e-wydanie

5.3 C
Warszawa
sobota, 20 kwietnia 2024

Etat na słupa

Zwolnienie podatkowe z „piątki Kaczyńskiego” zachęca do przekrętów i sztucznego generowania kosztów

Takie są skutki pisania ustawy na kolanie i pod dyktando wyborczego kalendarza.

Od września br. osoby, które nie ukończyły 26-go roku życia nie zapłacą podatku dochodowego. To efekt realizacji socjalnych obietnic z „piątki Kaczyńskiego”, które zostały ogłoszone w lutym na jednej z partyjnych konwencji. Zwolnienie najmłodszych z obowiązku zapłaty podatku to zachęta do oszustw, polegających na zatrudnianiu „na słupa”. Skutek zmian będzie taki, że pracodawcy zaczną podpisywać fikcyjne umowy z młodymi osobami, a kasa w rzeczywistości trafi do starszych pracowników, faktycznie wykonujących swoją robotę. Na tym chorym układzie skorzystają wszyscy. Pracodawcy – bo jako płatnicy nie będą musieli odprowadzać do fiskusa zaliczek, a wynagrodzenia i tak wrzucą sobie w koszty. Pracownicy – bo „na rękę” dostaną więcej. Młode osoby, które udostępnią swoje dane – bo dostaną za to swoją „działkę”.

Piątka Kaczyńskiego
Swoją „piątkę” Jarosław Kaczyński ogłosił podczas konwencji partyjnej zorganizowanej pod koniec lutego w Warszawie. Wiele kontrowersji wzbudził drugi punkt z listy socjalnych obietnic PiS-u, który dotyczy wprowadzenia zerowego podatku dla osób poniżej 26-go roku życia. Pozostałe obietnice to: 500+ na każde dziecko, trzynasta emerytura, obniżenie pierwszej stawki PIT z 18 do 17 proc. oraz przywrócenie zredukowanych wcześniej połączeń autobusowych. Zrealizowanie tych programów będzie kosztowało budżet państwa ok. 25 miliardów zł rocznie, co – przy obecnych transferach socjalnych – może poważnie nadwyrężyć finanse publiczne. Kosztowne pomysły Kaczyńskiego nie spodobały się byłej minister finansów Teresie Czerwińskiej, bo to właśnie ona musiałaby tak zaplanować budżet, by znalazły się w nim dodatkowe miliardy. Czerwińska wolała pożegnać się z teką ministra niż ponownie bawić się w kreatywną księgową, która z niczego wyczaruje kasę na socjał. Jej miejsce zajął dotychczasowy Szef Krajowej Administracji Skarbowej (KAS), Marian Banaś, zwany w PiS-ie „pancernym Marianem”. Ta nominacja wyraźnie pokazuje, że rząd chce jeszcze mocniej dokręcić podatkową śrubę i wycisnąć dodatkowe miliardy tam, gdzie nie udało się to zrobić Czerwińskiej. Banaś to człowiek od brudnej roboty, a właśnie taka czeka go na stanowisku szefa resortu finansów. Jako Szef KAS kładł szczególny nacisk na pracę kontroli podatkowej oraz celno-skarbowej, dlatego można zakładać, że właśnie z tych narzędzi będzie korzystał najczęściej. Potwierdza to zresztą sam Banaś, który w jednej ze swoich pierwszych wypowiedzi po objęciu teki ministra wspomniał o dalszym uszczelnianiu systemu podatkowego. Stwierdził, że wciąż jest przestrzeń do zmniejszania luki VAT. Już zatem wiadomo, gdzie rząd będzie szukał dodatkowych miliardów.

