Dawno już w Moskwie nie mówiono i nie pisano tak źle o Polsce, nawet jak na standardy kremlowskich mediów. A wszystko z powodu jednego kontraktu, ale za to jakiego! Umowa o dostawach amerykańskiego koncentratu do terminalu gazowego w Świnoujściu to zapowiedź końca gazpromowskiego dyktatu cenowego w Europie. Co ważniejsze, to element rewolucji na globalnym rynku gazowym, na której straci Rosja.
Uderz w stół, a nożyce się odezwą. Nasze stare przysłowie, jak ulał pasuje do reakcji Moskwy na polsko- amerykańską umowę gazową. PGNiG oraz Global Venture LNG podpisały długoterminowy kontrakt na dostawy amerykańskiego koncentratu do gazowego portu w Świnoujściu. Dokładnie chodzi o 2 mln ton, czyli 25 tankowców razy 20 lat, co po regazyfikacji oznacza dostawę 2,7 mld metrów sześciennych surowca rocznie. Kontrakt jest elementem szerszej strategii dywersyfikacji dostawców gazu. Najprawdopodobniej debiut koncentratu z USA w Europie Środkowej wynika z wcześniejszego, podpisanego jeszcze latem memorandum PGNiG i dwóch firm: Sempra LNG&Midstream oraz jej spółki zależnej Port Arthur LNG. W sumie projektowana ilość gazu ma sięgnąć 4 mln ton, czyli 5,4 mld metrów sześciennych gazu rocznie.
Co ważne dla strony polskiej, zarówno to zawarta, jak i kolejne umowy lat 2022–2023 będą realizowane w niezwykle dogodnej dla nas formule FOB, tj. Free on Board. Oznacza to, że polski kontrahent staje się właścicielem zafrachtowanego ładunku w momencie odprawy z amerykańskiego portu i to on zadecyduje o docelowym punkcie wyładunku. Główny ekspert rosyjskiej Fundacji Narodowego Bezpieczeństwa Energetycznego Igor Juszakow (swoją drogą komentator BBC), widzi plusy transakcji następująco: „Z amerykańskiego punktu widzenia sprawa jest opłacalna, bo Polacy biorą na siebie koszty transportu i ubezpieczenia tankowca. Jednak dla Polski taki wariant jest równie korzystny. Z chwilą, gdy rozpoczną się systematyczne dostawy, PGNiG staje się graczem na światowym rynku gazowym. Wybiera czy LNG ma zostać dostarczony do kraju, czy też odsprzedać fracht na przykład w Ameryce Południowej, a szczególnie w Azji, gdzie cena surowca znacznie przebija stawki europejskie”.
Ekspert dodaje, że dzięki FOB Polska może uprawiać gazowy barter, na przykład z Norwegią, która przejmie ładunek, przekierowując w zamian do nas własny gaz. Słowem możliwości jest wiele, co jeszcze raz podkreśla opłacalność polsko-amerykańskich transakcji. Jednak z punktu widzenia Kremla, a zatem Gazpromu, taki obrót wydarzeń jest niebezpiecznym i niewskazanym precedensem. Stanowi wyłom w gazowej strategii Rosji, opartej na założeniu, że to jej surowiec płynący klasycznymi gazociągami będzie stanowił główne paliwo Europy w przewidywalnej przyszłości, a więc do 2050 r. Z finansowego punktu widzenia każda zmiana ilości eksportowanego gazu powiększa dziurę w rosyjskim budżecie. A co dopiero powiedzieć, że zgodnie z zapowiedziami naszych polityków dywersyfikacja dostawców błękitnego paliwa ma główny cel, uniezależnienie Polski od surowca Gazpromu. Jeśli nie zupełne, to z pewnością oparte na innej formule i cenie rosyjskiego gazu.
Taka kwestia najbardziej niepokoi Moskwę. Jak wiadomo, Polska zużywa rocznie ok. 15,5 mld metrów sześciennych paliwa. Jedną trzecią wydobywamy sami i w sytuacji niedoboru, zgodnie z polsko-rosyjską umową, Gazprom dostarczał nam ok. 10,5 mld metrów. Jednak taka umowa wygasa w 2022 r. i nasze władze oraz PGNiG oświadczyły, że nawet jeśli nie zaprzestaniemy zakupów w Rosji, to kontrakty nie będą ani długoterminowe, ani w dotychczasowej objętości. Po prostu z chwilą podpisania amerykańskich kontraktów nie będzie takiej potrzeby.
