5.1 C
Warszawa
piątek, 26 kwietnia 2024

Odlot władzy

Ciekawe, ile potrwałby lockdown, gdyby w trakcie jego trwania rządzący politycy nie mogli pobierać wynagrodzenia?

Gdyby rząd Mateusza Morawieckiego trzymał się własnego planu, dziś cała Polska gospodarka i ludzie by pracowali. Cały kraj jest bowiem w tzw. strefie żółtej. Ani Morawiecki, ani nikt z rządu nie wyjaśnił przedsiębiorcom, dlaczego ogłoszony plan został zradykalizowany. Dodatkowo tzw. lockdown, czyli zamknięcie gospodarki budzi różne uczucia w społeczeństwie. „Po co te tarcze dla prywaciarzy? Bez nich PiS mógłby dać 1000 plus i wygrać kolejne wybory” – skomentował jeden ze zwolenników lockdownu. Ten człowiek, podobnie jak obecny premier Mateusz Morawiecki, nie rozumieją, że jeśli padnie jedna branża, nastąpi efekt domina. Nawet jeśli rząd da pieniądze „na przeżycie” hotelom czy klubom fitness, to branże te mają swoich dostawców, którzy nie będą zarabiać. Kiedy zamknięto galerie handlowe, ucierpiały nie tylko one same i najemcy, ale również np. hurtownie dostarczające towar czy ci, którzy go dowozili. Mechanizm zagłady gospodarki jest bardzo trudny do powstrzymania, a może rozpocząć się już niedługo. Tymczasem Morawiecki i minister finansów Tadeusz Kościński, mówiąc językiem młodzieżowym, odlecieli. „Pandemia to wojna, wszyscy musimy ponieść koszty” – wypalił Kościński, nie podał jednak, jakie poniósł osobiście. – Ciekawe, ile potrwałby lockdown, gdyby w jego trakcie rządzący politycy nie mogli pobierać wynagrodzenia: – zapytał retorycznie jeden z internautów. Morawiecki zachowuje się jak Lord Farquaad – czarny charakter z bajki „Shrek”. „Wielu z was zginie, ale to poświęcenie, na które jestem gotów” – mówił do rycerzy, których chciał kolejno wysyłać na bitwę z ogromnym smokiem, aby przywieźli mu uwięzioną księżniczkę. Morawiecki i Kościński powinni przypomnieć sobie koniec tej bajki – zły Lord Farquaad zostaje pożarty przez smoka.
Windą do nieba
„– Jakieś płaskie te schody – żali się jeden z pijanych facetów koledze, z którym spaceruje po torach. – Tak, w dodatku poręcze są bardzo niskie – wtóruje mu towarzysz. – Nie martw się, już jedzie winda – mówi ten pierwszy, wskazując na światła jadącego naprzeciwko nich pociągu”. Ten dowcip jeszcze z czasów PRL, szydzący z pijackiej logiki, jest doskonałą metaforą tego, jak premier Mateusz Morawiecki walczy z pandemią koronawirusa.
Na COVID-19 umarło ok. 37 tys. Polaków, zresztą duża część z tych zgonów ma problematyczny związek z koronawirusem, bo dotyczyła ludzi starych i schorowanych. Znacznie większą tragedią (w liczbach) jest zgon ponad 60 tys. ludzi więcej niż w zeszłym roku na inne choroby. Zmarli oni, bo służba zdrowia została przestawiona na leczenie koronawirusa. Do wysypu zgonów dołożył się też stres. Przecież przedsiębiorcy, którzy włożyli w swój biznes czasem dorobek życia, po prostu nie wytrzymują nerwowo. Ten stres także udziela się członkom ich rodzin. Dochodzi dziś też groźba stałej utraty rynku i wykupienia przez zagraniczny kapitał lub… państwowy kapitał. Jakiś czas temu pojawiły się informacje, że upadające hotele chce kupować państwowy Polski Holding Hotelowy (PHH). Sugerował to Tadeusz Gołębiewski, właściciel sieci znanych hoteli. Pytany o konkrety, odpowiedział: – Nikt ze spółek Skarbu Państwa czy obozu władzy nie kontaktował się z nami. Można jednak zaobserwować, że Polski Holding Hotelowy ma apetyt na przejmowanie podobnych biznesów. Wnioskuję tak na podstawie doniesień medialnych oraz dotychczasowych działań spółki. Niektórzy nazywają to próbą ratowania hoteli, które sobie nie radzą. Według mnie jest to tendencja do centralizacji. Jest to niepokojące – poinformował Gołębiewski. Informacje o przejęciach zdementował holding PHH, ale odniósł się konkretnie do hoteli Gołębiewskiego –„nigdy nie było i nie będzie planów przejęcia jego (Tadeusza Gołębiewskiego – red.) hoteli przez PHH” – powiedział Gheorghe Marian Cristescu, przez zarządu PHH w rozmowie z Money.pl. Holding przejmuje jednak pięciogwiazdkowy hotel Regent Warsaw, chociaż jego szefowie zaznaczają, że nie ma to związku z pandemią.
