Istotą NATO jako sojuszu obronnego jest militarne odstraszanie, w tym zwłaszcza nuklearne. Spośród 32 państw członkowskich tylko trzy dysponują bronią jądrową i one zgodnie z natowską wspólną polityką obrony nuklearnej chronią pozostałe państwa członkowskie, tworząc nad nimi swego rodzaju parasol nuklearny.
Andrzej Derlatka twórca Agencji Wywiadu i ambasador RP w Seulu
Od początku istnienia sojuszu ta sprawa była szczegółowo negocjowana, jak to w NATO (znają tę uporczywą szczegółowość tylko ci, co pracowali w jego strukturach) i stała się po latach oczywistością sojuszu. Ten parasol nuklearny jest głównym czynnikiem przyciągającym do NATO nowych członków. Obecnie Finlandię i Szwecję, które przecież mają potężne siły konwencjonalne, ale obawiają się broni nuklearnej, którą ustawicznie straszy Rosja.
Sprawy współpracy w obszarze broni jądrowej i nuklearnego odstraszania są w NATO traktowane w sposób szczególny i podlegają dodatkowej wnikliwej kontroli i zwiększonej ochronie. Kiedy uczestniczyłem w negocjacjach akcesyjnych Polski do NATO w latach 1997/1998 w obszarze cywilnej sfery bezpieczeństwa musiałem przejść, poza procedurami dopuszczenia do „zwyczajnych” tajemnic NATO, także specjalne procedury dopuszczeniowe do tajemnic obrony atomowej i kosmicznej – Atomic Top Secret i Cosmic Top Secret, ponieważ siłą rzeczy musiałem je poznać, skoro Polska przystępowała do natowskich uzgodnień w tych obszarach.
Kwestie „polegania” praktycznie wyłącznie na parasolu nuklearnym USA budziło u sojuszników od początku poczucie „ubezwłasnowolnienia”. USA prowadzą politykę globalną, nie zawsze zgodną z interesami państw europejskich i mają swoje interesy oraz priorytety jako mocarstwo światowe. Od początku było też jasne, że USA mogą w ramach swojej polityki uznać np., że atak na froncie nuklearną bronią taktyczną na któregoś z sojuszników może nie być w pewnych okolicznościach wystarczającym powodem do nuklearnej odpowiedzi USA, bo oznacza wejście USA w pełnoskalowy konflikt globalny prowadzący do unicestwienia całej cywilizacji ludzkiej. Ponadto część członków NATO, w obawie o swe państwa, mogłaby szukać kompromisu z najeźdźcą, pójść na ustępstwa, próbować udzielić mu daleko idących koncesji itd. W NATO jest 32 członków o często rozbieżnych interesach (np. Węgry a Rumunia, Grecja a Turcja).
Z tych m.in. obaw narodził się program „NATO Nuclear Sharing” (program dzielenia się USA z sojusznikami taktycznymi głowicami jądrowymi) niezależny od dyslokacji broni jądrowej armii USA na terytoriach państw sojuszniczych. Państwa uczestniczące w tym programie uzyskują niejako prawo współdecydowania o znajdujących się w ich dyspozycji taktycznych głowicach nuklearnych, które formalnie nadal są własnością USA. Wiąże się to z dodatkowymi kosztami i obciążeniami, np. koniecznością posiadania odpowiedniej liczby specjalistycznych samolotów bojowych zdolnych do przenoszenia bomb atomowych, wyszkoloną kadrą, wyspecjalizowanych magazynów itp. Trzy lata temu Niemcy, oficjalnie z uwagi na koszty zakupu nowych samolotów-nosicieli, chciały wyjść z tego programu. Po zaszachowaniu ich perspektywą wejścia w zamian nich Polski, nagle zdecydowały się na zakup samolotów F35, takich, jakie wcześniej kupiła Polska (wynegocjowali w przeciwieństwie do Polski sowity offset, w tym nową fabrykę F35 u siebie).
