się ustabilizować sytuację, ale cena okazała się nieco wygórowana. Gospodarka pozbawiona kapitałów i kredytów praktycznie stanęła w miejscu. Zamrożono wszystkie państwowe inwestycje infrastrukturalne i przemysłowe. Sektor budownictwa i usług budowlanych zmniejszył produkcję o ponad 30 proc. Sektor naftowo – gazowy odnotował co prawda minimalny wzrost, szacowany na 2,1 proc., ale państwowe koncerny przystąpiły do znacznych redukcji zatrudnienia, podobnie jak sfera bankowa. Kryzys obnażył więc pełną zależność kraju od wydobycia surowców energetycznych i ich eksportu. Obecnie udział tej gałęzi produkcji w PKB przekracza 60 proc., a zagraniczna sprzedaż surowca odpowiada za kolejne 15 proc. produktu krajowego. Jak łatwo policzyć, na gospodarkę Azerbejdżanu składa się zatem w 85 procentach ropa naftowa i gaz ziemny. Natomiast resztę PKB stanowią w kolejności: 38,5 proc. – produkcja niesurowcowych sektorów przemysłu; 11,8 proc. – handel i usługi; 9,1 proc. – budownictwo; 6,8 – transport; 5,1 proc. rolnictwo, leśnictwo i rybołówstwo; 2,8 proc. – turystyka; 2 proc. – informacja i łączność; 16 – inne działy. Świadczy to o ogromnym niedorozwoju i generalnym braku ekonomicznej dywersyfikacji. Przez 25 lat niepodległości kompletnie nikt nie miał pomysłu na reformy, a wszystkie deklaracje władz dotyczące budowy postindustrialnej gospodarki o wysokim stopniu zaawansowania technologicznego nie były niczym innym, jak bajką, za którą Baku płaci obecnie cenę utraty stabilności społecznej. Dwukrotny spadek nominalnej wartości płac i emerytur doprowadził zimą 2016 r. do sporych napięć, które w stolicy i innych większych miastach wylały się w protesty uliczne. W ruch poszły oddziały interwencyjne policji i służby specjalne, a liczba zatrzymanych podczas pacyfikacji poszła w setki. Taki wymiar społecznego niezadowolenia to czerwona kartka dla prezydenta Alijewa – juniora, bo nie można zapominać, że cała populacja liczy 10 mln obywateli, a średni dochód na głowę mieszkańca szacowany jest na 2809 manatów. Nie należy więc do najwyższych na świecie, a i tak w przeciągu 2015 r. został zredukowany o 4,5 proc.
Baku dostało również czerwoną kartkę od światowych agencji ratingowych. Agencja Fitch obniżyła wiarygodność inwestycyjną kraju do poziomu BBB, czyli negatywnej prognozy. Z identyczną oceną wystąpiła agencja Standard&Poors, oceniając perspektywę miejscowego systemu finansowego. W obu przypadkach podstawą tak niepomyślnych prognoz stała się zależność gospodarki od dochodów surowcowych, a więc zbyt wielkie ryzyko wpływu czynników zewnętrznych, takich jak wahania kursu dolara i cen ropy naftowej. Władze w Baku tłumaczyły się nieco naiwnie, przeszacowaniem okresu trwania surowcowej prosperity. Jak stwierdził jeden z ministrów, błogostan naftowo-gazowej stabilności miał potrwać jeszcze 10-15 lat, a tu taka niespodzianka. Na szczęście władze nie wydały wszystkich petrodolarów na organizację samochodowych wyścigów Formuły 1 i wokalnego konkursu Eurowizji. Zarówno papa, jak i syn Alijewowie byli na tyle przezorni, aby utworzyć Fundusz Dobrobytu Azerbejdżanu, a co ważniejsze regularnie zasilać jego zasoby. W tej chwili 34 mld dolarów zgromadzonych na jego kontach są nie tylko „poduszką bezpieczeństwa” finansów publicznych i gospodarki, ale także dobrą platformą potencjalnej modernizacji gospodarki. Baku już zdaje sobie sprawę, że tym razem kryzys nie jest chwilowy na podobieństwo lat 2008-2010 i naprawa sytuacji będzie wymagała reform strukturalnych. Teraz chodzi już tylko o dostatek politycznej woli. Oczywiście ważną kwestią pozostają koszty społeczne zmian. Chyba dlatego, gdy wiosną prezydent Alijew ogłaszał publicznie program ekonomiczny, obiecał Azerom trudny rok, ale zaraz podniósł pensje i emerytury o 10 proc. A mówiąc już całkiem poważnie, plany są rzeczywiście szerokie, Azerbejdżan ma zaś kilka atutów danych chyba przez samego Allacha.
