O dekarbonizacji i rozwoju odnawialnych źródeł energii z dr. Januszem Steinhoffem rozmawia prof. Paweł Wojciechowski.
P.W.: Jak się ma nasz polski węgiel?
J.S.: Powinniśmy od niego odchodzić z uwagi na bardzo trudne warunki górniczo-geologiczne. Coraz głębiej sięgamy po ten surowiec. W związku z tym, przed wojną rosyjsko-ukraińską większość kopalń na Górnym Śląsku była nierentowna; wydobywała węgiel po cenie znacząco wyższej, niż można go było sprowadzić z Amsterdamu, Rotterdamu i NBP. Ekonomia ma swoje prawa i nie należy moim zdaniem nadmiernie w nią ingerować, a jeżeli już ingerujemy, to z ważnych przyczyn politycznych. Dlatego już wiele lat temu przyjęliśmy program restrukturyzacji polskiego górnictwa, odejścia od dotowania. Robiliśmy to w miarę konsekwentnie, przestrzegając zasad ochrony ludzi, którzy pracują w kopalniach. Zrobiliśmy to zdecydowanie szybciej niż Margaret Thatcher w Wielkiej Brytanii. Przy czym lepiej, bo porozumiewaliśmy się z partnerami w warunkach spokoju społecznego. Pisząc ów program, oparliśmy go w znaczącym stopniu na doświadczeniach brytyjskich i niemieckich.
Rząd Prawa i Sprawiedliwości zdecydował się na większy import węgla z Rosji. Czy to był błąd?
Nie. O poziomie importu decydują przedsiębiorcy. Rząd nie ma na to wpływu. Opinia, jakoby rząd zdecydował się na większy import, została zbudowana na użytek demagogów politycznych. Węgiel pochodzący z importu był tańszy. Oczywiście, rząd w swoich kompetencjach ma ewentualnie narzędzia kształtowania kierunków tego importu. Możemy zakładać embargo, tak jak ma to miejsce w tej chwili. Natomiast to, czy przedsiębiorca chce ten węgiel importować, czy kupować w kraju – zależy tylko od niego. Program przekształceń w górnictwie był realizowany z różnym poziomem determinacji kolejnych rządów. Natomiast głosy typu „będziemy budować kopalnie, a nie je zamykać”, „zapasy węgla mamy na dwieście lat”, „nie pozwolę zamordować polskiego górnictwa”, są przykładami demagogii i nieodpowiedzialności. Powtarzam z uporem godnym lepszej sprawy, że gdy rządzi się państwem, trzeba mieć świadomość, że pracuje się na swoje miejsce w historii, a nie na słupki popularności.
Czyli bardziej opłaca się sprowadzać węgiel nawet z Australii przez Kanał Sueski, niż szukać go trzy kilometry pod ziemią w kraju?
Tak jest. Koszty transportu nie są tak wysokie, żeby stanowiły o tym, że węgiel pochodzący z importu nie byłby konkurencyjny w stosunku do węgla wydobywanego w Polsce. Świadczą o tym notowania węgla w Amsterdamie, Rotterdamie i Antwerpii. W pewnym okresie węgiel w ARA był notowany zdecydowanie niżej, niż wynosiła średnia cena gazu w elektrowniach opartych na polskim węglu w kraju. Emisja dwutlenku węgla i koszty tej emisji czynią produkcję energii elektrycznej z węgla coraz mniej atrakcyjną. Odchodzimy od węgla konsekwentnie jako Europa, jako świat. Jesteśmy jedynym krajem w Unii Europejskiej obok Czech, który wydobywa węgiel kamienny. Dziewięćdziesiąt procent węgla wydobywanego w Unii Europejskiej jest wydobywany w Polsce. Wobec tego musimy mieć świadomość, że pożegnamy się z nim na wiele lat, dopóty, dopóki technika i współczesna nauka nie umożliwia przerabiania go np. na paliwa płynne czy na surowce chemiczne. Wtedy niewątpliwie będziemy go wykorzystywać powtórnie. Przy okazji chciałbym zburzyć mit, który funkcjonuje w kręgach politycznych, że na Śląsku doszło do katastrofalnego bezrobocia w wyniku programów restrukturyzacji i ciężkiego przemysłu. Otóż nie. Mimo że w ciągu w ostatnich trzydziestu latach transformacji odeszło z ciężkiego przemysłu ponad 450 tys. ludzi, to stopa bezrobocia była o dwa punkty procentowe niższa niż średnia krajowa. Dowodzi to temu, że Śląsk potrafił się dość szybko przestawić na inne obszary działalności gospodarczej.
