Ogłoszona w 2013 r. „rewolucja śmieciowa” rozpoczęła przejmowanie przez samorządy odpadów od mieszkańców.
W większości przypadków kryterium wyboru było tylko jedno – najniższa cena. Eksperci oceniają, że to jest przyczyna pożarów śmieci, które ostatnio nawiedziły Polskę.
– Pożary odpadów nie są zjawiskiem nowym. W 2016 i 2017 r. mieliśmy ok. 200 tego typu przypadków, teraz jednak ich wielkość i skala są już dużo większe. Przyczyn może być kilka. Po pierwsze śmieci w swojej naturze są łatwopalne, szczególnie leżące dłuższy czas – wraz z procesami biologicznymi mogą zapłonąć same. Równocześnie duża część odpadów z zakładów przetwórczych jest odbierana, a potem magazynowana na hałdach ze względu na małe moce przerobowe.
Trzecim źródłem są transporty z zagranicy, których nie można kontrolować – transportowane są pod plandekami jak zwyczajne towary, a Inspektorat ochrony Środowiska nie może się nimi zająć. Istnieją też grupy, które zyskują finansowo na pożarach – mówi serwisowi portalsamorzadowy.pl Krzysztof Kawczyński, ekspert Krajowej Izby Gospodarczej.
Do 2020 r. Polska musi zacząć odzyskiwać 50 proc. odpadów. Na razie udanemu recyclingowi poddana jest połowa tej ilości. Nadal stosując kryterium najniższej ceny samorządy narażają się nie tylko na niewystarczające przetwórstwo śmieci, lecz również na ich pożary.
– Godna aprobaty jest zapowiedź rządu, że bezwzględnie ścigani będą nieuczciwi przedsiębiorcy, także ci, którzy jako metodę pozbycia się śmieci przyjęli wzniecanie pożarów, ale do zapłonów będzie i tak dochodziło, bo głównym problemem są zmagazynowane odpady zalegające w wielu, także gminnych przedsiębiorstwach. Dlatego samorządy zamiast bawić się w przedsiębiorców za publiczne pieniądze i zabierać rynek prywatnym przedsiębiorcom, powinny skupić się na kontroli odbioru i zagospodarowania odpadów ze swojego terenu i na takim organizowaniu przetargów, by wygrywali profesjonaliści, a nie oszuści i partacze – mówi Jerzy Ziaja, prezes Ogólnopolskiej Izby Gospodarczej Recyclingu.
Równocześnie zagrożeniem pozostaje tzw. procedura in-house, czyli bez przetargowe przekazanie spółce samorządu strumienia odpadów mieszkańców. Taka monopolizacja oznacza bankructwo dla firm prywatnych, które powinny stanowić bufor bezpieczeństwa dla spółek gminnych. Ich brak w przyszłości może oznaczać wzrost cen przy spadku jakości usług.
Rozwiązaniem jest pozostawienie śmieci od firm na wolnym rynku. Tymczasem ministerstwo środowiska chce by również te odpady mogły być objęte procedura bezprzetargową. Eliminacja konkurencji jest niebezpieczna zarówno dal rynku, jak i mieszkańców – w stanie monopolu i najniższej ceny samorządy będą mogły tanio pozbyć się śmieci sprzed posesji wyborców, a ich dalszy los nie będzie interesował polityków lokalnych.
– Istnieje kwestia in-house. Spółki w części samorządów nie mają mocy przerobowych, by zagospodarować całość odpadów. Gdy pojawia się nieuczciwy przedsiębiorca, który zdejmuje z nich odpowiedzialność za niską cenę, korzystają z okazji, bo każda oferta jest dla nich dobra. Gminom brakuje zaplecza technicznego, więc korzystają z takiej opcji, nie myśląc o konsekwencjach – podsumowuje Krzysztof Kawczyński.
Źródło: PortalSamorzadowy.pl