e-wydanie

9.2 C
Warszawa
sobota, 20 kwietnia 2024

Sojusze i konferencje

Polska ma z Izraelem mało wspólnego

W znikomym stopniu Izrael może sobie rościć prawo do kulturowego spadku po polskich żydach – pamięć o nich jest przechowywana lokalnie. W ramach tego spadku w muzeum Polin zabrane są pisane w jidisz wspomnienia polskich żydów z czasów II Wojny. Obok pamiętników z gett, pieśni Kacenelsona, będą przydatne w nauczaniu historii, kiedy już na czele tej placówki stanie ktoś, kto będzie zainteresowany ich przetłumaczeniem na język polski i… hebrajski, żeby pan premier Netanyahu też miał do poczytania. Nauczy się korzystać z szansy, żeby milczeć.

Trzy ubiegłotygodniowe konferencje: warszawska, soczijska i monachijska, nie stworzyły nowego ładu na świecie, ale potwierdziły olbrzymią dynamikę i kierunek zmian. Po pierwsze – USA Donalda Trumpa nie chcą utrzymywać światowego handlu. Sytuacja jest analogiczna do tej z początków XX wieku, kiedy to Wielka Brytania zauważyła, że pomimo rosnących kosztów utrzymania pokoju na morzach i oceanach, jej udział w handlu światowym maleje na rzecz innych europejskich potęg przemysłowych, głównie Niemiec. „Chcecie handlować?” mówią Amerykanie „utrzymujcie szlaki handlowe”, a więc: „zrzucajcie się na nasze okręty”.

Rzecz jednak w tym, że ocean nie jest jedyną możliwą drogą handlową – jest drogą najtańszą, ale istnieje również rozwiązanie stare jak świat, lądowe, z głębi Chin (z naszej perspektywy), przez Azję Centralną (Buchara, Samarkanda, Teheran), Bliski Wschód i Bałkany (Istambuł, Bukareszt), a dalej, w zależności, od rozwoju sytuacji: Kijów i Moskwa, a stamtąd dopiero przez Polskę albo Słowację i Czechy do Europy Zachodniej. Inna opcja wiodąca do dominacji handlowej to szlak przez „wewnętrzne morza chińskie”, a więc: Morze Żółte, Wschodniochińskie i Południowochińskie, Cieśninę Malakka (Singapur, Malezja, Indonezja) Morze Andamańskie, Zatokę Bengalską, do Kalkuty na północy i Kolombo na południu. Kluczem jest czas. W interesie Chin jest odłożenie w czasie bezpośredniego starcia amerykańsko-chińskiego. Dla tego celu Chiny prowadzić będą wojnę po fałszywą flagą i będą wspierać powstawanie sojuszy, które nie są w stanie wygrać wojny handlowej z Ameryką, ale osłabić, zmarnotrawić siły, zabrać czas, już tak. Idealny jest tutaj „blok”: Rosja, Iran, Turcja, Niemcy.

Trzy polityczne konferencje poprzedniego tygodnia wyraźnie już nie tendencję, ale fakt istnienia takiego bloku pokazały. Znaleźliśmy się w koszyku z USA, Izraelem i islamem sunnickim, przeciw zachodniej części UE (Niemcofrancja, Benelux) i Rosji. Ani Iran, ani Turcja nie leżą w obrębie naszego „teatru konfliktu”. Obydwa te kraje leżą natomiast na izraelsko-sunnickim teatrze konfliktu (szejkowie mają z Izraelem wspólnego i głównego wroga). Nie chciałbym popadać w zbyt wysokie tony, ale z przebiegu spotkań na najwyższym szczeblu poprzedniego tygodnia widać, że istnieć przestały de facto dwa fi lary organizacji świata, który odchodzi w przeszłość: NATO i UE. „Zadaniem” Polski jest po pierwsze: odgrodzić Niemcy od Rosji, po drugie: zabezpieczyć lądowy szlak komunikacyjny: Gdańsk – Konstanca, a więc klasyczny pomost bałtycko-czarnomorski.

W tym miejscu wypada na chwilę powrócić do pojęć geopolityki i geostrategii. W Polsce geopolitykę niezmordowanie tłumaczy i promuje dr Jacek Bartosiak; ba – on ją nie tylko promuje, on skutecznie wdraża w życie kluczowe elementy geopolitycznego „wybicia się Polski na mocarstwowość” i ostatecznego zanegowania skutków rozbiorów Rzeczpospolitej. Miłośnik Mackindera jest dzisiaj prezesem spółki Centralny Port Komunikacyjny, a spółka ta jest niczym innym, jak realizacją geopolitycznego zamysłu w praktyce. Owszem, geopolityce i geostrategii, które wbrew idealistycznej tradycji europejskiej stąpają twardo po ziemi, można zarzucać zbytnią „przyziemność” właśnie z różnych punktów widzenia, na przykład takiego, że największe przemodelowanie świata w dziejach dokonało się dzięki nauczaniu syna cieśli z zapuszczonej prowincji Imperium Rzymskiego, ale żyjemy w czasach postchrześcijańskich i jeśli strategie mocarstw budowane są na podstawie doktryny mackinderowskiej i postmackinderowskiej, to świat wygląda właśnie w ten sposób. Trzeba się go nauczyć i działać zgodnie z regułami gry.