Naftowa rewolucja
W marcu 2016 r. Ilham Alijew ogłosił plan działań dywersyfikacji gospodarczej, której zakładanym celem jest odejście od dotychczasowego modelu surowcowego. Niemniej jednak podstawą finansowania reform mają pozostać dochody uzyskiwane z długoletniej sprzedaży ropy naftowej i gazu ziemnego z kaspijskich złóż. Ogromną rolę ma także do odegrania sprzyjająca sytuacja międzynarodowa, a w tym celu Baku będzie realizowało tzw. wielowektorową, czyli zrównoważoną politykę zagraniczną wobec kluczowych partnerów. Są nimi Unia Europejska, Rosja, Iran, Chiny i Turcja. Zacznijmy jednak od samej mapy, bo jeśli zamiary zostaną przekute w czyn, choćby w połowie, Azerbejdżan stanie się zupełnie innym krajem, podobnie jak jego gospodarka. I tak projekt zakłada modernizację, a raczej budowę nowej gospodarki, na podstawie ośmiu priorytetowych sektorów. W sferze realnej produkcji będą to: przemysł naftowo-gazowy, włącznie z przetwórstwem i działem chemicznym, rolnictwo, produkcja towarowa na potrzeby rynku wewnętrznego, a także przemysł maszynowy. W sferze nieprodukcyjnej, na pierwszy plan wychodzą dwa sektory wyspecjalizowanych usług, a mianowicie turystyka oraz logistyka i transport. Pozostałe sektory, takie jak finansowy, telekomunikacja i usługi komunalne potraktowano w charakterze infrastruktury zapewniającej sprawne urzeczywistnienie priorytetów. Według oficjalnych zapewnień płynących z Baku, program kompleksowej modernizacji będzie realizowany w kilku etapach, które poprzedzi równie kompleksowa analiza SWOT, a na jej podstawie zostanie dokonane uszczegółowienie sektorowych „map drogowych”. Plan obliczony jest na lata 2017-2028, a o poważnych zamiarach świadczy przyciągnięcie zagranicznych kapitałów, jak i organizacji eksperckich. W tej chwili Baku prowadzi dialog z MFW oraz intensyfikuje negocjacje w sprawie przystąpienia do WTO. Przedstawicielstwo MFW w Azerbejdżanie wydało wstępną pozytywną ocenę dotychczasowych działań antykryzysowych władz, uznając za kluczowe uwolnienie kursu manata. Zdaniem Funduszu, także zakładany program modernizacji kieruje się właściwą logiką, ponieważ wśród priorytetów znalazły się instrumenty stymulujące wzrost konkurencyjności firm, uproszczenie procedur zakładania prywatnego biznesu, liberalizacja kodeksu pracy oraz inwestycje w kapitał ludzki. Rządowy plan przewiduje reformę systemu edukacji. Jeśli chodzi o najbardziej dotknięty kryzysem dział finansowy, to w 2015 r. MFW konsultował proces prywatyzacji największego banku z właścicielskim udziałem państwa – Międzynarodowego Banku Azerbejdżanu.
Misja Funduszu brała także udział w restrukturyzacji całego sektora bankowego. Licencję straciło osiem najbardziej problematycznych podmiotów. Baku podpisało także umowę z międzynarodową firmą konsultingową Mckinsey&Company, która przeprowadzi zewnętrzny audyt reform, a w praktyce to ona będzie autorem „mapy drogowej”. Ponadto prezydent uruchomił program prywatyzacyjny, choć spoglądając na listę obiektów i tegoroczny cel, czyli uzyskanie 60 mln dolarów, trudno oprzeć się wrażeniu, że jest to doraźne działanie budżetowe. Ponadto Baku wkłada spore środki w produkcję bawełny, licząc, że uprawa stanie się ważnym punktem eksportowym. Natomiast jeśli chodzi o poważnych inwestorów, Azerbejdżan wiąże ogromne nadzieje z dwoma projektami. Po pierwsze z uruchomieniem Południowego Korytarza Gazowego. W chwili, gdy Rosja wycofała się z projektu Południowego Strumienia, UE podpisała z Baku i Aszchabadem intencyjne porozumienie w sprawie dostaw turkmeńskiego i azerskiego gazu. Surowiec ma być transportowany Gazociągiem Południowokaukaskim do Turcji (Gazociąg Anatolijski – TANAP), a potem dnem Morza Adriatyckiego (TAP) na południe Europy. Obecnie taki plan dostaw jest priorytetem bezpieczeństwa energetycznego UE i trzeba przyznać, że jest bardzo racjonalnym rozwiązaniem. W wydobycie i eksploatację azerskich złóż znanych pod ogólną nazwą Szach Deniz zaangażowane są największe europejskie koncerny, a tamtejsze zasoby pozwalają na dostawy 16 mld metrów sześciennych surowca rocznie. Z tego Turcja zatrzyma 6 mld, natomiast pozostałe 10 mld popłynie do UE. Azerski gaz zaspokoi ok. 5 proc. rocznego zapotrzebowania Europy, stanowiąc jednocześnie ważny element dywersyfikacji źródeł i dróg transportu surowca. Nie trzeba dodawać, że zarówno źródło jak i szlak wywołują obstrukcję Rosji, na przykład poprzez blokadę na forum Państw Morza Kaspijskiego. Niemniej jednak wobec fiaska unijnego projektu Nabucco, kooperacja z Baku jest jedyną wschodnią alternatywą dla dostaw rosyjskiego gazu. Drugą nadzieją poprawy sytuacji gospodarczej Azerbejdżanu jest południowy korytarz transportowy, w ramach coraz bardziej realnego projektu chińskiego Jeden Pas – Jedna Przestrzeń Ekonomiczna. Allach tak sprawił, że kraj leży dosłownie na skrzyżowaniu szlaków transportowych ze Wschodu na Zachód, czyli pomiędzy Azją i Europą. Baku podpisało odpowiednie umowy zarówno z Pekinem, jak i sąsiadami, czyli Kazachstanem i Gruzją.