Dziś rząd mówi, że trzeba przeprosić się z węglem i wstrzymać transformację energetyczną. Czy możemy tymczasowo zrobić krok do tyłu?
Zdecydowanie opowiadam się za przyspieszeniem transformacji. Produkcja energii elektrycznej z węgla kamiennego jest nieopłacalna. Ponadto rząd zapomina, że w Polsce, w efekcie zanieczyszczenia atmosfery, umiera przedwcześnie co roku od 30 do 40 tys. ludzi. Jest jeszcze problem efektu cieplarnianego. Dlatego jedynym racjonalnym rozwiązaniem jest przyspieszenie budowy OZE. Największym skandalem w Polsce jest zablokowanie budowy wiatraków na lądzie. Straciliśmy niepotrzebnie 5-6 GW mocy, mających szansę powstać w efekcie inwestycji prywatnych. Państwo nie musi w to inwestować. Przecież nasi obywatele na dachach własnych domów zbudowali prawie 10 GW mocy fotowoltaiki w ramach programu „Mój prąd”. Wszystko dzięki pomocy państwa, dość atrakcyjnym warunkom przyłączenia. Gdy patrzę się na bilans mocy w danym dniu, wyświetlany przez PSE Operator, to jestem dumny z faktu, że dziś na średnie zapotrzebowanie, czyli 21 tysięcy MW mocy, 5-6 tys. MW jest energią elektryczną płynącą z naszych dachów czy wiatraków na lądzie. Jeżeli będziemy mieć offshore, czyli morskie farmy wiatrowe, zdobędziemy znaczącą ilość zupełnie zeroemisyjnej energii elektrycznej, biorąc pod uwagę fakt, że potencjał polskiej strefy ekonomicznej Bałtyku to kilkanaście gigawatów mocy. Z kolei sprawność wiatraków przekracza 50 proc. I nie tylko państwowe firmy zainwestują w ich budowę. Zrobią to też prywatni przedsiębiorcy i inwestorzy zagraniczni. Pierwszym inwestorem, który miał dwa projekty budowy farm wiatrowych o mocy przekraczającej 2 tys. MW, był Jan Kulczyk. Postanowił budować jeszcze za swojego życia. Dziś te projekty realizują jego spadkobiercy; inwestycje będą się rozwijać, tworząc nowe miejsca pracy.
Wszyscy wiemy, że do górnictwa i górników trzeba odnosić się z szacunkiem, z uwagi na zasługi tej branży po II wojnie światowej. Pomogła stanąć Polsce na nogi. W górnictwie nie odstawialiśmy od najbardziej zaawansowanej techniki na świecie. Mieliśmy wiele osiągnięć. Jednak branża odchodzi do lamusa historii. Nie ma zapotrzebowania na węgiel. Można go wydobywać tylko wtedy, gdy jest to uzasadnione ekonomicznie. A według raportu Najwyższej Izby Kontroli, w latach 2006-2015 branża górnicza otrzymała od państwa o miliard złotych więcej w postaci różnych transferów, niż wpłaciła do budżetu państwa w formie podatku CIT, PIT i opłat środowiskowych za korzystanie ze złoża itd. Zatem kopalnictwo generuje większe wydatki z budżetu państwa, niż ma dochody.
Opracowała Beata Tomczyk
Cała rozmowa w formacie wideo na www.fmc27news.pl.