Dlaczego należy uchylić zakaz handlu w niedziele?
Już 6 na 10 Polaków chce likwidacji zakazu handlu w niedziele, który obowiązuje w Polsce od 2018 r. – wynika z listopadowego badania agencji Inquiry. Utrzymania obecnego zakazu chce niespełna 3 na 10 pytanych osób. Z kolei aż 7 na 10 Polaków uważa, że ułatwiłoby to robienie zakupów w czasie pandemii, taka sama liczba zaś jest przekonana, iż zniesienie zakazu poprawiłoby sytuację sklepów, które mocno straciły na pandemii koronawirusa i związanymi z nią zakazami prowadzenia działalności gospodarczej. Dla połowy Polaków argumentem za zniesieniem zakazu jest także poprawa bezpieczeństwa w galeriach handlo-wych, dodatkowy dzień na zakupy zmniejszyłby bowiem ruch w innych dniach.
Rząd PiS wprowadził zakaz handlu w niedziele jako ukłon w stronę związków zawodowych (w tym popierającej go „Solidarności” Piotra Dudy), jak też Kościoła katolickiego, który domagał się tego od lat. Ekonomicznego sensu ten zakaz nie ma żadnego. Pozbawił możliwości pracy dziesiątki tysięcy studentów i uczących się, dla których weekend był doskonałą możliwością dorabiania, podobnie jak emerytom i rencistom (w okresie przed pandemią). Zakaz handlu w niedziele rykoszetem uderzył też w zlokalizowane w centrach handlowych kawiarnie, restauracje, bary, a nawet kina. Mniejszy ruch to mniej klientów. Teraz, rzutem na taśmę, rząd PiS wprowadził niedzielę handlową 6 grudnia. Problemów bynajmniej to nie rozwiązało, ale pokazuje, iż rząd zdaje sobie sprawę, jak bardzo ten zakaz jest nieżyciowy. Pod koniec września rząd PiS odrzucił projekty pracodawców przedstawione podczas Rady Dialogu Społecznego uznając, iż nie ma przesłanek, aby zawieszać obowiązujące prawo. Presja społeczna i pogarszająca się koniunktura gospodarcza może to jednak szybko zmienić. Na razie rząd PiS wyżej ceni sobie dobre relacje ze związkami zawodowymi (głównie wspomnianą „Solidarnością” i hierarchami Kościoła katolickiego) niż głos większości społeczeństwa. „Władza wykonuje takie »esy-floresy« z powodu romansu z organizacją związkową z »S« w nazwie. Męski żart głosi, że kobieta to najgroźniejszy pocisk. Bo wpada w oko, rani serce, dziurawi kieszeń i wychodzi bokiem. Teraz rząd przekonał się, że pani »S« jest taką właśnie zołzą. Żądała zakazu handlu i w końcu go wydębiła. Ale chociaż dostała, co chciała, to nadal jest niezadowolona. Kaprysi, robi awantury i grozi wyprowadzką. Ci, co rok temu flirtowali ze związkowcami na temat zakazu, dziś muszą przełknąć gorzką pigułkę” – złośliwie komentował szef Pracodawców RP Andrzej Malinowski.
Zniesienie handlu w niedziele to nie tylko poprawa bezpieczeństwa kupujących w okresie pandemii (mniejszy tłok w sklepach), ale także dodatkowe miejsca pracy dla tych, którzy je stracili w branżach, które ucierpiały z powodu koronawirusa. Niewykorzystanie takiej okazji to, parafrazując słowa napoleońskiego ministra spraw zagranicznych Charles-Maurice’a de Talleyrand-Périgorda (zwanego Talleyrandem), „gorzej niż zbrodnia, to błąd”.