Zbudowano także odpowiednią infrastrukturę portowo-kolejową ułatwiającą transport przez Morze Kaspijskie, co czyni trasę i rodzaj połączenia niezwykle atrakcyjnymi z ekonomicznego punktu widzenia. Jednak Azerbejdżan na tym nie poprzestaje i stawia na połączenia ze Skandynawii na Środkowy i Bliski Wschód oraz do Azji. W tym celu zmierza do powołania konsorcjum z udziałem Rosji i Iranu, którego celem byłoby zmonopolizowanie dostaw z Europy m.in. do Pakistanu, Indii oraz na Półwysep Arabski. Trzeba powiedzieć, że zarówno aktywność reformatorska, jak i starania międzynarodowe zostały docenione. Pomimo ogłoszenia niekorzystnych ocen wiarygodności finansowej, te same agencje prognozują poprawę sytuacji azerskiej gospodarki, począwszy od przyszłego roku. Podobnego zdania jest MFW, który we własnej analizie szacuje dodatnie saldo tamtejszego PKB w 2017 r. Co prawda skromnie, bo o 0,6 proc. jednak na tle znaczących spadków gospodarek sąsiednich, a zwłaszcza rosyjskiej, Baku odzyskuje rangę ekonomicznego prymusa. Tym bardziej że jak ocenia portal Kaukaski Węzeł, bez względu na autorytarny styl władzy Ilhama Alijewa, Azerbejdżan jest najbardziej zaawansowanym państwem poradzieckim, jeśli chodzi o gospodarkę rynkową, a zatem konkurencyjność. Dowodem jest nie tylko relatywnie duże międzynarodowe zaangażowanie inwestycyjne, ale także spory, pomimo zawirowań ekonomicznych, dopływ kapitału. Zgodnie z informacją upublicznioną przez samego prezydenta w 2015 r. do Baku napłynęło ponad 6 mld bezpośrednich inwestycji zagranicznych. Jak na tak mały kraj to sporo. Na zakończenie potrzebne są dwie refleksje. Pierwsza dotyczy ryzyka politycznego podejmowanych reform. System azerskiej władzy skupionej pozornie w rękach rodziny Alijewów, tak naprawdę jest wynikiem konsensusu regionalnych klanów. Ponadto Gajdar Alijew przekazując synowi ster rządów, otoczył go własnymi doradcami, których średnia wieku wybiega obecnie daleko za siedemdziesiątkę. Następca jest zręcznym i sprawnym politykiem, ale nie posiada dostatecznej dla reformatora charyzmy. Klanowe wpływy w pałacu prezydenckim są zatem największym zagrożeniem dla szybkości i głębokości planowanej modernizacji. A jeśli ta się nie powiedzie, Azerbejdżan stanie w obliczu wewnętrznej destabilizacji, z której jedynym wyjściem będzie prawdopodobnie wznowienie wojny o Górski Karabach. Tylko tak można będzie odwrócić uwagę społeczeństwa od niepowodzeń ekonomicznych. Destabilizacja Azerbejdżanu i Armenii oznaczać będzie niepowodzenie planów transportowych i gazowych UE oraz Chin, na czym skorzystają Rosja i Iran. Warto zatem wspierać Baku, nawet jeśli nie podoba się nam styl tamtejszej władzy. Po drugie, ważne, aby Polska miała w Azerbejdżanie własny przyczółek polityczny, a jeszcze lepiej gospodarczy. Dobre relacje z Baku to klucz dla ewentualnej ekspansji biznesowej na całym Kaukazie oraz gwarancja naszej obecności na geopolitycznym skrzyżowaniu najważniejszych interesów ekonomicznych XXI w.