Eksperci alarmują, Morawiecki reaguje
Obietnica wprowadzenia zerowej stawki PIT dla najmłodszych spotkała się z uzasadnioną krytyką. Eksperci pytali o szczegóły reformy, jednak ani Jarosław Kaczyński, ani żaden inny polityk „dobrej zmiany” nie wyjaśnili, jak dokładnie miałyby wyglądać nowe przepisy. Już pod koniec lutego eksperci podatkowi alarmowali, że realizacja tego pomysłu to jawna zachęta do zawierania fikcyjnych umów o pracę oraz do powoływania młodych osób, najlepiej członków rodziny, na stanowiska prezesów spółek i członków zarządu. „Wystarczy powołać np. młodego syna jako prezesa, a wówczas jego wynagrodzenie będzie opodatkowane zerową stawką” – twierdzili eksperci i dodawali, że ostatecznie kasa i tak trafiłaby do ojca lub matki, ponieważ w kręgu najbliższej rodziny można dokonać darowizny bez żadnego podatku. Skutkiem reformy byłby zatem drastyczny spadek średniej wieku wśród osób na stanowiskach zarządczych. Rodzice zaczęliby przepisywać firmy na swoich potomków oraz sprzedawać im udziały w rodzinnych spółkach.

Do jeszcze większych patologii dochodziłoby na rynku pracy, gdzie nagle okazałoby się że przeciętny wiek pracowników np. firm budowlanych wynosi poniżej 26 lat. Kontrowersje wokół zapowiedzi Kaczyńskiego zmusiły premiera Morawieckiego do zabrania głosu. Na jednej z marcowych konferencji prasowych szef rządu przyznał, że „trzeba będzie” tak opracować nowe przepisy, by nie zachęcały one do podatkowych nadużyć. Kilka dni później w resorcie finansów zrodził się pomysł wprowadzenia kolejnego, trzeciego progu podatkowego na poziomie 42 tys. 764 zł, poniżej którego pracownicy do 26. roku życia nie płaciliby PIT. Propozycja ta nie przypadła jednak do gustu zarówno premierowi jak i partyjnym włodarzom PiS. Z uwagi na toczącą się kampanię do Parlamentu Europejskiego Morawiecki chciał, by zwolnienie z podatku było jeszcze bardziej widowiskowe. Stąd też ostateczny pułap ustalono na poziomie 85,5 tys. zł. W ten sposób kolejny raz propozycja Czerwińskiej została publicznie odrzucona. Mało tego, zmiana pułapu, jak zresztą cała „piątka Kaczyńskiego”, zostały opracowane za jej plecami. Jak widać, już wówczas jej dni w gabinecie przy Świętokrzyskiej w Warszawie były policzone.

„Zatrudnię 26-latka, najlepiej studenta!”
Szczegóły kontrowersyjnej reformy zostały przedstawione dopiero w projekcie z 10 czerwca. Zasadniczo nie ma w nim żadnych niespodzianek, o których wcześniej nie wiedziałaby opinia publiczna. Jedyną jest to, że zwolniony z podatku będzie przychód nie tylko z pracy, ale również ze zleceń. Dodatkowo młode osoby, które dotychczas odliczały 50 proc. kosztów uzyskania przychodów (zwykle twórcy: programiści, publicyści, itd.) nie będą miały już takiej możliwości. Zgodnie z wcześniejszymi zapowiedziami limit dochodów podlegających zwolnieniu wyniesie 85,5 tys. zł, aczkolwiek w tym roku będzie to tylko 35,6 tys., ponieważ nowe przypisy mają wejść w życie 1 sierpnia. Wysokość limitu będzie zatem proporcjonalna do długości roku podatkowego. Zgodnie z szacunkami resortu finansów reforma obejmie ok. 2 mln osób, a jej koszt wyniesie blisko 2,5 mld zł rocznie (odpowiednio 950 mln zł za okres sierpień–grudzień br.). Niestety w projekcie próżno szukać rozwiązań, które uniemożliwiłyby zawieranie fikcyjnych umów. Tym samym podnoszone przez ekspertów obawy pozostają aktualne. Ustanowienie limitu na poziomie 85,5 tys. zł tylko częściowo rozwiązuje problem, ponieważ droga do zatrudniania „słupów” za stosunkowo niskie wynagrodzenie jest wciąż otwarta.