Nie jest to z założenia antychrześcijańskie, jeśli sięgniemy na przykład do koncepcji Civitas Mundi i Civitas Dei św. Augustyna. Ujmując to innymi słowami: jeśli chcemy promować nasze koncepcje cywilizacyjne, warto mieć do tej promocji jakieś solidne stoisko – pomost bałtycko-czarnomorski jest w sam raz. Podjęcie geopolitycznej rękawicy ma swoje konsekwencje: wchodzimy w ostry spór z Niemcami i Rosją i dodatkowo w spór nieprzezwyciężalny w inny sposób niż marginalizacja jednej bądź drugiej jego strony. Okoliczności wydają się nam sprzyjać. Stronnictwo niemieckie w Polsce (słabnące, ale wciąż znaczące) peroruje o „egzotycznych sojuszach”, co jest typowym objawem obskurantyzmu – żyjemy w czasach interkontynentalnych rakiet balistycznych, cyberwojny, „niewidzialnych technologii”, etc…

Budowanie floty bałtyckiej na przykład nie ma sensu, skoro na Bałtyku we wszystko, co na wodzie, można trafić z brzegu. Sojusz z USA jest sojuszem stabilnym, bo zgodnie z zasadami geopolityki wyznawanymi w Waszyngtonie (postmackinderowska doktryna Wolfowitza) istnienie „grodzi” na pomoście bałtycko-czarnomorskim jest konieczne. Mocarstwo morskie nie ma wielkich armii lądowych, dlatego potrzebuje sojuszników i ich armii. Swoje siły może rozlokować jedynie w roli zakładnika państwa przyjmującego. Mocarstwo morskie to dosyć dobry hegemon w tym sensie, że nie zmierza ku tworzeniu okupacyjnej administracji, a jedynie jemu przyjaznej. Oczywiście, realne podejście do polityki nakazuje przyglądać się wszystkim opcjom na geopolitycznym stole, ale wybór, przed którym stajemy dziś, jest oczywisty. W sojuszu niemiecko-rosyjskim przewidziano dla nas role rampy przeładunkowej i sortownio-pakowni. My jesteśmy obecnie w ekonomicznym sojuszu z Berlinem w następstwie zgody na podział pracy: tam są biura konstrukcyjne, wdrożeniowe, technologie kosmiczne, a tu kufajka, taśma i Zenek. „Polska montownia” była atrakcyjna z powodu bliskości, zrealizowanego za pieniądze europejskie systemu ciągów komunikacyjnych z taśmy w montowni na półki delikatesów, ale zakładała jedną rzecz – ciągle utrzymywanie w niedorozwoju i biedzie wyrobników i niedopuszczenie do powstania najmniejszej choćby konkurencji.

Na przeszkodzie kooperacji tego typu stanęły polskie ambicje. Oto circa 60 proc. społeczeństwa żyło poniżej poziomu aspiracji, więc w efekcie mamy takie, a nie inne wyniki wyborów. I nic tego nie zmieni. Polityka imigracyjna Angeli Merkel była niczym innym jak rozpaczliwą próbą pozyskania tego surowca, którego na świecie brakuje: człowieka do roboty. Chciała go osiedlić w polskiej, słowackiej czy węgierskiej biedzie, żeby musiał tyrać, by móc nakarmić dzieci; zrządzeniem losu narody Europy Wschodniej przejrzały na oczy, bo obok utrwalenia opisanego powyżej podziału pracy mielibyśmy do czynienia z problemem przedmieść Birmingham czy Bonn. Coś, co w założeniu miało być ratunkiem dla gospodarki i polityki niemieckiej (tania siła robocza i piąta kolumna w krajach sąsiedzkich), stało się obciążeniem socjalnym i zagrożeniem w formie islamskiego radykalizmu w Niemczech.

Naszym atutem jest jednolitość etniczno-cywilizacyjna, a zagrożeniem – najwyższy chyba w historii odsetek ludzi zasadniczo wrogich interesom polskim, renegatów, przyzwyczajonych, do tego, że chleb jest zawsze „z obcej ręki”. To spadek po komunizmie, szczęśliwie bardzo szybko przezwyciężany. Rzecz jasna „nasza grupa” na mistrzostwach świata jest trudna. Mamy w niej Izrael. Nie jest to państwo europejskie, więc trzeba przygotować się na to, że po przyjęciach będzie awantura – taki styl i zabawy i rozmowy. To powinno nas skłonić do przemyślenia, czy wzajemnych spotkań nie warto urządzać w kraju trzecim. Polska ma z Izraelem mało wspólnego; w znikomym stopniu Izrael może sobie rościć prawo do kulturowego spadku po polskich żydach – pamięć o nich jest przechowywana lokalnie. W ramach tego spadku w muzeum Polin zabrane są pisane w jidisz wspomnienia polskich żydów z czasów II wojny. Obok pamiętników z gett, pieśni Kacenelsona, będą przydatne w nauczaniu historii, kiedy już na czele tej placówki stanie ktoś, kto będzie zainteresowany ich przetłumaczeniem na język polski i… hebrajski, żeby pan premier Netanyahu też miał do poczytania. Nauczy się korzystać z szansy, żeby milczeć. Dopóki nie załatwimy swoich spraw. Potem będzie czas na zastanowienie się raz jeszcze nad zachowaniem się tropikalnych i nad składem „koszyka”.

 

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

Najnowsze

Korea a sprawa polska

Lekcje ukraińskie

Wojna i rozejm

Parasol Nuklearny