Im szybciej, tym lepiej
„Dwóch skinów uratowało życie staruszce. Przestało ją kopać” – głosił popularny na początku lat 90. żart kabaretowy, w którym autorzy skeczu czytali niby wiadomości. Staruszką walczącą o życie w tym scenariuszu będzie handel detaliczny, a w roli kopiących skinów występuje rząd i politycy wspierający zakaz. Wciąż jeszcze mogą oni uratować życie staruszki…
Likwidacja handlu w niedziele jest stosunkowo prostą opcją dającą konkretne ekonomiczne zyski. Nikt nie jest w stanie dokładnie podać, ile miejsc pracy zlikwidował zakaz handlu w niedziele. Szacuje się, że było to nie mniej niż 200 tys. Według danych Głównego Urzędu Statystycznego za 2018 r. (pierwszy rok obowiązywania „pełnego” zakazu), w handlu ubyło ok. 90 tys. miejsc pracy. Był to wzrost dynamiki spadku o 32 proc. w stosunku do 2017 r. (gdzie już obowiązywały stopniowe ograniczenia handlu w niedziele). Do tego dochodzą miejsca pracy w innych branżach, przede wszystkim gastronomicznej. Na skutek decyzji rządu musiała ogłosić zamknięcie kawiarni w centrach handlowych popularna sieć. Okazało się bowiem, że rentowność przedsięwzięcia „trzymała się” właśnie na handlowych niedzielach.
Zakaz handlu w niedziele przyśpieszył kolejny proces, bardzo niebezpieczny dla pracowników tego rynku – automatyzację. Krótko mówiąc, w celu zmniejszenia kosztów pojawia się coraz więcej kas, które obsługiwane są przez klientów. Testowane są także pierwsze sklepy, które w ogóle nie wymagają obecności pracowników. Takie placówki będą mogły być otwarte w niedziele bez żadnych ograniczeń.
Sztuczny problem
W normalnym państwie kwestiami, w jakich godzinach i dniach pracują sklepy, zajmują się władze samorządowe. Największy zwolennik wolności Janusz Korwin-Mikke jest zdania, że to kwestia dla władz lokalnych. Społeczności w Polsce są różne, dlatego forsowanie jednego prawa dla każdego regionu Polski nie ma większego sensu. Wiadomo, że w dużych miastach poparcie dla zakazu handlu w niedziele jest znikome. Natomiast w mniejszych miejscowościach, na Podkarpaciu czy Podhalu często brak otwarcia sklepów w niedziele i święta jest samodzielnym wyborem sprzedającego.
Galerie handlowe przed kryzysem w Polsce odpowiadały za prawie jedną piątą (18 proc.) handlu detalicznego w Polsce. Ich przymusowe zamknięcie na kilka miesięcy, teraz funkcjonowanie bez kin czy restauracji, jest ogromnym ciosem nie tylko dla tych firm, ale przede wszystkim dla ich najemców. Rząd wydaje się nie przyjmować do wiadomości, że gospodarka jest systemem naczyń połączonych.
Są jeszcze inne powody, nie tylko doraźne, dlaczego prawo, które uchwala się wbrew większości obywateli i na dodatek po to, aby ograniczyć mu wybór, jest złe. Psuje to relacje między państwem a obywatelami. Rząd PiS doskonale zdaje sobie sprawę, że większość Polaków nie życzy sobie tego zakazu, ale zwyczajnie tę wolę ignoruje. Politycy PiS mogą się pocieszać, że uderzają tym zakazem głównie w elektorat konkurencyjnych partii, ale to nie jest prawda. Także wśród zwolenników PiS większość chce mieć możliwość robienia zakupów w niedziele. Pozostaje mieć nadzieję, że rząd skorzysta z okazji, jaką daje pandemia i z twarzą wycofa się z fatalnego prawa. Tak zrobił węgierski sojusznik PiS Viktor Orbán, który po wprowadzeniu zakazu w 2015 r., gdy zrozumiał, jakie generuje on problemy dla gospodarki, pragmatycznie się z niego wycofał na wiosnę 2016 r. Przyznanie się do błędu jest zawsze lepsze niż tkwienie w nim. „Powinni wycofać się rakiem z tego pomysłu. Jest on zwyczajnie nietrafiony. I niech nie mówią, że nie wiedzieli. Ostrzegano przed jego skutkami. Mówiono, że to się dobrze nie skończy i spodziewanych efektów nie przyniesie. Tak się też stało. Duże sieci, dysponując znacznym kapitałem, zorganizowały promocje. Wpłynęły na przyzwyczajenia zakupowe klientów. Pozmieniały grafiki pracy, by poradzić sobie z niedzielną przerwą. Teraz trzeba pracować w środku nocy. A co mają robić studenci, emeryci czy stali pracownicy chcący sobie dorobić? Mieli na to szansę tylko w niedziele. Z kolei małe rodzinne sklepy, którym zakaz miał pomóc, zaczęły padać. Według różnych statystyk zniknęło ich do 2019 r. od kilku do nawet kilkunastu tysięcy!” – apelował Andrzej Malinowski.