Przy wysokiej skali zatrudnienia w danej firmie uszczuplenia budżetowe będą naprawdę poważne. Załóżmy, że przedsiębiorstwo budowlane zatrudnia na umowę o pracę 10 pracowników za 4000 zł brutto. Obecnie comiesięczna zaliczka na PIT z tego tytułu wynosi ok. 2900 zł miesięcznie (290 zł od każdej z umów). Jeżeli przedsiębiorcy uda się znaleźć 10 „słupów” poniżej 26-go roku życia, wówczas każdy z 10 pracowników dostanie dodatkowe 290 zł. W takiej sytuacji w skali jednego roku budżet państwa straci ok. 35 tys. zł. Skorzystają natomiast wszyscy uczestnicy tego chorego układu. Pracodawca, ponieważ z jednej strony nie będzie odprowadzał zaliczek, a jednocześnie wrzuci sobie w koszty wartość wynagrodzenia. Pracownik, bo dostanie więcej na rękę. A także „słup”, który zgarnie „prowizję” za udostępnienie swojego PESEL-u. Wytropienie takich przekrętów będzie dla fiskusa nie lada zadaniem, ponieważ wynagrodzenia w dowolnych kwotach można wypłacać w formie gotówki, której przepływy są najtrudniejsze do ustalenia. Wystarczy, że pokwitowania odbioru pieniędzy będzie podpisywał „słup”, a kasa i tak powędruje do faktycznego pracownika. Niewykluczone zatem, że już za kilka miesięcy Internet zaleją ogłoszenia w stylu: „zatrudnię osobę poniżej 26-roku życia”, zaś z Ukrainy napłynie nowa fala młodych pracowników. Z całą pewnością do podatkowych patologii dojdzie również w rodzinnych spółkach. Miejsce dotychczasowych prezesów i udziałowców zastąpią ich synowie i córki, którzy następnie przekażą rodzicom kasę w formie nieoprocentowanej darowizny.

Resortowe poczucie humoru
Dla resortu finansów problem w ogóle nie istnieje. To pokazuje, że reforma jest motywowana kalendarzem wyborczym i wpisuje się w bieżącą potyczkę partyjną. Nie chodzi w niej o żadną systemową zmianę, bo gdyby tak było, to nowelizację poprzedziłyby konsultacje ze środowiskiem eksperckim oraz pracodawcami. Oczywiście nic takiego nie miało miejsca. O tym, że nowe przepisy były pisane na kolanie, świadczy chociażby treść uzasadnienia projektu. Czytamy w nim, że „zmniejszenie obciążeń dla osób o relatywnie niewysokich pensjach pozwoli młodym ludziom łatwej rozpocząć pracę i równocześnie da możliwość powrotu na rynek pracy osobom pracującym w szarej strefie”. Autorzy jakby nie wiedzieli albo nie chcieli wiedzieć, że osoby poniżej 26-go roku życia to najczęściej studenci, którzy jeszcze nie myślą o podjęciu stałego zatrudnienia, a jeżeli pracują, to z reguły „na boku” i na czarno, za co dostają symboliczne wynagrodzenie. Zatem brak podatku będzie miał dla nich marginalne znaczenie. Resort finansów idzie nawet o krok dalej, stwierdzając, że nowe przepisy będą sprzyjać „zakładaniu rodziny oraz rodzicielstwu”. Spójrzmy zatem na liczby: dla młodej osoby, zarabiającej 3500 zł brutto zerowa stawka PIT oznacza dodatkowych 240 zł miesięcznie. Jeżeli – jak twierdzą urzędnicy – taka kwota ułatwi założenie rodziny, to gratulujemy poczucia humoru.

 

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

Najnowsze