8.6 C
Warszawa
wtorek, 8 października 2024

Dobijanie składkami

Zapowiadane przez Prawo i Sprawiedliwość pełne oskładkowanie umów o dzieło potwierdza tezę, że rządzący bardzo szybko alienują się wobec rzeczywistości.

Pogłoski, iż rząd zamierza wkrótce dokonać istotnych zmian, pojawiają się od dłuższego czasu. Rządzący odczuwają coraz silniejszą presję działania przede wszystkim dlatego, że Zakład Ubezpieczeń Społecznych boryka się nieustannie z problemem niewystarczających przychodów z tytułu opłacanych składek. W 2014 roku Donald Tusk, widząc pogłębiającą się otchłań w polskim systemie ubezpieczeń społecznych, znacjonalizował majątek Polaków gromadzony w ramach OFE wart 150 mld zł. Wielki transfer pieniędzy pozwolił nieco poprawić kondycję ZUS-u, lecz wobec stale rosnącej liczby świadczeniobiorców w stosunku do liczby płatników presja bynajmniej nie znikła. Wręcz przeciwnie, po tym, jak minister pracy i polityki społecznej w rządzie PO-PSL, Władysław Kosiniak-Kamysz, ozusował w 2014 roku także umowy-zlecenia, wielu Polaków przeszło na umowy o dzieło.

Okazuje się jednak, że Prawo i Sprawiedliwość nie zamierza dawać nikomu taryfy ulgowej i ustami swoich ministrów zapowiada od dłuższego czasu, iż zamierza postawić tamę „ucieczce w umowy o dzieło”, najprawdopodobniej ujednolicając pod względem opłacanych składek wszystkie umowy. Coraz głośniej mówi się także o oskładkowaniu umów-zleceń dla osób poniżej 26. roku życia.

Indagowany przez dziennikarzy szef Stałego Komitetu Rady Ministrów, Henryk Kowalczyk, nazwał dokonywane przez Polaków zmiany w zakresie umów „ucieczką”, istnienie zaś różnego rodzaju umów przedstawił negatywnie jako „nierówne traktowanie różnych form pracy”. Słowa te pokazują wyraźnie, że obecna władza zupełnie zagubiła się w ocenie tego, co stanowi podstawowy problem rynku pracy w Polsce.

Posługiwanie się słowem „ucieczka” sugeruje, że Polacy są tak naprawdę oszustami i lawirantami, którzy na złość władzy zmieniają formy zatrudnienia, żeby nie podzielić się posiadanym bogactwem. Z kolei krytykowanie „nierównego traktowania różnych form pracy” świadczy o tym, iż władza zupełnie zapomniała, że źródłem całego problemu są absurdalne przepisy, które same zachęcają do tego, żeby prowadzić z państwem bardzo specyficzną grę.

Różowe okulary władzy

Minister rodziny, pracy i polityki społecznej Elżbieta Rafalska chwali się od dłuższego czasu tym, że mamy w Polsce „rynek pracownika”, a bezrobocie spadło do najniższego od lat poziomu (ok. 8,6 proc.). Podwyższając płacę minimalną do poziomu 2000 brutto, władza jest najwidoczniej przekonana, że ewentualne oskładkowanie umów o dzieło nie będzie miało żadnych szczególnie negatywnych konsekwencji dla polskiego rynku pracy.

Uprawiana przez PiS propaganda sukcesu abstrahuje jednak od tego, że wciąż prawie połowa Polaków jest gotowa do wyjazdu zarobkowego za granicę. Szacuje się, że od czasu przystąpienia Polski do Unii Europejskiej kraj opuściło już niemal 2 mln osób, a wiele osób wciąż nosi się z takim zamiarem. Oskładkowanie ostatniej formy zatrudnienia wolnej od horrendalnych kosztów narzuconych przez państwo może jedynie przyspieszyć ten proces.

Według różnych danych na umowach-zlecenie oraz umowach o dzieło pracuje obecnie nawet ok. 2 mln Polaków. Od czasu zaś, gdy wprowadzono w życie zmiany Kosiniaka-Kamysza liczba zatrudnionych na umowie o dzieło zapewne jeszcze bardziej wzrosła, gdyż zmiana umowy traktowana była jako warunek konieczny do utrzymania przez nich zatrudnienia. Jeśli teraz, najprawdopodobniej od 1 stycznia 2018 roku, wprowadzone zostanie ujednolicenie wszystkich umów, z utratą pracy będzie się musiało liczyć nawet kilkaset tysięcy osób.