Rosyjska konfuzja ma wiele wymiarów, co odzwierciedla ton medialnego szkwału krytyki, przechodzący w histerię. Zresztą warto zacytować kilka tytułów: „Wątpliwa transakcja. Amerykanie nie zastąpią rosyjskiego gazu” (Izwiestia); „Gazowa pułapka dla Polski. Czym zakończą się dostawy z USA?” (RIA Nowosti), czy też „Poza granicami logiki. Po co Polska chce kupować gaz za oceanem?” (Agencja RuBaltic). Treść artykułów i „ekspertyz” jest bliźniaczo podobna jak kremlowska dyrektywa o ich zawartości. Po pierwsze, podważane jest znaczenie polskiego kontraktu na LNG tak dla naszego bilansu energetycznego, jak roli w nim Gazpromu i dla strategicznego znaczenia koncernu w Europie. Teza brzmi, że gazpromowskim rurociągom nic nie zagraża. Udział w wysokości 35 proc. na kontynentalnym rynku nie zostanie zmniejszony.
Po drugie, ważny jest aspekt polityczny. Media przekonują, że Polska, zawierając kontrakt, popełniła finansowe samobójstwo. To nic, że zgodnie z ujawnionymi informacjami amerykański koncentrat będzie o 20 proc. tańszy niż rosyjskie dostawy. Moskwa podważa wiarygodność takich szacunków, zatem celem umowy pozostaje polityka. Warszawa chce związać Waszyngton stałą obecnością amerykańskiej bazy wojskowej, a nieopłacalna transakcja gazowa jest częścią polskiej daniny. Po trzecie, Rosja bagatelizuje przyszłą rolę Polski, jako gracza na europejskim i światowym rynku gazowym. Na przykład tytuł „Wzgliad” sugeruje ni mniej, ni więcej tylko chęć odsprzedaży LNG na rynek chiński, po to, aby zbankrutowały rosyjskie plany gazociągowe w Państwie Środka. Tak czy inaczej, amerykańska dywersja polskimi rękami. A jak wygląda rzeczywistość?
Przyszłość terminali
Albo Rosjanie nie myślą perspektywicznie, albo robią dobrą minę do złej gry. Oba warianty są prawdopodobne, podobnie jak to, że Moskwa przegrywa właśnie globalny rynek gazowy. A to oznacza, że jej dochody eksportowe, tak czy inaczej będą malały. Rosyjska edycja „Forbesa” nazywa rzeczywistość „amerykańskim atakiem gazowym” na Kreml.
„Spadek kosztów i rozwój technologii produkcji LNG powoduje, że światowy rynek gazowy przeżywa kolosalne zmiany. Jeśli wydarzenia na amerykańskim lub azjatyckim rynku surowca mało obchodziły europejskich konsumentów, obecnie jest inaczej”. Regionalne struktury przestają istnieć, powstaje zintegrowany, globalny obrót gazem. Sygnał startowy dał Donald Trump podczas ubiegłorocznego spotkania z prezydentami i szefami rządów 12 państw Europy Środkowej i Wschodniej, które miało miejsce w Warszawie. W takiej sytuacji pokusa dywersyfikacji dostaw i samych dostawców okazuje się tak wielka, że nie obejdzie się bez niekorzystnych zmian dla Gazpromu.
Na londyńskim forum inwestycyjnym przedstawiciele rosyjskiego giganta obrazowo porównali znacznie amerykańskich dostaw LNG dla Europy, z kilkoma kroplami kawy w gazpromowskiej filiżance. Faktycznie gros koncentratu z USA w ubiegłym roku dotarło do Azji i Ameryki Łacińskiej. W tym samym czasie Gazprom dostarczył Europie 190 mld metrów surowca. Jednak zdolności produkcyjne USA i innych producentów koncentratu stale rosną, co stale wpływa na obniżkę ceny LNG. Już za kilka lat rosyjski koncern będzie musiał iść na znaczące ustępstwa cenowe albo Europa wykorzysta i światowy boom LNG, i swoje ciągle rosnące moc przerobowe w postaci nowych terminali regazyfikacji surowca.
