1.6 C
Warszawa
sobota, 23 listopada 2024

Europejski kryzys bankowy?

Dokonane przy pomocy publicznych środków przejęcie Credit Suisse przez UBS miało na celu uspokojenie rynków finansowych, lecz sytuacja nadal daleka jest od opanowanej.

Wciąż jeszcze nie wiadomo, czy upadek amerykańskiego Silicon Valley Bank będzie kiedyś zapamiętany jako symboliczna data początku nowego kryzysu finansowego, niczym bankructwo Lehman Brothers sprzed 15 lat. Wcześniej wydarzeniem tej samej rangi zdążono już okrzyknąć m.in. upadek giełdy kryptowalut FTX, zarządzanej przez Sama Bankmana-Frieda, a jesienią ubiegłego roku wielką przecenę akcji Credit Suisse. O tym, czy faktycznie mamy do czynienia ze zwrotnym wydarzeniem w światowej gospodarce, jeszcze za wcześnie wyrokować, niemniej jednak uwagę zwraca to, że skala problemów ponownie przybrała globalny rozmach.

Otwieranie płynnościowych okien

Gwoli przypomnienia, główną przyczyną upadku amerykańskiego Silicon Valley Banku (SVB) było pęknięcie bańki technologicznej połączone z niekorzystnymi zmianami na rynku obligacji. Już od kilku miesięcy krzywa rentowności amerykańskich obligacji (i nie tylko) odwraca się, co oznacza, że średnia rentowność długu zapadającego za 10 lat lub więcej spada poniżej rentowności długu krótkoterminowego. Posiadając znaczne ilości długoterminowego długu SVB zaczęło ponosić znaczne straty, gdyż wycofujący ze względu na trudną sytuację finansową swoje środki klienci wymusili jak najszybsze upłynnienie rządowego długu.

Z nieco innego powodu upadł obsługujący głównie kryptowalutowy rynek Signature Bank, który jednak również inwestował w obligacje. Gdy po upadku Silicon Valley Banku otwarto giełdy, okazało się, że trzeba było ręcznie wstrzymać notowania kilkudziesięciu innych regionalnych banków. Aby zapobiec krachowi, amerykańska Rezerwa Federalna pospiesznie uruchomiła prawie 300 mld dol. w ramach tzw. okna dyskontowego, oferując niskooprocentowane pożyczki dla bliżej nieujawnionej grupy banków z całego kraju. Jak policzono, suma ta stanowiła aż połowę kwoty, którą w 2008 roku przeznaczono na ratowanie całego systemu finansowego. Porównania do poprzedniego kryzysu są więc jak najbardziej uzasadnione.

Przerzut do Europy

Kłopoty amerykańskiego systemu bankowego niemal natychmiast przeniosły się na przeciwległy brzeg Atlantyku. Część europejskich banków znajdowała się w bardzo trudnej sytuacji co najmniej od 2008 r., a jednym z nich był oczywiście Credit Suisse, który jako jeden z wielu prowadził zawziętą spekulację na pamiętnych swapach ryzyka walutowego. Nie dziwi więc to, że właśnie on stał się bohaterem wielkiego ratunkowego przejęcia przez inny szwajcarski bank UBS. Jeszcze zanim transakcja została sfinalizowana, władze banku wzywały Szwajcarski Bank Narodowy do zdecydowanego i szybkiego działania, a ściślej rzecz biorąc do uruchomienia publicznych pieniędzy. Nie od dziś wiadomo bowiem, że instytucje, które są „zbyt wielkie, żeby upaść”, umożliwiają w okresie pomyślnej koniunktury indywidualizację zysków, lecz gdy tylko dzieje się źle, dążą do uspołecznienia poniesionych strat.

Od czasu upadku Silicon Valley Bank ze strony regulatorów płyną nieustanne zapewnienia, że w Europie sytuacja jest dużo bardziej stabilna, a żaden wielki bank nie ma wręcz prawa upaść. Najczęściej wskazuje się tu na fakt, że europejski sektor bankowy jest dużo bardziej regulowany niż amerykański, a obowiązujące na nim od czasu ostatniego kryzysu ograniczenia nakładają wymóg utrzymywania wyższych rezerw kapitałowych. W praktyce można tu jednak mówić jedynie o minimalizowaniu ryzyka na niewielką skalę, gdyż przy rozmachu polityki łatwego kredytu prowadzonej w ostatnich latach różnice dzielące europejski i amerykański system zabezpieczeń wydają się całkowicie nieistotne.

