3.8 C
Warszawa
poniedziałek, 23 grudnia 2024

Tajny prezydent Ameryki

USA pogodziły się już ze spadkiem do geopolitycznej drugiej ligi i zajęły przeciwnikiem na miarę swojej aktualnej kategorii wagowej, czyli Rosją. W polityce Waszyngtonu wobec Moskwy widać w ostatnich tygodniach wyraźny asertywny zwrot, którego nie można wiązać z inicjatywą nieporadnego prezydenta Bidena. Zatem ktoś inny przejął realną władzę w Stanach Zjednoczonych.

W relacjach USA z Chinami zarysowało się wyraźne odprężenie, a nawet sojusz, czego przykładem przyłączenie się Pekinu do amerykańskiego projektu wyprzedaży strategicznych rezerw ropy naft owej, żeby powstrzymać wzrost cen tego surowca. Jest to ruch wymierzony ewidentnie w Rosję, pozbawiający ją środków na prowadzenie wojny z Ukrainą, w której wybuch politycy za Atlantykiem wydają się święcie wierzyć. Sama Ukraina już niekoniecznie, skoro właśnie uznała, że jej największym problemem jest tranzyt kolejowy i zamknęła przejścia graniczne z Polską, rozdrażniając tym swoje stosunki z Chinami. Kijów ewidentnie nie wierzy w rosyjski atak, skoro za nic ma relacje z potencjalnymi sojusznikami, za to skwapliwie korzysta ze statusu kraju „specjalnej troski”, któremu trzeba pozwalać na wszystko, bo zagraża mu Putin. To naprawdę sprytne posunięcie, Polska powinna się nim zainspirować. Kapitulacja Ameryki w sprawie pani Meng Wanzhou, dyrektorki finansowego koncernu Huawei, w której USA zostały zmuszone do upokarzającego wycofania zarzutów; dalej utrata na rzecz Chin wpływów w Ameryce Środkowej, związana z wycofaniem się krajów tego regionu z utrzymywania stosunków dyplomatycznym z Tajwanem; wreszcie utrata pozycji najbogatszego kraju świata, gdyż i w tej konkurencji Chiny wyszły na prowadzenie, zakończyły buńczuczny okres „koncentrowania się Ameryki na rejonie Pacyfiku”. Kilka tygodni temu pomiędzy prezydentami USA i Chin odbyła się rozmowa telefoniczna, podczas której Joe Biden bez wątpienia usłyszał coś będącego dyplomatycznym odpowiednikiem naszego „spieprzaj dziadu!” i skwapliwie zastosował się do tej sugestii.

Od tej pory rywalizacja Ameryki z Chinami ogranicza się do gry pozorów i ratowania twarzy. Stąd dyplomatyczny bojkot igrzysk olimpijskich w Pekinie oraz gra w „tajwańskie kulki”, czyli podpuszczanie Litwy i innych małych krajów do drażnienia chińskiego smoka, ponieważ samemu otwarcie dotrzymać mu pola już nie sposób. Zwłaszcza że nad USA wisi recesja i kolejny kryzys ekonomiczny na miarę tego z 2008 r. Dojrzewają do pęknięcia kolejne bańki spekulacyjne, choćby na rynku metali szlachetnych, zwłaszcza srebra. Zapaść jest nieuchronna, jej nadejście można tylko opóźnić, co Rezerwa Federalna właśnie robi, podnosząc stopy procentowe, ale ceną odwleczenia kryzysu jest to, że potem będzie on głębszy…

Zaprzyjaźnione z Demokratami mass media nie eksponowały zbytnio powyższych zaszłości, ale świadomość katastrofy musiała być oczywista dla waszyngtońskich elit, więc przeprowadzano korektę politycznego kursu. Z prezydentem Bidenem, a raczej już mimo niego. Jednocześnie przekazanie władzy Kamali Harris okazało się niewykonalne. Pani wiceprezydent okazała się ograniczoną fanatyczką, skompromitowała się w Ameryce Środkowej, która właśnie powiedziała Stanom „By, by!”, więc teraz jedynym zadaniem, które się pani Harris powierza, jest wizytowanie szkół, gdzie opowiada ona dzieciom o Martinie Lutherze Kingu, na którego punkcie ma osobistą obsesję. Stery państwa przejął ktoś inny, być może szef Departamentu Stanu Antony Blinken, którzy energicznie zabrał się za zbieranie NATO do kupy i konsultacje w Europie. Rosyjskie dąsy wskazują, że są to działania skuteczne. Aczkolwiek urzędującą głową państwa jest jednak prezydent Biden, więc nie można go na stałe zamknąć w szafi e w Białym Domu, trzeba czasem pokazać nieboraka publicznie, a wtedy powtarza się historia sędziwego cesarza Franciszka Józefa, opisana szyderczo w „Przygodach dobrego wojaka Szwejka”, czyli „my tej wojny nie wygramy, a starego Franca już z wychodka nie wypuszczają!”. Przykładem niedawna wypowiedź prezydenta-dementa o reakcji adekwatnej do głębokości najazdu, zatem gwałcić Ukrainę można, ale tylko trochę… Gdyby Putin miał naprawdę najechać Ukrainę, to by trzymał tę operację w tajemnicy do ostatniej chwili i działał z zaskoczenia, a nie czekał, aż wszystko opiszą niemieckie tabloidy, a państwa NATO przyślą broń. Tymczasem mamy tu tylko tradycyjną rosyjską grę w dezinformację i podnoszenie napięcia medialnego, aż Zachód jak parę razy ostatnio powie „pas!” i poprosi o „reset”, czyli skapituluje bezwarunkowo. Temu służy dyslokacja jednostek pancernych na granicy z Ukrainą, która oglądana z satelity może wyglądać groźnie, a na podstawie tych zdjęć podejmują decyzje politycy w Waszyngtonie. Resztę robią agenci wpływu i internetowe trolle, grając na tradycyjny „reset” stosunków.