Paradoksalnie kolejnym sygnałem zachwiania rosyjskiego monopolu gazowego w Europie były wyniki międzynarodowego arbitrażu pomiędzy ukraińskim Naftohazemi Gazpromem. Strona rosyjska została zobowiązana do wypłacania miliardów dolarów rekompensaty za dyktat cenowy. Nic dziwnego, przez ostatnie ćwierćwiecze naturalny gaz wydawał się bezalternatywną propozycją, co najlepiej odzwierciedlała formuła zakupów „bierz lub płać”. Faktycznie dziś koncentrat LNG jest na ogół droższy od zwykłego surowca, ale tylko wówczas, gdy jakieś państwo tylko na nim opiera swoje bezpieczeństwo energetyczne. Zupełnie inaczej jest w przypadku dywersyfi kacji i dlatego bodaj wszystkie państwa europejskie rozbudowują własną bazę umożliwiającą dostawy koncentratu. Klasycznym przykładem jest Turcja. Ankara kupuje podstawową ilość surowca od Moskwy, Teheranu i Baku, a jednocześnie aktywnie eksploatuje terminale regazyfikacji LNG z Algierii, Nigerii i Kataru. Dzięki temu światowy rynek LNG rośnie jak na drożdżach. Już 20 państw wchodzi do producenckiego klubu.
Dla przykładu Australia w najbliższej przyszłości odbierze Katarowi pozycję światowego lidera LNG, osiągając poziom produkcji 80 mln ton rocznie. Aby nie stracić pierwszego miejsca, Katar obiecuje zwiększyć eksport do 100 mln ton za 5 lat. Jednak do grona producentów dołączyły ostatnio USA, które już w 2022 r. mogą zająć miejsce w pierwszej trójce świata. Dziś kluczowym odbiorcą LNG są gospodarki azjatyckie na czele z Chinami. Cena dostaw w tym regionie sięga 300–350 dol. za tysiąc metrów, a tylko potrzeby Państwa Środka wynoszą dziś 5 mln ton koncentratu miesięcznie. Minionej zimy chińskie terminale regazyfikacji w liczbie siedemnastu pracowały ponad swoje możliwości. Przy tym według analiz Administracji Gazową Informacją USA do 2040 r. udział Chin w imporcie LNG wyniesie 25 proc. globalnego rynku. Waszyngton deklaruje chęć przejęcia chińskiej niszy, dlatego w najbliższym czasie do eksploatacji zostanie wprowadzonych pięć kolejnych terminali eksportu LNG.
W 2019 r. zdolności USA w tej dziedzinie wzrosną siedmiokrotnie. Symptomatyczne, że mimo obecnej wojny celnej z Waszyngtonem Pekin nie spieszy się z realizacją kosztownych i niepewnych ze względu na klimat projektów rurociągowych z Rosją (Siła Syberii). Natomiast Chiny nie zrezygnowały z inwestowania w rosyjski zakład LNG na Jamale. Jednak za kilka lat produkcja koncentratu zrówna się z azjatyckim popytem, szybko rosnące nadwyżki LNG z USA, Kataru, Australii popłyną lub zaleją Europę. Co ważne także wówczas spadną ceny surowca dla Azji, co szybko wpłynie na kolejną obniżkę cen dla Europy, które dziś są i tak mniejsze o ok. 100 dol. Jak szacują eksperci, tak naprawdę wszystko będzie zależało od tempa budowy odpowiedniej ilości statków – gazowców. Zgodnie z danymi Towarzystwa Ubezpieczeniowego Lloyda, obecnie po oceanach pływa 480 jednostek do przewozu LNG. 24 kolejne znajdują się w budowie, a światowy portfel stoczniowych zamówień na tego rodzaju tankowce wynosi 80 jednostek. Mino tego, zgodnie z amerykańskimi analizami za pięć lat światowa produkcja koncentratu wzrośnie o jedną trzecią, co wywoła deficyt przewozowy.