Gdyby to w przyszłości się jednak potwierdziło, to całość wyglądałaby na przestępczy spisek. Najpierw bezprawnie zakazuje się ludziom prowadzenia biznesu, a później próbuje się, za bezcen, wykupić ich upadające na skutek obostrzeń firmy. Kuriozalne są sytuacje, w których zamkniętym firmom – hotelom, każe płacić się… abonament na radio i telewizję. Z kolei restauracjom każe się płacić za koncesję za alkohol, chociaż nie mają go jak sprzedawać.
Przypomnijmy: „Gazeta Finansowa” jako jedna z pierwszych pisała, że wprowadzanie zamykania gospodarki przy pomocy rozporządzenia jest nielegalne. Morawiecki nie chce jednak wprowadzać stanu klęski żywiołowej, bo wówczas z automatu poszkodowanym przedsiębiorcom należałyby się odszkodowania. Zamiast tego wnioskuje do kontrolowanego przez obecną władzę Trybunału Konstytucyjnego, aby swoim orzeczeniem zamknął możliwość dochodzenia przez przedsiębiorców odszkodowania za bezprawny lockdown.
W interesie wielkich korporacji
O ile małe rodzinne biznesy ledwo dyszą, to korporacje nie mają problemu, aby przeżyć „do pierwszego”. To właśnie one będą największymi wygranymi dłuższych lockdownów. Zwolennicy spiskowej teorii dziejów mogą przypominać, że przecież Mateusz Morawiecki fortuny liczonej w dziesiątkach milionów złotych dorobił się pracując dla gigantycznej korporacji bankowej. Banki na kryzysach zarabiają najwięcej – kiedy ich klienci nie mają z czego płacić rat kredytu, to zwyczajnie przejmują ich majątki. Umowy zaś są tak skonstruowane, że bank nie może stracić, więc przejmują majątki dłużników po bardzo korzystnych warunkach. Oczywiście może być też bardziej prozaiczny powód: syty głodnego nie rozumie. Morawiecki nie może w sobie odnaleźć cienia empatii dla tych, którym zabiera dorobek życia, często nawet kilku pokoleń. Do dramatu doszło kilka miesięcy temu we Wrześni, gdzie bankrutujący właściciel restauracji powiesił się na środku głównej sali.
Na końcu tego lockdownu korporacje po prostu zaczną wchodzić w rynkowe miejsce wykrwawionych przedsiębiorców.
Kolejną sprawą jest kompletna uznaniowość kryteriów przyznawania pomocy. O ile dla firm medialnych to zwykle… 5 tys. zł, to dla firm z branży public relations, mających świetne układy z obecną władzą, są setki tysięcy złotych z tarczy antykryzysowej i ciężkie miliony złotych w kontraktach ze spółkami państwa. Podobnie jak dla firm medialnych usłużnych wobec władzy. Część z tej pomocy adresowana jest absurdalnie i nie wynika to nawet ze złej woli, ale z pisania ustaw na kolanie. Dodatkowo warunkiem otrzymania pomocy są gorsze wyniki niż w roku poprzednim. Nie trzeba być geniuszem ekonomii, aby widzieć tutaj zachętę do świadomego obniżania przychodów, aby pokazać stratę i załapać się na pomoc.
Osłabione media prywatne są oczywiście na rękę każdej władzy, ale jak już wspomnieliśmy, mamy do czynienia z łańcuchem naczyń połączonych. Jeżeli szaleństwo Morawieckiego, aby trzymać gospodarkę w zamknięciu – wbrew wcześniejszym własnym zapowiedziom – się uda, to pełzający kryzys może zamienić się w gigantyczny spadek.
Polacy jednoznacznie mówią: „dość” zamknięciu gospodarki. Otwarcia restauracji chce 7 na 10 badanych (69,6 proc. – sondaż IBRIS), otwarcie wyciągów narciarskich popiera zaś 8 na 10 (79 proc. ankietowanych). I teraz najlepsze. Nawet większość wyborców PiS mówi: „dość” zamykaniu gospodarki. Odpowiednio otwarcia wyciągów chce 6 na 10 wyborców tej partii, 52 proc. restauracji, a 51 proc. kawiarni.
Na razie Polacy zaczynają traktować bezprawne zamykanie gospodarki jak prawo w PRL-u. I tak jedna z restauracji w podwarszawskim Legionowie „zatrudnia” swoich klientów na umowy o dzieło. Płaci im 1 zł za testowanie produktów, za koszty produktów muszą jednak zapłacić. Jeszcze inny klub przyjmuje gości jako uczestników wiecu partii politycznej, a inny jako uczestników konferencji. To śmieszne, ale to trochę śmiech przez łzy. Wspierana przez „Gazetę Finansową” akcja łamania bezprawnego lockdownu „OtwieraMY” to szansa na szybki powrót do normalności i uratowania tysięcy polskich firm!

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

Najnowsze