Wydaje się jednak, że ktoś w końcu powiedział Putinowi „dość!” i tym kimś jest aktualny tajny prezydent USA, kryjący się za plecami Joe Bidena lub Antonego Blinkena. Ten drugi, jeśli nie jest osobiście owym „bossem w masce”, z pewnością dla niego pracuje. I oto nagle w przestrzeni medialnej pojawiły się opinie, że pozoracja ataku na Ukrainę to są „Ardeny Putina”. Słowem Ameryka podjęła wyzwanie, wróciła do Europy i radzi sobie nawet nieźle. Tylko szafy w Białym Domu trzeba będzie zaopatrzyć w lepsze zamki, bo inaczej prezydent Biden wyjdzie i znów coś powie. Chiny tym działaniom dały swoje błogosławieństwo, pomagając obniżyć ceny ropy. Ba, nawet wezwały Putina na dywanik, czyli spotkanie na szczycie, zaplanowane 4 lutego przy okazji otwarcia olimpiady zimowej. Zważywszy, na to że prezydent Duda też tam będzie (a zawsze unikał pojawiania się na tych samych imprezach co car Rosji) można założyć, że Chiny postanowiły zaprowadzić porządek w relacjach Kremla z Zachodem. Polska występuje tu w roli niewątpliwego sojusznika Państwa Środka, a Rosja jako jego niesforny wasal. O ile więc USA spadły do geopolitycznej drugiej ligi, o tyle to my właśnie do niej wchodzimy i są szanse, że w niej pozostaniemy jako europejski adwokat Chin. Obu stronom daje to same korzyści – Chiny udrażniają sobie końcowy terminal Jedwabnego Szlaku 2, a nam Niemcy wraz z całą UE przestaną wreszcie wchodzić na głowę. Sygnałem, że sprawy przybierają właśnie taki obrót, będzie radykalny zwrot w stosunkach polsko-ukraińskich, czyli nasza dyplomacja przestanie udawać, że nie widzi stawianych wszędzie pomników Bandery i Szuchewycza, a z Kijowem zaczniemy rozmawiać dużo twardszym językiem, który tamte postkomunistyczne elity rozumieją znacznie lepiej. Polska oparta o Chiny powinna wreszcie odzyskać równowagę straconą w stosunkach z Brukselą.

Ameryka powinna też ten stan rzeczy zaakceptować, ponieważ z pomocą Po Polski będzie mogła zachować swoje wpływy w Niemczech, a więc jedyny poważniejszy atut geopolityczny, jaki jeszcze ma. Inne kraje dziękują USA za opiekę coraz śmielej, przykładem Zjednoczone Emiraty Arabskie, które właśnie ruszyły śladem państw Ameryki Środkowej i ograniczyły zakupy amerykańskiej broni. Stany Zjednoczone muszą nieuchronnie wrócić na swoją wyspę, by wylizać rany, ale niemiecki przyczółek w Europie mogą jeszcze zachować. Tylko dzięki nam, polską racją stanu jest zaś, by Niemcy nie były zbyt silne.

Pytanie, jak długo potrwa to amerykańskie lizanie ran? Obecne rządy Demokratów jawnie zmierzają do wyborczej katastrofy, ale w sytuacji USA zmieni to niewiele, może będzie tylko trochę mniej źle. Żadnej roli w świecie nie może odgrywać kraj, którego żołnierze nie potrafią umierać, a na wojnę wyrusza dopiero wtedy, kiedy będzie miał zagwarantowane, że „naszym chłopcom” spadną co najwyżej trzy włosy z głowy, a żaden dzielny marines nie dostanie po łapach aż tak bardzo, żeby mu paznokieć z palca zlazł… Zatem zwyciężać muszą ci, których własne straty nie wzruszają – talibowie i Chińczycy. Słowem, lewicowa rewolucja i obsesja totalnego „prawa do bezpieczeństwa” spowodowały, że Amerykanie nie są w stanie ponosić żadnych ofiar, które w geopolitycznej ekstraklasie są nieuniknione. Trzeba więc w USA zbudować nowy system wartości, który znów uzasadni umieranie za ojczyznę i pozwoli z godnością pogrzebać każdą liczbę poległych. A to, jeśli w ogóle jest możliwe, przynajmniej kilka pokoleń potrwa.

Do tej pory Polska Jagiellońska 2 ma zielone światło na Dalekim Wschodzie.

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

FMC27news