e-wydanie

10.4 C
Warszawa
wtorek, 23 kwietnia 2024

Pełzający lockdown

Zima zaskoczyła drogo… a nie, wróć – to jesień i nawrót koronawirusa zaskoczył rządzących. Zaskoczył do tego stopnia, że różne nerwowe ruchy – począwszy od nowych-starych obostrzeń, poprzez chaotyczne i niedoprecyzowane regulacje w kolejnych rozporządzeniach, aż po rozpaczliwe próby zdyscyplinowania służby zdrowia i lekarzy – sprawiają wrażenie, jakby rząd zamienił się w stado zdekapitowanych kurczaków.

Coraz wyraźniej widać, że od czasu zakończenia wiosennego lockdownu nie zrobiono nic, by przygotować się na jesienną falę zachorowań. Generalnie do wyboru były dwa warianty. Wariant pierwszy – nie podsycać histerii i pójść drogą szwedzką, stosując punktowe interwencje jedynie tam, gdzie jest to absolutnie konieczne, a poza tym pozwolić ludziom i gospodarce normalnie funkcjonować, co najwyżej apelując do społeczeństwa o zachowanie środków ostrożności i przestrzeganie zasad higieny. Wariant drugi – jeżeli uznano, że ze względów politycznych nie będzie można oprzeć się medialnym i międzynarodowym naciskom wymuszającym aktywną „walkę” z koronawirusem, to należało zawczasu zadbać o przygotowanie „mapy drogowej” na sezon jesienno-zimowy. Dofinansować Sanepid, przygotować miejsca w szpitalach wraz z personelem, sporządzić strategię wprowadzania ograniczeń stosownie do rosnących wskaźników zakażeń, znowelizować przepisy i skoncentrować się na grupach najbardziej narażonych na ciężki przebieg choroby, z osobami starszymi na czele.

Tymczasem po tym, jak narodowa kwarantanna wypłaszczyła słynną krzywą zachorowań, rząd osiadł w poczuciu samozadowolenia na laurach, ogłaszając wręcz pokonanie koronawirusa. Do tego najpierw była kampania prezydencka, na czas której wszystkie siły polityczne zawarły milczący rozejm pandemiczny, by umożliwić organizację wyborczych eventów; potem zasłużony wakacyjny odpoczynek związany z ogólnym rozprzężeniem, by nie denerwować wyjeżdżających na wczasy ludzi; następnie Zjednoczona Prawica skoncentrowała się na negocjacjach wokół rekonstrukcji rządu i nikt nie miał głowy do zajmowania się pandemią, na co dodatkowo nałożyła się awantura wokół Piątki dla zwierząt… I tak nadszedł październik, a z nim plucha i fala zachorowań. W efekcie mamy obecny chaos i wielką improwizację oraz gorączkowe działania mające na celu tak naprawdę jedynie wykazanie, że rząd coś robi.

Przez ostatnie ponad pół roku nie znaleziono nawet czasu, by znowelizować przepisy ustawy o zapobieganiu oraz zwalczaniu zakażeń i chorób zakaźnych, wskutek czego wprowadzony powtórnie powszechny nakaz noszenia maseczek w miejscach publicznych nie ma żadnej podstawy prawnej. Do tego dochodzą obostrzenia uderzające w różne branże i zamieniające się pomału w pełzający lockdown, przy czym cechuje je brak elementarnej logiki. Dlaczego zamknięto baseny, siłownie i kluby fitness, skazując je na bankructwo, zamiast wprowadzić po prostu ograniczenia wejść na wzór lokali gastronomicznych? Warto dodać, że w ten sposób poważnie ogranicza się aktywność fizyczną, będącą jednym z kluczowych elementów budowania odporności. Zarazem bez przeszkód mogą funkcjonować np. szkoły tańca i odbywają się zawody sportowe (nawet na poziomie amatorskim) – czy ktoś widzi w tym sens? A co do gastronomii – jaki jest cel zamykania lokali o godz. 21.00? Koronawirus wieczorami jest bardziej zaraźliwy niż w ciągu dnia? Na dodatek rozważane jest zamknięcie targowisk – konia z rzędem temu, kto wyjaśni, dlaczego targowiska są bardziej „toksyczne” od supermarketów czy centrów handlowych. Maseczki słabiej działają? O powrocie kuriozalnych godzin dla seniorów aż szkoda gadać. Przykłady podobnych absurdów można mnożyć.

Przede wszystkim jednak nie zrobiono nic w kierunku przygotowania służby zdrowia. Skutek jest taki, że Ministerstwo Zdrowia ma na papierze wolne łóżka, a w praktyce karetki i pacjenci są odsyłani sprzed drzwi szpitali. Podobnie na papierze są rezerwy respiratorów – tyle, że brakuje personelu do ich obsługi, bo nikt nie pomyślał zawczasu o przeszkoleniu ludzi. Tworzone są ad hoc szpitale polowe, włącznie ze szpitalem narodowym – tyle, że nie wiadomo, czy znajdą się lekarze i pielęgniarki. Na powyższe nakłada się kolejne niebezpieczeństwo, potencjalnie o wiele groźniejsze od samego COVID-19 – otóż zafiksowanie praktycznie całej służby zdrowia na jednej chorobie przyczyni się do zgonów pacjentów z innymi schorzeniami, bo na ich leczenie nie starczy już mocy przerobowych. Jest to szczególnie istotne w przypadku osłabiających odporność współistniejących chorób przewlekłych. Słowem, sytuacja zmierza do lockdownu totalnego i scenariusza rodem z Włoch i Hiszpanii, gdzie ludzie umierali masowo nie tyle na koronawirusa, ile na nieleczone choroby współistniejące – gdyby stosowano standardy wypisywania kart zgonów takie jak przy grypie, to okazałoby się, że śmiertelność obu chorób jest porównywalna. Wszystko dlatego, że w kluczowym momencie zabrakło odważnego, by w porę zatrzymać nakręcającą się spiralę histerii.

Najnowsze