Dziś jest już praktycznie przesądzone, jak będzie wyglądała odbudowa światowej gospodarki w następstwie pojawienia się chińskiego wirusa.
Już wiosną ubiegłego roku, gdy niemal cały świat został zamknięty w pierwszej fali lockdownów, najważniejszym tematem wśród ekonomistów i analityków stała się próba przewidzenia, jakimi torami będzie przebiegało postpandemiczne ożywienie. Nie brak było głosów, że na wykresach ukazujących dynamikę produktu krajowego brutto, produkcji przemysłowej czy też sprzedaży w poszczególnych branżach zobaczymy literę „V” znamionującą szybki powrót do normalności. Gdy później nadchodziły kolejne fale zachorowań, popularna stała się koncepcja nawiązująca do literki „W” czy nawet wielu literek o tym kształcie. Krótkotrwałe odbicia sprawiły, że płynnie ulubieńcem ekspertów stała się literka „U” akcentująca konieczność długotrwałego „wypłaszczania” krzywej zachorowań w celu zbudowania trwałych podstaw późniejszego rozwoju. I wreszcie wielką furorę zrobiła literka „K”, która jednak odnosiła się do nieco innego zjawiska polegającego na tym, że koronawirus doprowadził do jeszcze większej stratyfikacji i polaryzacji, pogrążając niektóre branże, a inne wynosząc na szczyt. I rzeczywiście, w „nowej normalności” zdecydowanie lepiej odnajdują się na razie firmy m.in. z branży informatycznej czy też biotechnologicznej, a tysiące właścicieli obiektów noclegowych czy też lokali gastronomicznych skazanych zostało na bankructwo.
Wciąż bez przyspieszenia
Uważne śledzenie danych z ostatnich miesięcy skłania jednak do przyjęcia wniosku, że pandemiczna trajektoria kondycji gospodarczej układa się coraz bardziej w kształt literki „L”. Jej dolna część ma wprawdzie tendencję do wznoszenia się ku górze, lecz kolejne lockdowny najczęściej ponownie spychają ją mocno w dół.
Pomimo rekordowych środków uruchomionych przez banki centralne i rządy na całym świecie trudno się wciąż doszukiwać jakichkolwiek większych oznak prawdziwego przyspieszenia gospodarki. Światowe serwisy zelektryzowały niedawno doniesienia z Chin, gdzie w pierwszym kwartale obecnego roku PKB wzrosło o 18,3 proc. r/r. Tak rewelacyjny wynik był jednak możliwy głównie dzięki zanotowanemu rok wcześniej tąpnięciu, a w rzeczywistości Chiny wyraźnie zmagają się z pewnymi problemami, gdyż wzrost ich gospodarki już od dłuższego czasu wytracił dawną dynamikę.
Skala wydatków publicznych oraz wartości pakietów stymulacyjnych koordynowanych przez banki centralne przerasta to, z czym mieliśmy do czynienia przy okazji wcześniejszego kryzysu z 2008 r. Niemcy przeznaczyły na ten cel kwotę odpowiadającą aż 33 proc. ich rocznemu PKB, lecz mimo to ich gospodarka nadal nie odbudowała się do poziomu sprzed pojawienia się tajemniczego wirusa. Ekonomiści z Banku Światowego obliczyli niedawno, że gdyby gospodarka miała się rozwijać nadal w tak ślamazarnym tempie, jak obecnie, to w 2025 r. będzie o 5 proc. mniejsza, niż zakładały przedpandemiczne prognozy. Na horyzoncie trudno doszukiwać się jakichkolwiek symptomów tego, aby sytuacja miała się nagle zmienić, gdyż nawet powolne znoszenie najbardziej uciążliwych restrykcji i stopniowy powrót do normalnego życia w krajach, w których uznano, że zaszczepienie większości populacji rozwiązało problem koronawirusa oznak ponadnormatywnego wzrostu gospodarczego wciąż nie widać.
Głębokie rany
Wedle ostatnich szacunków zamieszanie wywołane przez koronawirusa przyczyniło się do likwidacji nawet 250 mln miejsc pracy na całym świecie. Jest to niestety zaledwie jednak z głębokich ran, jakie rządy na całym świecie swoją przesadzoną reakcją zadały gospodarce. Przekonanie, że zagoją się szybko, jest niestety bezpodstawne, ponieważ prowadzenie działalności gospodarczej w tak niepewnym pod względem prawnym środowisku stało się niezwykle utrudnione. Władze już dziś straszą, że zamykanie gospodarki może się stać regułą, co samo w sobie przyczynia się do jeszcze większej niepewności. O ranach zadartych w wyniku pandemii można by się rozpisywać bardzo długo. Wystarczy wspomnieć choćby o pokoleniu uczniów i studentów, którym nikt nie zrekompensuje zdobycia gorszych kompetencji. Według szacunków OECD dotknięci lockdownami będą w ciągu swojego życia zarabiali średnio 3 proc. mniej niż pozostali.
