Padł raz na zawsze pielęgnowany w opiniotwórczych mediach mit, że „ludzie z rynku” znają się na podatkach. To na razie jedyny sukces „Polskiego Ładu”.
Katastrofa wizerunkowa zmian podatkowych, które hucznie nazwano Polskim Ładem, może drogo kosztować rządzących. Nawet bardzo drogo – przegrane wybory i przejście – już na zawsze – do gnijącej opozycji. Dla masowego wyborcy – bo on tu decyduje – polityczne afery typu „Lex TVN” czy podsłuch Pegazusem, nie mają i nie będą mieć znaczenia: są to „problemy Warszawki”, które są nieczytelne lub nawet śmieszne (zawracanie głowy). Warto zacytować jeden z komentarzy na ten temat oddający w pełni rzeczywistą wagę problemu Pegazusa: „po co podsłuchiwać opozycję, skoro ona prawdopodobnie również prywatnie nie ma nic do powiedzenia?”. Komisja śledcza badająca tę aferę będzie pasjonować tylko podsłuchiwanych – bo oni boją się już dziś, że ktoś upubliczni ich kompromitujące „prywatne rozmowy”, czyli prawdziwe poglądy. To rzeczywiście może być blamaż, bo nie mamy raczej złudzeń co do rzeczywistych intencji istotnej części naszej „klasy politycznej”, zwłaszcza tej liberalno-prawicowej.
Natomiast klęska „Polskiego Ładu” ma czytelną i nieusuwalną już przyczynę: obiecaliście „zwykłym ludziom obniżkę podatków”, a podwyższyliście obciążenie i biedny dostał mniej „na rękę”. Czyli nie dotrzymaliście obietnicy, oszukujecie albo jesteście kompletnymi partaczami.
W dodatku ktoś, kto wypowiada się na ten temat w imieniu władzy i jest przedstawiany jako minister finansów rządu polskiego (zdymisjonowany już), bardzo źle mówi po polsku i budzi wręcz agresję, a jego niemrawe próby odwrócenia katastrofy są niewiarygodne. Faktem jest, że najważniejsza część elektoratu, czyli ludzie zatrudnieni na dwóch półetatach, dostali w styczniu 2022 r. na ową rękę mniej niż otrzymali poprzednio, czyli ich oszukano, a jeśli przyczyną owej wpadki byli partacze lub dywersanci, to trzeba było im patrzeć na ręce. Kimże są owi „partacze” lub „dywersanci”? Mimo usilnych prób ukrycia tego faktu już dobrze wiadomo, że są to tzw. ludzie z rynku, czyli oddelegowani czasowo do administracji „rządów PiS” pracownicy firm zajmujących się unikaniem opodatkowania i w dodatku z tej części, która sama siebie nazywa bardzo skromnie jakąś „czwórką” (co to jest?). Nie dotyczy to tylko dyrektora departamentu podatku dochodowego, który formalnie odpowiada za projekt uchwalonych przez sejm – poprawianych obecnie – zmian legislacyjnych, lecz również szefa Polskiego Instytutu Ekonomicznego (jednostki rządowej), który wymyśla te zmiany: ponoć ów szef też uczył się podatków w owej „czwórce”. Jeśli to prawda, to już dobrze wiemy, czego się nauczył, albo są częścią „antyPiSu”, bo tzw. międzynarodowy biznes podatkowy był od dawna związany i tworzył się podczas rządów liberałów i lewicy (również liberalnej).
Kiedyś ludzie Dobrej Zmiany obiecywali, że nie będą bratać się z tym biznesem, bo jemu dużo bliżej do „Gazety Wyborczej”. Stało się niestety inaczej. Ciekawe, dlaczego? Przecież nikt nie namówi małych i średnich przedsiębiorców do rzetelności w rozliczeniach podatkowych, gdy władza ma „wyśmienite relacje” ze specjalistami od ucieczki od opodatkowania. Padł raz na zawsze pielęgnowany w opiniotwórczych mediach mit, że „ludzie z rynku” znają się na podatkach. To na razie jedyny sukces „Polskiego Ładu”.