Warto zdać sobie sprawę, że Europejski Bank Centralny prowadził dużo luźniejszą politykę monetarną niż jego odpowiedniki w innych częściach świata. W 2022 r. bilans EBC w stosunku do PKB całej strefy euro przekroczył już poziom 70 proc., podczas gdy w przypadku Rezerwy Federalnej czy Banku Anglii wartość ta była nawet o połowę mniejsza. Europę na głowę bije jedynie Bank Japonii, lecz wynika to ze specyficznej struktury japońskiej gospodarki.

Pierwotnie planowano, że w 2023 r. EBC zredukuje swoje aktywa o nawet 155 mld euro i będzie kontynuował politykę ilościowego zacieśniania, jednakże już teraz widać, że te założenia będą musiały zostać zrewidowane. Tak jak w przypadku Fed, który uruchomił w trybie awaryjnym nowy program płynnościowy o wartości nawet 2 bln dolarów (BTFP), Europejski Bank Centralny będzie zapewne również zmuszony do ratowania płynności systemu w obawie przed wezbraniem fali bankructw. Niedawne bankructwa mocno nadwerężyły kondycję wielu banków w strefie euro i wedle wszelkiego prawdopodobieństwa bez pomocy Frankfurtu mogą sobie nie poradzić. Tym samym polityka gwałtownej ekspansji kredytowej, którą w trakcie pandemii przedstawiano jako tymczasowe rozwiązanie, utrwali się w postaci kolejnych miesięcy spod znaku ratowania płynności systemu. Skutki będą niestety katastrofalne.

Wciąż jest nerwowo

Jednymi z najbardziej narażonych na upadek są obecnie banki niemieckie, które posiadały z zainfekowanym szwajcarskim systemem bardzo wiele powiązań kapitałowych. Swapy ryzyka kredytowego wzrosły w ostatnich dniach w szybkim tempie, a w szczególności dla Deutsche Banku. Co jednak szczególnie ciekawe koszty ubezpieczenia od ryzyka upadłości wzrosły nawet w przypadku UBS, który przejmując Credit Suisse, otrzymał wielomiliardowe rządowe gwarancje oraz zabezpieczył sobie znaczącą redukcję długu.

Pomimo tego władze Europejskiego Banku Centralnego poinformowały w zeszłym tygodniu, że ich zdaniem nie istnieje niebezpieczeństwo rozlania się kryzysu bankowego na strefę euro. Co więcej, wbrew oczekiwaniom, stopy procentowe zostały podniesione w górę o 0,5 pkt proc. We Frankfurcie dobre samopoczucie bez względu na okoliczności stało się już jednak regułą, o czym można było się przekonać jeszcze zanim fala inflacji wezbrała, a prezes Christine Lagarde usilnie przekonywała, że żadnego niepokojącego wzrostu cen w najbliższych latach nie będzie.

Kłopoty amerykańskiego i europejskiego systemu bankowego wcześniej czy później przełożą się niestety także na kondycję polskich banków, z których znaczna część to filie zagranicznych podmiotów. W Polsce również dają się słyszeć standardowo wygłaszane formułki o stabilności systemu, lecz ich wartość zostanie zapewne niedługo sprawdzona w boju. Jeśli mielibyśmy w tym wszystkim szukać jakiejś pociechy, to naprawdę powinno nas cieszyć to, że nie przynależymy do strefy euro, ponieważ trwający już tak naprawdę kryzys dotknie niedługo w sposób szczególny rynek obligacji. W Europie nie brakuje krajów, które są de facto bankrutami utrzymywanymi sztucznie przy życiu m.in. poprzez Europejski Bank Centralny. Spodziewany dalszy wzrost kosztów obsługi zadłużenia może się stać za jakiś czas ciężarem nie do udźwignięcia. Mimo iż problem ten dotknie również Polskę, na szczęście będziemy odpowiedzialni tylko za własne finanse publiczne i tylko własny system bankowy.

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

FMC27news