Europa
To nieprawda, że gazowy port w Świnoujściu to, jak kpią rosyjskie tytuły, droga, deficytowa i politycznie motywowana fanaberia. Podobnie jak plany zwiększenia przepustowości terminalu z 5 do 7 mln ton, choć obecnie port pracuje na pół gwizdka. Polska nadrabia dopiero zaległości wobec innych państw europejskich. Terminale regazyfikacji funkcjonują w zachodniej części kontynentu od połowy lat 60. Dziś są na gwałt modernizowane, tak aby w szybkim tempie zwiększyć moce produkcyjne. Praktycznie wszystkie kraje unijne ściągają się w budowie nowych, aby spojrzeć choćby na Francję. Przyczyna jest prosta. Cała Europa odchodzi od węgla i atomu, a gaz jest najtańszym i najczystszym paliwem energetycznym. Potrzeby surowcowe UE będą rosły, a wraz z nimi potrzeba dywersyfikacji dróg i dostaw surowca.
LNG już stał się kluczowym czynnikiem kształtowania cen gazu na europejskim rynku. Nawet jeśli szybko nie wyprze naturalnego paliwa, które UE wydobywa sama lub sprowadza gazociągami, jego rola będzie nadal rosła. Jedyną niewiadomą pozostają Niemcy. Znany konsultant i specjalista rynku gazowego Heiko Lohmann nie ukrywa, że Niemcy są europejskim centrum dystrybucji surowca. Podkreśla, że w ubiegłym roku wzrosło również wewnętrzne zapotrzebowanie na gaz, przede wszystkim za sprawą generacji energii elektrycznej za pomocą tego paliwa. Jednak nawet Lohmann twierdzi, że w latach 2030–2050 gazowy rynek Niemiec czeka spora ewolucja. Wszystko będzie zależało od tempa odchodzenia gospodarki od energii atomowej oraz prac w dziedzinie energii odnawialnej.
Co z tego wynika? W związku z paryskimi zobowiązaniami redukcji efektu cieplarnianego do 2030 r. wzrośnie rola ekologicznego paliwa, jakim jest gaz. Jeśli ambitny program energetyki odnawialnej zostanie zrealizowany zgodnie z założeniami w 95 proc., wtedy po 2050 r. czynnik gazowy w gospodarce zmaleje. W średnioterminowej perspektywie największy konsument paliwa w UE nie może sobie pozwolić na zbyt wysokie ceny gazu, dlatego już dziś Niemcy podjęły decyzję o budowie własnego terminalu LNG. Taką informację przekazała osobiście Angela Merkel i nie jest tylko pojednawczy gest wobec Trumpa, aby USA kompromisowo spojrzały na przodującą rolę Berlina w budowie gazociągu North Stream – 2 z Rosji. Nawet Lohmann, który jest zwolennikiem kontynuacji gazowej współpracy z Moskwą, mówi: „LNG zaostrza konkurencję na europejskim rynku.
Czy Gazprom, czy norweskie Statoil mają świadomość, że zbyt duże podwyżki cen gazu naturalnego spowodują odwrócenie klientów w stronę konkurencji z innych kontynentów? Moc zakładów regazyfikacji jest dostateczna, co powstrzymuje apetyty tradycyjnych producentów przed zbyt sztywnymi i wygórowanymi stawkami długoterminowych kontraktów”. W tym kontekście ważne jest stanowisko PGNiG, które podobnie jak Ukraina, a wcześniej Litwa, wystąpiło wobec Gazpromu z własnym arbitrażem o cenowy dyktat. Polska płaci za rosyjski surowiec znacznie więcej niż na przykład Niemcy. I to kolejna korzyść z gazowego portu oraz kontraktów LNG. Moskwa nie ma wyjścia. Jeśli po 2022 r. chce pozostawić sobie kawałek naszego tortu energetycznego, musi już pójść na finansowe ustępstwa. Jednak nawet odwrót nie przywróci pozycji Gazpromu w Europie Środkowej. Polska ze swoim gazoportem i kontraktami w formule FOB zajmie miejsce Rosji na regionalnym rynku.