Bilans trzydziestolecia jest taki, że dobrze rządzona Polska mogłaby być dziś dwa razy bogatszym państwem, niż jest.
29. rocznica częściowo wolnych wyborów parlamentarnych z 1989 r. to dla jednych powód do świętowania bezkrwawej rewolucji, dla drugich rocznica układu, który sprawił, że komunistyczne zbrodnie nie zostały rozliczone. Polski komunizm dość szybko stracił ideową twarz. Ostatnie lata działania tego systemu były rządami sowieckich kolaborantów, ćwierćinteligentów, którzy dostali niebywałą szansę awansu społecznego. W normalnym państwie siedzieliby w więzieniach lub pracowali fizycznie. PRL dał im jednak szansę stania się kimś. Rok 1989 r. pozwolił im natomiast zachować owe zdobycze „socjalizmu”.
Chyba najlepszą analizą tego, co się wydarzyło, są słowa piosenkarza i poety Kazimierza „Kazika” Staszewskiego. „Socjalizm totalitarny został zastąpiony przez koncesyjno- etatystyczny”. Panuje powszechne przekonanie o gigantycznym sukcesie polskich reform po 1989 r. Czy tak jest jednak w rzeczywistości? Przyrównuje się nas do innych państw naszego regionu, jednocześnie ignorując fakty. A te są takie, że ponad 2,5 mln Polaków w wieku produkcyjnym musiało wyjechać z Polski, aby móc godnie żyć. Oni już nie wrócą. Czy mogło być lepiej? Mogło.
Dziś przeciętny Koreańczyk z południa jest obecnie o połowę bogatszy, niż przeciętny Polak, choć jeszcze u progu zmian w 1987 r. mieliśmy taki sam PKB w przeliczeniu na obywatela. Dlaczego? Powody są dwa. Od 1988 r. systematycznie zmniejsza się u nas zakres wolności gospodarczej. Najpierw słynna „ustawa Wilczka” wprowadziła niemal stan idealny (dzięki temu prawu udało się znaleźć pracę dla tych, których zaczęły zwalniać komunistyczne molochy). Potem politycy z roku na rok zmniejszali swobodę działalności gospodarczej.
Drugim powodem niewykorzystania potencjału naszej gospodarki była polityka nieograniczania wpływów zachodnich koncernów w naszym kraju. Korea Południowa wpuszczając do siebie zagranicznych inwestorów, wymagała, aby w zamian za dostęp do rynku i siły roboczej dawali know-how. Oznaczało to konieczność pozyskania miejscowego partnera. W efekcie w latach 80. w Korei Południowej aż 95 proc. lokalnych spółek zakładanych przez międzynarodowe koncerny miało krajowego partnera, podczas gdy w Meksyku ten odsetek wynosił 50 proc. a w Brazylii tylko 40 proc.
Dziś to widać wyraźnie. Im większy był odsetek zagranicznych inwestycji bez udziału krajowych partnerów, tym biedniejszy jest obecnie kraj. Brazylia i Meksyk są dziś przeszło dwa razy biedniejsze niż Korea Południowa.
Dla polskich polityków sukcesem jest wzrost gospodarczy na poziomie 3-5 proc. rocznie, podczas gdy chińscy uważają za klęskę, jeżeli tempo jego wzrostu spada poniżej 8 proc. Rozwijamy się kilkakrotnie wolniej od Chin, nie dlatego, że jesteśmy głupsi czy mniej pracowici od Chińczyków, czy Koreańczyków, tylko dlatego, że polscy politycy wolą płaszczyć się przed zagranicznymi inwestorami, zamiast zabezpieczyć interes naszych obywateli. Niestety, obecny rząd dotując inwestycje J.P. Morgan czy Mercedesa z pieniędzy podatników, szkodzi naszemu wzrostowi gospodarczemu.