Pewną nadzieję na powstrzymanie zmian daje stanowisko niektórych ministrów w rządzie Beaty Szydło. Jarosław Gowin, który od lat kreuje się na reprezentanta środowisk akademickich i twórczych, już zapowiedział, że nie poprze projektu ozusowania umów o dzieło. Wiadomo także, że sceptyczny jest wicepremier i minister finansów Mateusz Morawiecki, który w przeciwieństwie do większości polityków rządu był już zawodowo związany z sektorem prywatnym i wie, jakie konsekwencje przyniosłyby zapowiadane zmiany. Jak jednak wiadomo, decydujące zdanie w partii rządzącej należy do prezesa PiS, który do wielu kwestii podchodzi bardziej ideologicznie niż pragmatycznie. Jeśli ZUS będzie miał coraz większe kłopoty z obsługą świadczeń, kwestia zmiany przepisów będzie właściwie rozstrzygnięta.

Bez pomysłu

Najbardziej niepokojącym zachowaniem obecnej ekipy w perspektywie nadchodzących lat pozostaje niezmiennie totalna bezczynność wobec pogarszającej się kondycji Zakładu Ubezpieczeń Społecznych. Prawdziwym remedium na wszystkie problemy Polski miało być według niej zwiększenie przychodów budżetowych. We wrześniu Jarosław Kaczyński wymienił na stanowisku ministra finansów Mateusza Morawieckiego za Pawła Szałamachę, gdyż ten nie radził sobie z pozyskiwaniem pieniędzy dla budżetu. Po pół roku rządów Morawieckiego można już powiedzieć, że do rewolucyjnych zmian nie doszło. Dochody z VAT osiągnęły wprawdzie w styczniu poziom najwyższy w historii Polski, lecz nadal nie udało się pozyskać dla budżetu mitycznych „100 miliardów zł”, które zdaniem polityków PiS były na wyciągnięcie ręki.

Ciężko dziś przesądzać, czy Mateusz Morawiecki zachowa na jesieni swoją posadę, lecz wiadomo na pewno, że spodziewanej finansowej bonanzy, którą miało przynieść uszczelnienie systemu podatkowego oraz ukrócenie działań mafii wyłudzających VAT, na pewno nie będzie. To zaś sprawia, że wielki plan zakładający zasypanie dziury w ZUS-ie przy pomocy dodatkowych środków odebranych „mafiom” i innym podejrzanym środowiskom raczej się nie powiedzie. O wiele bardziej prawdopodobne jest za to jeszcze głębsze sięgnięcie do kieszeni podatnika.

Z perspektywy zaplecza politycznego PiS, które w sporej mierze tworzą związki zawodowe, oskładkowanie umów o dzieło nie będzie stanowiło większego problemu, gdyż związki tradycyjnie bronią praw osób już zatrudnionych. Część kosztów spadnie na pracodawców, którzy wystąpią w roli „złych”, czyli tych, którzy nie będą chcieli przedłużyć zatrudnienia. Jednocześnie na proponowanych zmianach stracą tu uczniowie i studenci, którzy wobec zapowiadanego ujednolicenia wszystkich rodzajów umów zostaną pozbawieni jednego ze swoich podstawowych atutów wobec pracodawców.

Prawo i Sprawiedliwość oskarża swoich politycznych przeciwników o krótkowzroczność, lecz biorąc pod uwagę politykę realizowaną przez tę partię trudno oprzeć się wrażeniu, że nie ma ona żadnego realistycznego pomysłu na rozwiązanie problemu Zakładu Ubezpieczeń Społecznych. Ogłoszone niedawno dane pokazują, że wprowadzenie w życie programu 500 Plus nie spowodowało żadnej istotnej zmiany w zakresie dzietności Polek. Dane statystyczne pokazują, że w listopadzie i grudniu 2016 roku liczba urodzin wzrosła o ok. 18-20 proc., lecz wciąż nie zapewnia to zastępowalności pokoleń. Jeśli nawet sztandarowy program PiS zacznie przynosić spodziewane skutki, ewentualny wyż demograficzny trafi na rynek pracy najwcześniej za ok. 20 lat. Do tego czasu problem obsługi wypłat rent i emerytur stanie się na tyle palący, że nie wystarczą nawet środki pozyskane z ewentualnej pełnej nacjonalizacji OFE.

Niedawno wicepremier Mateusz Morawiecki powiedział w wywiadzie dla tygodnika „W Sieci”, że jego partia będzie rządziła do 2031 roku, a w najgorszym razie do 2027 roku. Ten hurraoptymistyczny scenariusz nie uwzględnia jednak wielu poważnych problemów, z którymi PiS będzie się musiało zmierzyć w najbliższych latach. Jednym z najpoważniejszych z nich jest rozsypujący się system ubezpieczeń społecznych. Biorąc pod uwagę powagę sytuacji, bardzo optymistyczna prognoza zakłada, że PiS-owi uda się ponownie wygrać wybory po zrównaniu wszystkich rodzajów umów.

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

FMC27news