Polska od lat ubiega się o udział w programie „NATO Nuclear Sharing”. W tym kontekście należy rozumieć też zakup samolotów F35, zdolnych do przenoszenia broni jądrowej (posiadane przez Polskę od lat samoloty F16 mogą być do tego celu też przystosowane np. w ramach zaplanowanej ich modernizacji MLU). Od lat polski rząd ponawia to oczekiwanie na forum NATO i w relacjach bilateralnych z USA. Jak dotąd bez rezultatu. W czasie ostatniej wizyty prezydenta Dudy i premiera Tuska w Waszyngtonie z pewnością ten postulat był powtórzony. Amerykanie mają „wyrzut sumienia” po sprzedaży samolotów F35 ekipie Morawiecki/Błaszczak z pominięciem jakiegokolwiek offsetu i nawet uzbrojenia do nich, co jest niespotykane w świecie przy tak ogromnej wartości kontraktu.
Broń atomowa w Polsce
Polska jest sygnatariuszem układu z 1968 r. o nierozprzestrzenianiu broni jądrowej (NPT). Do układu przystąpiło i ratyfikowało go 189 państw. Jest to najpowszechniejszy międzynarodowy układ rozbrojeniowy w dziejach. Do układu nie przystąpiły: Izrael, Indie, Pakistan i Sudan Południowy, Korea Północna wystąpiła z niego zaś w 2003 r.
W przypadku Polski układ NPT oznacza wyrzeczenie się posiadania broni jądrowej (art. I układu). Sytuacja prawno-międzynarodowa w praktyce nie jest jednak jednoznaczna. Przystąpienie do układu nie oznacza jednak całkowitego i ostatecznego wyzbycia się woli posiadania broni jądrowej. Są „furtki”.
Stany Zjednoczone, pomimo podpisania Układu, prowadzą program udostępniania posiadanej broni niektórym członkom NATO – „NATO Nuclear Sharing”, jako istotny wkład do odstraszania, kiedyś ZSRR i obecnie Rosji. W jego ramach taktyczne bomby jądrowe USA w liczbie ok. 150 sztuk znajdują się w dyspozycji Belgii, Holandii, Niemiec, Turcji i Włoch (wcześniej w programie uczestniczyły też Kanada i Grecja). Broń jądrowa pozostaje własnością USA. W czasie pokoju jest ona pod kontrolą armii USA, jednak w wypadku wybuchu wojny może zostać przekazana państwu dysponentowi.
Zgodnie z interpretacją prawną NATO program „NATO Nuclear Sharing” nie łamie postanowień NPT, bo broń pozostaje w posiadaniu i gestii USA (Rosja i niektórzy inni sygnatariusze myślą inaczej). Polska formalnie może przystąpić do tego programu, aczkolwiek szanse są umiarkowane z uwagi na ustalenia Aktu Stanowiącego NATO-Rosja z 1997 r. Obowiązywanie tego Aktu jest podawane w wątpliwość po agresji Rosji na Ukrainę i trwającej od dwóch lat pełnoskalowej wojnie. Do tego Rosja posiada agresywną doktrynę polityczno-militarną wobec jej sąsiadów. W szczególności ciągle wysuwa groźby ataku bronią jądrową zwłaszcza na Polskę, Finlandię i państwa bałtyckie, do tego stosuje agresję narzędziami wojny hybrydowej oraz atakami cybernetycznymi, realizuje dywersje i sabotaże na terytoriach państw sąsiednich, w tym w Polsce.
Dyslokacja przez Rosję broni jądrowej w okręgu królewieckim oraz na Białorusi implikuje zdecydowaną nierównowagę sił w regionie na niekorzyść Polski. Rakiety z głowicami nuklearnymi mają kilka minut na dosięgnięcie Warszawy i Berlina (niedawno premier Tusk w Berlinie dziwił się, dlaczego Niemcy tego nie podnoszą wobec Rosji). W przypadku rakiet hipersonicznych nasza obrona przeciwlotnicza nie będzie miała nawet czasu na ich namierzenie.
