e-wydanie

9.2 C
Warszawa
sobota, 20 kwietnia 2024

Bez znieczulania – Zasada koryta

Ocena „taśm Kaczyńskiego” zależy najczęściej nie od faktów, ale źródła utrzymania dziennikarzy.

„To kapiszon”, „Dowód na uczciwość prezesa”, „Gazeta Wyborcza ociepla wizerunek Kaczyńskiego”. W ten sposób zareagowały media sympatyzujące z Prawem i Sprawiedliwością na publikację przez „Gazetę Wyborczą” taśmy z zapisem rozmowy Jarosława Kaczyńskiego. Te opinie nie mają żadnego pokrycia w faktach, a jedynie są potwierdzeniem starej zasady, którą nagłośnił komunistyczny ideolog Karol Marks: „Byt określa świadomość”. Czyli to, co kto uważa i głosi, zależy od tego, w jaki sposób to wpływa lub może wpłynąć na jego warunki bytowe. Krótko mówiąc, od tego, za co i od kogo dostaje pieniądze głoszący poglądy lub jego rodzina. Rozmowy Jarosława Kaczyńskiego z 27 lipca 2018 r. z austriackim biznesmenem Geraldem Birgfellnerem (prywatnie powinowatym prezesa, ponieważ jest żonaty z córką kuzyna Kaczyńskiego) poruszyły całą scenę polityczną i medialną w Polsce. Biznesmen brał udział w projekcie wybudowania biurowca za 1,3 mld zł (300 mln euro) kredytu z państwowego banku, poniósł koszty, które wycenił na kilka milionów złotych i w związku z rezygnacją z planów, chciał zapłaty za wykonane prace. Jarosław Kaczyński zdecydował się odstąpić od inwestycji, a Birgfellnerowi doradził, aby sprawę o koszty skierował do sądu.

„Chcemy zapłacić, ale nie możemy bez odpowiednich dokumentów” – tłumaczył Kaczyński. Mówiąc wprost o sobie i spółce Srebrna „my”. Dla opozycji to dowód, że Kaczyński złamał prawo, bo jako szef partii prowadzi de facto działalność gospodarczą. Jest faktycznym szefem realizowanych projektów, podczas gdy eksponowane stanowiska pełnią zwykłe słupy. Osobną kwestią był plan sfinansowania tej inwestycji za pieniądze kontrolowanego przez państwo banku Pekao S.A. Dla polityków rządowych i wspierających ich dziennikarzy wszystko jest w porządku. Argumenty mówiące o tym, że partie nie mogą prowadzić działalności gospodarczej, a tym bardziej przekładać wpływów politycznych na dostęp do pieniędzy państwowych banków, są zwyczajnie ignorowane. Doszliśmy do sytuacji, w której nie ma już merytorycznej rozmowy na argumenty między zwolennikami rządu i opozycji. To, jakie kto ma zdanie, nie zależy od tego, jaki materiał komentuje, ale gdzie zarabia na życie. Charakterystyczne jest, że w pierwszym szeregu obrońców Jarosława Kaczyńskiego stanęli ci publicyści, którzy zarabiają dziś pieniądze w mediach publicznych. Razem z nim również byli wszyscy ci, których media – dzięki reklamom rządowych spółek lub agend – mają wysokie pensje, które w wypadku zmiany władzy będą zmniejszone, bo kolejna władza nie będzie przecież dawać reklam wycenianych na miliony złotych do pisemek sprzedających po kilkanaście tysięcy egzemplarzy.

Sposób postrzegania rzeczywistości, uzależniony od źródeł utrzymania, nie jest oczywiście niczym nowym. Problem w tym, że w Polsce doszło do sytuacji, w której każdy spór publiczny załatwiany jest już według podziałów partyjnych, a nie oceny faktów. Te nie są zaś dla prezesa PiS wygodne. Osobną kwestią jest dokonanie zatrzymań znanych osób kilkanaście godzin wcześniej, gdy władza już spodziewała się publikacji zapisu rozmowy. Taka metoda używania działania służb i prokuratury, aby tworzyły szum informacyjny, dowodzi strasznego upadku polskiej polityki i jej standardów. Liczy się już tylko zwycięstwo w walce o władzę. To przedsmak tego, co nas czeka w tym roku, w czasie kampanii wyborczej do Europarlamentu a później Sejmu. Jest jasne, że będzie to wojna, w której żadna ze stron nie będzie brać jeńców. A pierwszą jej ofiarą będzie niestety prawda. Jej wyznacznikiem będą bowiem nie fakty, a poglądy polityczne oceniających.

Najnowsze