Według wstępnych danych inflacja w Polsce w marcu zbliżyła się do 11 proc. Tak źle nie było od początku tego wieku.
Marcowa inflacja, przez inflację rozumiem wskaźnik CPI w ujęciu rocznym, według wstępnych szacunków Głównego Urzędu Statystycznego osiągnęła 10,9 proc. Tak wysokie poziomy odnotowywaliśmy ostatnio w połowie 2000 r. Potem, przez ponad dwadzieścia lat kwestia zbyt szybkiego wzrostu cen w naszym kraju praktycznie nie istniała. Cel inflacyjny Narodowego Banku Polskiego, czyli poziom 2,5 proc. z możliwymi odchylaniami o punkt procentowy w górę lub w dół udawało się osiągać. Z małymi wyjątkami, ale nie wpływały one zasadniczo na poczucie braku stabilności cen. Polacy zapomnieli zatem o tym, że drożyzna może być jakimś problemem. I właśnie dlatego to, co obecnie obserwujemy, wywołuje tak duże zaniepokojenie. Nie jesteśmy pod tym względem niechlubnym liderem w Unii Europejskiej, wyższą inflację ma na przykład Litwa, prawie 15 proc., ale jesteśmy w ścisłej czołówce.
Wzrost inflacji nie jest tylko polskim problemem. W wielu krajach odnotowujemy dawno niewidziane poziomy. W Stanach Zjednoczyć wskaźnik CPI dobija właśnie do 8 proc. Tak wysoką inflację obserwowano tam ostatnio czterdzieści lat temu. Podobnie jest w Niemczech, gdzie odczyt powyżej 7 proc., w marcu było to dokładnie 7,3 proc., odnotowano poprzednio na początku lat osiemdziesiątych XX stulecia.
No dobrze, ale skąd biorą się te mocne wzrosty cen? Dlaczego wiele krajów doświadcza obecnie tego procesu? Inflacja zaczęła szybciej rosnąć w połowie zeszłego roku. I wynikało to głównie z dwóch powodów. Pierwszy to niedostosowanie popytu i podaży związane z pandemią. Najprościej mówiąc, zakłócane co chwilę łańcuchy dostaw powodują, że wielu rzeczy brakuje. W 2020 r., czyli w roku wybuchu pandemii, też obserwowaliśmy problemy z dostępnością wielu towarów, ale szczególnie na początku kryzysu związanego z COVID-19 mieliśmy do czynienia z mocnym wyhamowaniem popytu. Zamrożono nas, ograniczono naszą aktywność także w kwestii zakupów. Wiele sklepów było zamkniętych. Zresztą w obawie o naszą ekonomiczną przyszłość sami decydowaliśmy o tym, żeby jednak oszczędzać. Problemy z dostępnością towarów nie były zatem w wielu obszarach aż tak bardzo dotkliwe.
Potem sytuacja zaczęła się poprawiać przede wszystkim dzięki bilionom dolarów w skali świata, które zasypały koronowirusową dziurę. Poza tym nasze nastroje poprawiło choćby wprowadzenie szczepionek. Oczywiście pandemia nie odpuściła, ale z naszymi decyzjami zakupowymi było już zdecydowanie lepiej. Łańcuchy dostaw, z małymi wyjątkami zostały odbudowane. W dużej mierze wynikało to z tego, że w drugiej połowie 2020 roku Azja, szczególnie Chiny, czyli wciąż fabryka świata, nie miały tak poważnych problemów z pandemią, jak choćby Europa.
Niestety, sytuacja zmieniła się w roku 2021. COVID-19 znowu mocno uderzył między innymi Kraj Środka. Zamykano fabryki, ograniczano dostawy, w pełnym wymiarze nie działały porty. Znowu pojawiły się problemy z dostawami. A popyt rósł, szczególnie w Europie i w Stanach Zjednoczonych. Efekt mógł być tylko jeden. Jak czegoś brakuje, to owo coś drożeje.
Drugim problemem były ceny nośników energii. Zaczęło się, podobnie jak w przypadku innych towarów, od efektu odbicia popytu. Było to wyraźnie widoczne choćby na rynku ropy naftowej. Jednak potem dodała się do tego polityka Rosji. Zakręcenie kurka z gazem doprowadziło do nigdy niespotykanego pod względem dynamiki wzrostu cen. W zeszłym roku w transakcjach spotowych, czyli w szybkim zakupie, gaz w pewnym momencie był trzykrotnie droższy, w porównaniu ze średnim poziomem cen z roku 2020. A droższy gaz pociągnął za sobą wzrost cen węgla. Wszystko to razem zaczęło mocno wpływać na ceny.
Jednak w Polsce mieliśmy jeszcze inne, wewnętrzne czynniki. I mamy je w dalszym ciągu. Przede wszystkim od lat obserwujemy mocny wzrost wynagrodzeń, za którym nie idzie wystarczająco mocny wzrost wydajności pracy. A wydajność nie rośnie, bo kuleją inwestycje prywatne. Te z kolei mają się źle głównie z powodu zdestabilizowania otoczenia gospodarczego przez rządzących. Ustawiczne zmiany, najczęściej wcześniej niezapowiadane utrudniają budowę strategii rozwoju firm. Jak inwestować, kiedy nie wiem, co się może wydarzyć choćby w kwestii zmian podatkowych? W efekcie rosnące płace powodują wzrost kosztów, a ten w końcu przekładają się na ceny. Poza tym pojawia się w Polsce coraz więc parapodatków, czy opłat, albo podnoszone są te, które już funkcjonują. To w oczywisty sposób systematycznie zwiększa koszty działania firm. Podatki, czyli PIT, CIT i VAT, nie rosną, mało tego w pewnym obszarach są obniżane, ale pieniędzy szuka się w innych miejscach.
No i trzeba też wspomnieć o mocno drożejącym od czterech lat prądzie. To głównie skutek takiej, a nie innej struktury jego produkcji. Czyli produkcji z nieekologicznego węgla. I na to wszystko, na te wszystkie czynniki działające wcześniej, nałożył się jeszcze efekt ataku Rosji na Ukrainę, który zdestabilizował światowe rynki, między innymi surowcowe i produkcji zbóż. Jak to się wszystko może skończyć? To już temat na inny felieton.