Co na to inni sojusznicy w NATO
Ta sytuacja jest coraz częściej przedmiotem troski nie tylko ze strony polskiej, ale i polityków oraz ekspertów z Europy Zachodniej i USA. Wypowiedzi koncentrują się na dwóch głównych kierunkach:
1. Objęcia Polski i niektórych innych zagrożonych państw europejskich programem „NATO Nuclear Sharing”,
2. Budowy nowego europejskiego autonomicznego systemu odstraszania nuklearnego w oparciu o potencjał nuklearny Francji (i ewentualnie Wielkiej Brytanii).
W obu przypadkach Polska musi przekonać do swoich racji sojuszników. W pierwszym przypadku udziału w „NATO Nuclear Sharing” kluczowe jest przekonanie USA. To właśnie broń jądrowa Stanów Zjednoczonych jest udzielana sojusznikom. Natomiast USA prowadzi te działania w ramach struktur NATO, gdzie Polska powinna uzyskać aprobatę kluczowego organu NATO w tym obszarze – Grupy Planowania Nuklearnego, zrzeszającej wszystkie państwa członkowskie, z wyjątkiem Francji. Oczywiście, gdyby któreś z państw sojuszniczych nie zgadzało się, istnieje też ryzykowna z politycznego punktu widzenia, możliwość udostępnienia Polsce broni nuklearnej przez USA bilateralnie. Ryzyko polityczne dotyczy relacji USA – Rosja i raczej Donald Trump, o ile wygra wybory, nie zaakceptuje go. Ponadto takie same obawy jak Polska mają Szwecja i Finlandia, które posiadają odpowiedni potencjał, by ponosić koszty i obciążenia programu, i prawdopodobnie chciałyby brać udział w programie, albo uzyskać broń jądrową od USA na drodze bilateralnej w przypadku braku zgody w NATO.
Wspierający koncepcję rozszerzenia programu „NATO Nuclear Sharing” analitycy amerykańskiego think tanku CSBA (Center for Strategic and Budgetary Assesments) Eric S. Edelman i Franklin C. Miller, uważają potrzeby obronne Polski w tym obszarze za w pełni uzasadnione. Ale też zwracają uwagę na obronę Szwecji i Finlandii. Sugerują szybkie podjęcie decyzji już na najbliższym szczycie NATO w Waszyngtonie.
Po wypowiedziach byłego prezydenta Donalda Trumpa, w których rozważa wycofanie się USA z NATO, albo ograniczenie zobowiązania do wzajemnej obrony wynikającego z art. 5 traktatu waszyngtońskiego, prezydent Francji Emmanuel Macron ogłosił koncepcję zakładającą objęcie europejskiej części NATO francuskim parasolem nuklearnym. Poparł ją prezydent Duda. Problem w tym, że jest to wstępna idea, której różni politycy i eksperci przydają różne kształty.
Przewodniczący Europejskiej Partii Ludowej Manfred Weber stwierdził, że „Europa musi przygotować się do wojny bez udziału Stanów Zjednoczonych” oraz „zbudować swą własną tarczę atomową”. Jest przekonany, że Trump, jeśli wygra wybory, doprowadzi albo do wyjścia Stanów Zjednoczonych z NATO, albo, co bardziej prawdopodobne, oświadczy, iż nie ma zamiaru w formie zbrojnej wywiązywać się z art. 5 traktatu waszyngtońskiego, uwzględniając brak automatyzmu (każde państwo członkowskie we własnym zakresie decyduje, w jakiej formie przyjść z pomocą zaatakowanemu sojusznikowi).
Zdaniem Webera jedyną opcją, jaka jest godna uwagi, jest „europeizacja” francuskiego potencjału jądrowego. Francuska broń jądrowa „Force de frappe” (dosł. siła uderzenia) to ok. 300 głowic jądrowych. Makron jeszcze przed wojną na Ukrainie sugerował pewne możliwości w tym zakresie. Ta kwestia nie została przez Niemcy podjęta, ponieważ wówczas zastanawiali się oni, czy uczestniczyć nadal w programie „NATO Nuclear Sharing”.