Czynnikiem, który najmocniej wpłynie na to, że odbudowa gospodarki przyjmie kształt literki „L”, będzie jednak niewątpliwie ogromny zakres marnotrawstwa kapitału. Na całym świecie państwa zapożyczyły się w 2020 r. na dodatkowe 24 bln dolarów, byle tylko sprostać karkołomnej polityce zachowywania społecznego dystansu. Środki te posłużyły ostatecznie głównie do tego, aby zapewnić dochody osobom siedzącym w domu oraz przedsiębiorcom, a także instytucjom powstrzymującym się od pracy. Dlatego właśnie „covidowy” dług, który przybył na całym świecie w ogromnych ilościach, można uznać za najgorszą w dziejach inwestycję lub wręcz marnotrawstwo kapitału. W normalnych okolicznościach dług pracuje przede wszystkim na najbardziej zaawansowane technologicznie branże oraz instytucje odpowiedzialne za innowacje napędzające wzrost gospodarczy. W latach 2020-2021 biliony dolarów przeznaczono na bodajże najmniej efektywny sposób spędzania czasu, który dostępny jest człowiekowi. Efekty tej rozrzutności i marnotrawstwa kapitału odczuwać będziemy jeszcze latami.
Permanentny stan skurczenia
Odbudowa gospodarki w kształcie litery „L” może nie okazać się ostatecznie żadną odbudową, lecz przejściem do stanu permanentnego skurczenia. Taki stan rzeczy nie wydaje się zresztą szczególnie kłopotliwy dla światowych elit gospodarczych, których reprezentantem jest szef Światowego Forum Ekonomicznego, Klaus Schwab. W prezentowanej przez niego wizji „Wielkiego Resetu” odchudzona gospodarka zdecydowanie lepiej realizowałaby zadania związane z ideą zrównoważonego rozwoju czy też zmaganiami z globalnym ociepleniem.
„Odchudzona” w następstwie koronawirusa gospodarka może jednak przyjąć inny, zaskakujący dla propagatorów koncepcji degrowth kształt. Zamiast bardziej zielonego, zdigitalizowanego społeczeństwa zachowującego wszelkie standardy dystansu społecznego i recyklingu zasobów możemy wkrótce mieć do czynienia ze zbuntowanymi masami stosującymi przemoc pod czerwonymi sztandarami. Namiastkę tego ujrzeliśmy już zresztą choćby przy okazji szczególnego nasilenia protestów (czy raczej grabieży i napaści) ruchu Black Lives Matter. Nagłe skurczenie gospodarki poskutkowało nie tylko zwiększonym bezrobociem, ale także spadkiem realnych dochodów (na całym świecie inflacja wciąż przyspiesza) oraz wzrostem cen żywności. Każdy kryzys radykalizuje masy, dla których opowieść o zielonej odbudowie może się wydać czymś zupełnie niezrozumiałym i abstrakcyjnym. Niestety, ale mizerne efekty wszelkiego rodzaju pakietów stymulacyjnych i tarcz antykryzysowych pokazują, że okres największych niepokojów społecznych dopiero przed nami.
Efekt literki „L” najbardziej widoczny jest w takich branżach jak choćby lotnictwo, turystyka czy gastronomia. Razem wzięte tworzą naprawdę sporą część gospodarki, a ich kiepska kondycja wcześniej czy później wpłynie na pozostałe branże. W ubiegłym wieku lata dwudzieste określane były mianem „ryczących”, lecz w bieżącym stuleciu czeka nas raczej powtórka z lat trzydziestych. W słowach tych nie ma niestety przesady, gdyż w borykającej się ze szczególnymi problemami ekonomicznymi Hiszpanii w skład rządu po raz pierwszy wszedł polityk Komunistycznej Partii Hiszpanii. Rządząca koalicja Podemos Pedro Sancheza oraz PSOE prowadzi kraj wprost ku katastrofie, a radykalizujące się społeczeństwo coraz przychylniej spogląda na skrajne rozwiązania. W tym kontekście nawet odbudowa gospodarki do stanu sprzed pandemii może się wydawać niewykonalna.