Wizję Webera poparł z drugiej strony politycznej sceny profesor Herfried Münkler z Uniwersytetu Humboldta związany ideowo ze współrządzącą w Niemczech SPD. Podkreślił, że Europa powinna przygotować się na militarne wycofanie USA. W tym celu nasz kontynent powinien zbudować własny potencjał nuklearny, a jednym z dysponentów broni jądrowej powinna być Polska. Stąd wywodzi się niemiecka propozycja uwspólnotowienia francuskiej „Force de frappe”, czyli europejskiego finansowania francuskiej armii. Z jego wizji wynika, że europejskimi siłami nuklearnymi zarządzałaby Grupa Weimarska (Francja, Niemcy i Polska).
Ekspert American Enterprise Institute (AEI) Dalibor Rohac w tygodniku „The Spectator” postuluje, aby przekazać Polsce broń jądrową, ale „europejską” z udziałem Wlk. Brytanii. Koncepcję Webera uważa za nierealistyczną, z uwagi na system jednomyślności podejmowania decyzji w Unii oraz brak możliwości zbiorowego zarzadzania. Jeśli Weber mówiąc o „europeizacji” potencjału nuklearnego Francji myślał o niemiecko – francuskim zarządzaniu, a nie europejskiej formule, to według Rohaca, byłaby to „trudne do akceptacji przez państwa Europy Środkowej pamiętające fatalną politykę tego tandemu wobec Rosji przed wojną na Ukrainie”. Proponuje w zamian alternatywę w formule bilateralnej: „zakup przez Polskę amerykańskich pocisków UGM-133 Trident II, dla planowanych polskich okrętów podwodnych”. Ale z uwagi na traktat NPT bez głowic nuklearnych, które byłyby własnością USA, podobnie jak w programie „NATO Nuclear Sharing”. Mają one zasięg do 11 tys. km, co oznacza możliwość rażenia celów na terenie całego europejskiego obszaru Rosji (cała Polska jest w zasięgu rosyjskiej broni jądrowej). Nie oznaczałoby to złamanie przez Polskę traktatu NPT. Problemem są koszty.
Polska już poniosła ogromne wydatki na zakup samolotów F35 i dokupowanie strategicznych rakiet balistycznych raczej nie ma sensu, chyba że byłby to wspólny zakup państw naszego regionu (np. Finlandii, Danii i Szwecji). Rakiety te byłyby przecież bronią odwetową nie tylko dla Polski. Zdaniem Rohaca „w postamerykańskim świecie polski parasol nuklearny mógłby pomóc zabezpieczyć wschodnią flankę Europy. Zapewniłby również alternatywny sposób zagwarantowania bezpieczeństwa Ukrainy po zakończeniu walk, zwłaszcza gdyby członkostwo w NATO nie było już (dla Kijowa) opcją. Zasadniczo jednak nuklearna Polska stanowiłaby odpowiedź na odwieczny problem europejskiej geopolityki: jak powstrzymać Niemcy i Rosję przed dąrzeniem do zdominowania euroazjatyckiej przestrzeni».
Tak więc zaczęła się dyskusja o udostępnieniu Polsce broni jądrowej, co jest dobre. Złe jednak jest to, że nie ma konkretnej wizji, jak to zrobić. Najbardziej sensowny, konkretny i z prawnego punktu widzenia strawny jest program „NATO Nuclear Sharing”. Trzeba mieć nadzieję, że USA zapali dla niego zielone światło i Polska będzie nim objęta na szczycie NATO w Waszyngtonie. Być może ze Szwecją, Finlandią, a może też Rumunią. Gdyby tak się nie stało, pozostaje nam zmodyfikowana opcja „europejska”, której kształt musieliby wypracować politycy, być może uwzględniając doświadczenia programu natowskiego.